Awantura wokół wywiadu z Andrijem Tarasenko, rzecznikiem ukraińskiego „Prawego Sektora”w „Rzeczpospolitej” dowodzi tego, że posługując się pojęciami psychologicznymi – nie przepracowaliśmy z Ukraińcami wspólnych problemów i gdy rewolucja minie wrócą one ze zdwojoną mocą. A my nie jesteśmy na to gotowi.
Dla niektórych polskich publicystów sporym zaskoczeniem jest to, że od kilku dni następuje zmiana w narracji dotyczącej sytuacji na Ukrainie. Zmiana ta jednak nie powinna nikogo dziwić gdyż to właśnie poprzedni sposób opisywania Ukrainy był w Polsce swego rodzaju nowością. Kojarzenie Ukrainy z nacjonalizmem i radykalizmem był domeną całego roku 2013, kiedy to w całej Polsce przetoczyła się dyskusja na temat stosunków polsko-ukraińskich przywracająca paradygmat skojarzeniowy – Ukraina-nacjonalizm.
Historycy mają to do siebie, że zauważają że stosunki polsko-ukraińskie nie rozpoczęły się w listopadzie 2013 roku. Nie rozpoczęły się nawet w czasie „Pomarańczowej Rewolucji” ani nawet w sierpniu 1991 roku – kiedy to Polska jako pierwsze państwo na świecie uznała Ukrainę – ale długo wcześniej. Dwie dekady niepodległości nie doprowadziły do wyeliminowania problemów mających czasem po kilkaset lat. Trwa wprawdzie dialog, historyków, publicystów i intelektualistów, jednak proces historycznego pojednania kopiowany z wzorców wypracowanych przez Francuzów i Niemców – później twórczo przetworzonych przez Polskę i Niemcy – okazał się w tym wypadku nieudany. Dzieje się tak z wielu powodów – po trosze z zaniedbania, gdyż większości obywateli naszego kraju Ukraina po prostu nie obchodzi. Dotyczy to zresztą również inteligentów. Niedawno wydany wywiad-rzeka Izabeli Chruslińskiej z Oksaną Zabużko zawiera tyle przypisów dotyczących historii Ukrainy, że można przypuszczać iż ukraińska wersja dziejów jest dla nas kompletną terra incognita. Inną ważną przyczyną jest to, że instytucjonalizacje pamięci w wielkich i szumnych widowiskach „pojednania” (takich jak spotkania prezydentów w Porycku, Lwowie, Pawłokomie czy Hucie Pieniackiej czy próbach pojednania na zasadzie” równej odpowiedzialności”) okazały się nietrafne. Polacy potrzebowali od Ukraińców czegoś innego niż Ukraińcy od Polaków. Po „Pomarańczowej Rewolucji” nie nastąpiła w tej kwestii widoczna zmiana a do tego dołączyło poczucie zawodu. Pomiędzy 2004 a 2013 rokiem nie tylko Unia Europejska nie wykonała odpowiedniej ilości gestów wobec Ukrainy, ale i sama Ukraina nie zdeklarowała się wyraźnie w temacie europejskiego wyboru – zarówno za kadencji Wiktora Janukowycza jak i Wiktora Juszczenki.
Proces zawodu stawał się coraz silniejszy od roku 2009 a zwyciężył w roku 2013. Ludobójstwo na Wołyniu stało się po raz pierwszy wydarzeniem leżącym w centrum polskiej pamięci historycznej. Bandera nieodwołalnie awansował w hierarchii zbrodniarzy prześladujących nasz naród prawie do tej samej kategorii co Hitler i Stalin. Ukraina A.D. 2013 stała się w polskiej narracji krajem skorumpowanym, nie radzącym sobie z przeszłością i teraźniejszością. Myślę ze ten trend by się utrzymał również po decyzji Janukowycza i Azarowa o niepodpisywaniu umowy stowarzyszeniowej. Na przeszkodzie stanęło temu ukraińskie społeczeństwo. Walka o godność i demokrację, próba zbudowania nowego państwa w oderwaniu od złych tradycji byłą wielką zmianą. Nawet ci politycy i publicyści którzy krytykowali Ukrainę i Ukraińców wcześniej teraz swoje podejście musieli zmienić.
Może to zbyt wiele aby mówić o „post-kolonializmie” ale cały nasz stosunek do Ukrainy w ostatnich dwudziestu latach podszyty jest „byciem lepszym”. To my uczymy Ukraińców jak wprowadzać demokrację. To my uczymy ich jak respektować wartości europejskie. To również my Polacy poradziliśmy sobie z ekstremalną prawicowością i nacjonalizmem (czyżby 11 listopada ostatniego roku potwierdzał nasze państwowe zwycięstwo ze wszelkiej maści ekstremizmami?). Ukraina jawi się wielu jako kraj radykałów i nacjonalistów? Czy możemy inaczej myśleć o „Swobodzie” która wprost odwołuje się do dziedzictwa Stepana Bandery? Po roku 2013 zmiana takiego sposobu myślenia wydaje się niemożliwa albo przynajmniej trudna do przeprowadzenia w bliższej przyszłości.
Daleki jestem od bronienia ukraińskich ekstrem izmów, ale obecny sposób myślenia o Ukrainie niektórych polskich środowisk wydaje mi się pozbawiony obiektywizmu. Owszem Majdan radykalizuje się, ale chyba to nie powinno nikogo dziwić – w końcu to my, Unia Europejska, niewiele zrobiliśmy by ukraińskiemu ruchowi społecznemu pomóc. Radykalizuje również przelana krew.
Ruchy skrajne były obecne na Majdanie od samego początku. Od początku było wiadomo ze na Majdanie może znajdować się broń – tylko że te informacje do nas nie docierały przysłonięte przez nową, entuzjastyczną narrację. Tylko co z tego? Czyżby to ludzie zgromadzeni na Majdanie strzelali do służb państwowych? Nie, to na Ukrainie władza strzela do ludzi. To nie skrajna prawica doprowadziła do katastrofy ukraińskiej demokracji i państwowości, ale prezydent Wiktor Janukowycz.
Że pewien pan powiedział że Ukraińcy powinni odzyskać wschodnie powiaty województw lubelskiego i podkarpackiego? Co z tego? Iluż Polaków cieszyło się na swoich facebookowych profilach z potencjalnego i raczej mitycznego rozpadu Ukrainy, który może przywrócić nam smukłe wieże kościołów lwowskich czy łagodne wzgórza wschodnich Beskidów? Ekstremizmy są wszędzie. Od głupiego gadania nie zmienia się jeszcze sytuacja polityczna.
Paradoksalnie awantura wokół wywiadu w „Rzeczypospolitej” dowodzi tego, że posługując się pojęciami psychologicznymi – nie przepracowaliśmy z Ukraińcami wspólnych problemów i gdy rewolucja minie wrócą one ze zdwojoną mocą. A my nie jesteśmy na to gotowi.

