Konopie, roślinę, którą uprawiało się u nas przez stulecia stawia się teraz pod pręgierzem, naraża na półuśmiechy, ironiczne komentarze, złośliwe uwagi lub po prostu atak. Dodam: roślinę fantastyczną, która nie tylko leczy, ale żywi, daje ubranie i dom.
Znajoma wybierała się do Francji do kuzynki, której zbyt dobrze nie znała. Chciała sprawić jej przyjemność przywożąc coś ładnego i typowo polskiego. Kuzynka miała narzeczonego Francuza. Gościa przywitali więc oboje. Prezenty zostały wręczone. Niestety, nowoczesny design kolczyków z bursztynem nie zrobił spodziewanego wrażenia, bo kuzynka nie miała przekłutych uszu. Natomiast na widok makowca przeraził się narzeczony i wnioskując z miny, rozważał wezwanie policji… Ta sytuacja wydarzyła się naprawdę.
Mak jest we Francji pod surową kontrolą i głębokie przekonanie, co do jego niezwykłej narkotycznej mocy żywi większość społeczeństwa. Również u nas od lat jego uprawa jest kontrolowana, choć jeszcze w latach 70-tych można było zrywać na polu makówki i bawić się nimi, jak grzechotkami, aby potem rozbić i zjeść ziarenka ze środka. Jednak reakcja Francuza na widok makowca to dla Polaka szok. Też to przeżyłam. „Jak to? Nie ma makowca ani drożdżówek z makiem?” Coś jest: bułeczka czy chleb posypany czarnymi ziarenkami… ale ciasto z makiem, co to to nie! Zresztą mniej więcej miesiąc temu we francuskim Le Monde ukazały się alarmujące informacje o tym, że „pieczywo z ziarnami maku mogło zawierać zbyt wysoką dawkę morfiny i kodeiny”. Ile by tej morfiny na chlebie nie było już sam tytuł brzmi dla nas kuriozalnie. Oczywiście wiemy, że z tej rośliny można uzyskać silnie uzależniający narkotyk, dlatego większość uprawianego pod kontrolą dziś maku we Francji to odmiana niskomorfinowa. Ale chleb?
Mam jednak wrażenie, że „francuskie” podejście do maku większość Polaków prezentuje w odniesieniu do konopi. Reprezentację tę widać w naszym sejmie. Właściwie nie ma co się dziwić, bo w ostatnich latach mózgi przemielono nam w tej kwestii dosyć skutecznie. W mediach pojawiły się frazy takie, jak „marihuana lecznicza”, „polskie konopie”, „olej CBD”, „THC”, „kannabinoidy leczą”, „marihuana to wstęp do twardych narkotyków”. I bądź tu mądry! Nawet czytanie książek nie do końca pomaga w wyjaśnieniu sprawy. Niestety, po przeczytaniu kilku z nich mam nieodparte wrażenie, że niektórym autorom wcale nie zależy abyśmy wiedzieli, o których konopiach piszą, albo interesują się tylko jedną z dwóch zasadniczych rodzajów nie wyjaśniając niczego nam, potencjalnym klientom lub pacjentom. Dokładają się do tego koncerny farmaceutyczne ze swymi informacjami o produkcji syntetycznych kannabinoidów. Wprowadza to ogromny zamęt i sprawia, że roślinę, którą uprawiało się u nas przez stulecia stawia się teraz pod pręgierzem, naraża na półuśmiechy, ironiczne komentarze, złośliwe uwagi lub po prostu atak. Dodam: roślinę fantastyczną, która nie tylko leczy, ale żywi, daje ubranie i dom. Jak to? O tym za chwilę. Rozwiążmy najpierw kwestie językowe, bo one są najważniejsze, abyśmy w ogóle mogli się porozumieć.
Przede wszystkim, nie każde konopie to marihuana. Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN marihuana to „narkotyk z konopi indyjskich palony w papierosach”. Konopie natomiast dzielą się na dwie zasadnicze odmiany: konopie indyjskie (cannabis indica) – zwane też marihuaną właśnie – oraz konopie siewne, zwane również włóknistymi lub przemysłowymi (cannabis sativa). Dla uproszczenia będę używać poniżej nazwy „siewne”. Tych nie nazywamy marihuaną, bo nie są „narkotykiem z konopi indyjskich”. Różnią się nieco od indyjskich, ich listki są węższe, ale dla niewprawnego oka nie jest to oczywiste.
Czytając o konopiach trzeba być czujnym, bo wypowiadający się na ich temat używają określenia „ lecznicza marihuana” dosyć swobodnie, nie trzymając się powyższej definicji i stąd całe zamieszanie. Na dodatek jedne i drugie konopie mają wiele odmian.
Zasadniczą różnicą między konopiami indyjskimi a siewnymi jest jednak zawartość związków o nazwie kannabinoidy: konopie indyjskie zawierają sporo związku o skrótowej nazwie THC i to on odpowiada za ewentualne zmiany świadomości oraz niewielką ilość związku o nazwie CBD. Konopie siewne natomiast odwrotnie, mają dużo CBD, a bardzo mało THC. Za mało, by wywołać „haj”. Obydwa związki mają silne właściwości lecznicze. Weźmy najpierw CBD dostępny w postaci oleju. Nabywa się go w małych fiolkach, bo dawkuje się po kropelce. Działa przeciwbólowo, antybakteryjnie, antydepresyjnie, przeciwpsychotycznie, przeciwlękowo, antyoksydacyjnie, przeciwzapalnie, przeciwwymiotnie, przeciwdrgawkowo, przeciwskurczowo, antyprokinetycznie, a także obniża napięcie naczyń krwionośnych, zmniejsza skurcze jelit, spowalnia uszkodzenia komórek nerwowych, poprawia drożność naczyń krwionośnych, stymuluje rozwój kości, hamuje wzrost komórek nowotworowych. Poza tym CBD nie powoduje żadnych skutków ubocznych, można go podawać małym dzieciom i osobom starszym.
Lek na wszystko? Już widzę te ironiczne uśmiechy. Jednak odpowiedź jest twierdząca: na prawie wszystko. Jak to możliwe? Dzięki temu, że w naszym organizmie istnieje układ endokannabinoidowy odpowiedzialny za utrzymanie homeostazy czyli ogólnej równowagi, która zapewnia zdrowie. Układ ten ma receptory, które reagują na podanie kannabinoidów powodując powrót do homeostazy, wzmacniając w ten sposób układ odpornościowy i uruchamiając procesy lecznicze. Dlaczego nas tego nie uczyli w szkole? Po prostu dlatego, że układ ten został odkryty w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i kiedy byliśmy w szkole nie mogło go być w programie. O istnieniu tego układu wiemy dzięki temu, że pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku rząd amerykański zaczął finansować badania naukowe dotyczące wpływu kannabinoidów na człowieka. W latach dziewięćdziesiątych nastąpił szereg odkryć dotyczących istnienia w naszym ciele licznych receptorów reagujących na kannabinoidy, aż w końcu ustalono, że istnieje cały ich układ. Dodam tu tylko, że historia konopi ma 12000 lat, a od 4000 tysięcy są one stosowane w medycynie chińskiej. Możemy sobie pogratulować, znaleźliśmy się 2000 lat przed Chrystusem!
Finansując badania rząd USA liczył, że dostarczą one podstaw do zaostrzenia prawa antynarkotykowego oraz szukał dowodów, że kannabinoidy powodują raka. Stalo się jednak inaczej. Dziś ponad czterdzieści stanów USA stosuje regulacje prawne dopuszczające lecznicze stosowanie bu rodzajów konopi oraz prowadzi własne uprawy. W pracach nad samymi kannabinoidami prekursorem był Izrael. Dr Raphael Mechoulam, który interesował się związkami CBD w 1964 roku wyizolował cząsteczkę THC. Po połączeniu wiedzy badaczy z obu krajów okazało się, że związki CBD i THC, czyli tak zwane fitokannabinoidy, są identyczne z tymi, które wytwarza nasz organizm czyli endokannabinoidami.
Dziś kilka państw prowadzi badania medyczne wspierane przez własne rządy. Są to: Izrael, absolutny lider, Kanada, USA, Hiszpania i Czechy, w których działa Międzynarodowy Instytut Konopi i Kannabinoidów, jedna z największych instytucji na świecie zajmujących się tą dziedziną. Badania kliniczne nad medyczną marihuaną (THC) prowadzi też Holandia, która jednak zabrania pozyskiwania CBD z konopi siewnych (!!!). W niektórych szpitalach w Szwajcarii bada się już poziom endokanabinoidów w ludzkich organizmach. W Polsce nie prowadzi się badań medycznych na ten temat, a pierwszy lekarz przepisujący leczniczą marihuanę opierający się na badaniach zagranicznych czyli doktor Bachański z Centrum Zdrowia Dziecka został wydalony z pracy, chociaż leczył z dobrymi efektami dzieci chore na padaczkę lekooporną. Po długotrwałym procesie sądowym przywrócono go do pracy.
W Polsce badaniami nad konopiami siewnymi zajmuje się Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich, a konkretnie Pracownia Hodowli i Agrotechniki Konopi, której szefem jest dr Przemysław Baraniecki. Nie są to badania medyczne, ale dotyczą działania i wykorzystania tej rośliny. Przeglądając stronę internetową Instytutu możemy dowiedzieć się o m.in. przydatności konopi w przemyśle włókienniczym oraz o sukcesach Instytutu, który podpisał wielomilionową umowę na sprzedaż nasion konopi do USA. Jednak ich sztandarowym projektem jest rekultywacja gleby na terenach zdegradowanych przy pomocy uprawy konopi. Chodzi o hałdy górnicze w okolicy Konina. Dzięki właściwościom glebotwórczym tej rośliny środowisku przywrócono tam 25 ha gleby uprawnej.
Konopie służą także do budowy domów, otrzymuje się z nich tzw. hempcrete. Nazwa pochodzi od angielskich słów „hemp” czyli konopie oraz „concrete”, które oznacza beton. Materiał ten posiada ujemny ślad ekologiczny, bo rośliny pochłaniają więcej dwutlenku węgla podczas wzrostu niż później zużywa się go przy produkcji. Beton konopny wykazuje wysokie zdolności izolowania termicznego, akumulacji ciepła, paroprzepuszczalności, jest niepalny, a po wyburzeniu budynku może być wykorzystany jako nawóz. Inne zastosowanie to, znane już głównie z literatury, wytwarzanie lin i powrozów konopnych oraz papieru o bardzo wysokiej jakości. O zastosowaniu tej rośliny można napisać całą książkę i takie pozycje istnieją, a poza tym sporo wiedzy można znaleźć w Internecie.
Konopie siewne mają na ziemiach polskich długą tradycję. Były tu uprawiane przez stulecia aż do lat 50-tych XX wieku. Wtedy padły na nie podejrzenia przez podobieństwo do marihuany czyli ich indyjskiej kuzynki. Był to opóźniony efekt wprowadzenia w czasach prohibicji takich zakazów w USA. Wylano więc dziecko z kąpielą. Zakazano upraw konopi, a później dopuszczono do uprawy jedynie niewielką ilość, obwarowując je skomplikowanymi przepisami. Z takich właśnie upraw producenci uzyskują substancję leczniczą olej CBD, łuskane i niełuskane nasiona, oleje spożywcze oraz susz do parzenia herbaty. W wspomnieć, że nasiona konopi siewnej przypominają budową orzech: twarda skorupka i miękkie ziarenko w środku. Z nich właśnie otrzymuje się olej spożywczy w kolorze zielonym (chlorofil). Nasiona i olej zawierają aminokwasy, witaminy A, D, E i K oraz nienasycone kwasy tłuszczowe Omega 3 i Omega 6 w idealnej dla człowieka proporcji. Kannabinoidy natomiast zbierają się w kwiatach czyli możemy go spożywać w formie kropelek oleju CBD i w herbatce konopnej.
Wydaje się, że codzienne i spożywcze zastosowanie konopi, zwłaszcza siewnych, nie powinno nikomu przeszkadzać. Jednak jest inaczej, uprawy są kontrolowane, a sprzedaż utrudniona. Musi chodzić o CBD. Ten na szczęście możemy w Polsce nabyć i stosować nawet przy tak poważnych chorobach, jak nowotwory czy padaczka lekooporna. Jednak nie można go sprzedawać z określeniem wskazania, więc jest to lek dla dociekliwych. Dla dociekliwych i odważnych, którzy muszą pokonać gąszcz fałszywych przekonań, podobnych tym, jakie francuski narzeczony żywił wobec makowca. Jednak wiedzę da się zdobyć – można przeszperać Internet, chodzić na spotkania i seminaria, czy w końcu wybrać się do producenta by na miejscu zadać mu nurtujące nas pytania.
Jest jeszcze marihuana i jej THC. Ten związek ma silniejsze działanie. Części chorych na padaczkę lekooporną, niektóre nowotwory lb ich późne fazy nie wystarcza CBD. Wtedy trzeba podać THC. Tak naprawdę chodzi najprawdopodobniej o ich proporcje. Aleksandra Pezda napisała całą książkę o wyprawach do Holandii rodziców dzieci chorych na tę wyjątkowo ciężką odmianę padaczki lub osób chorych na chorobę Leśniewskiego-Crohna.
To smutne historie, kiedy ludzie z często z trudem zdobytymi receptami z Polski jadą do apteki za niemiecko-holenderską granicę w strachu i niepewności wracają, aby ratować swoje dzieci i bliskich.
Kupują susz lub olej z rośliny, która może rosnąć praktycznie wszędzie. Dodam, że nie udowodniono, aby związek THC miał właściwości uzależniające. Dlatego politycy i jej przeciwnicy często stosują wykręt w postaci zdania „jest drogą do twardych narkotyków”.
Co na to Wielka Farma? Właśnie. Koncerny farmaceutyczne obserwują badania. Wiedzą doskonale, że konopie zawierają ponad 400 różnych związków, w tym CBD, THC i ich odmiany. Wiadomo już, że one leczą. I tak firma Bedrocan, z której strony dowiadujemy się, że „jest obecnie jedyną firmą na świecie oferującą standaryzowaną medyczną marihuanę”, zamieszcza w ofercie np. konopie zawierające 22% THC i CBD poniżej 1%. Coś tu nie gra! Takie stężenie nie występuje w naturze. Rozwiązanie tkwi w słowie „standaryzowaną”, bowiem oznacza modyfikację genetyczną rośliny w taki sposób, by uzyskiwać założone proporcje, uzasadnić pracę w laboratoriach, wysokie ceny oraz dopasować się do wymogów prawa w danym kraju. Firma ta produkuje marihuanę dla holenderskiego Ministerstwa Zdrowia. Tam można wprowadzać na rynek THC, ale CBD musi być zredukowany. Teraz jasne?
Inny lek Sativex o proporcji 1 CBD do 1,25 THC, która w naturze nie występuje. Jeszcze inny to Epidiolex, który chwali się skutecznością do 50%, kiedy stosując naturalny olej osiąga się 90% skuteczności. Leki wytwarzane w laboratoriach z wyizolowanych związków mają też, jak to leki, skutki uboczne, których nie ma, gdy podajemy naturalny środek. Firmy farmaceutyczne potrafią też stworzyć syntetycznie CBD, THC i szereg innych związków konopnych. Doszło nawet do tego, że w USA stworzono syntetyczny THC nazywany dronabinolem, który u połowy (tak, u połowy) pacjentów wywołuje zmiany świadomości czyli tzw. „haj”. Naprawdę trzeba było zataczać to koło?
Podsumowując,
firmy farmaceutyczne chcą zarabiać na lekach, dlatego jest im na rękę, aby państwa konopie trzymały na uwięzi.
To nas już nie dziwi. Problem polega na tym, że mamy roślinę, która może nas leczyć, ale najlepiej, gdy jest przyjmowana w jej naturalnej postaci, bo zestaw 400 związków działa wspólnie i izolowanie ich tylko psuje efekt. Natura wie, jak ma działać, nie trzeba jej poprawiać. Właśnie wskutek zainteresowania koncernów farmaceutycznych zrobiło się zamieszanie wokół związku THC i „leczniczej marihuany”, a wystarczy mieć dostęp do konopi siewnych i oleju CBD wraz z całym spektrum naturalnie połączonych substancji, gdzie jest też THC w dopuszczalnej (niewywołującej „haju”) dawce 0,2%. Efekty są fantastyczne. Informacje i opinie dostępne w Internecie.
I co teraz? Mamy w Polsce dopuszczoną marihuanę leczniczą, ale podobno lekarze jeszcze nie wiedzą, jak ją przepisywać, a recepta jest niezbędna. Potrzebne są szkolenia i wiedza. Jest to jakiś postęp i mam nadzieję, że na kolejny krok nie będziemy czekać 2000 lat… Mamy też „Poselski projekt ustawy o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii”, w którym autorzy chcą uwolnienia upraw konopi siewnych, wymagając jedynie jej zgłoszenia, bez innych ograniczeń oraz wprowadzić kontrolowane uprawy konopi „innych niż włókniste” na cele lecznicze. 6 marca 2019 projekt został skierowany do pracy w Komisjach Rolnictwa i Zdrowia i czeka na datę zebrania się komisji. Jak powiedział mi jeden z autorów projektu zmian, poseł Sachajko: „już czas na normalność”.
Moim konsultantem była osoba zajmująca się tematyką konopi od 1996 roku. Prowadzi uprawę i produkcję produktów z konopi siewnych. Prosiła jednak o anonimowość, bo wcześniej po każdej jej publicznej wypowiedzi następnego dnia zjawiała się w firmie kontrola. Na razie normalności brak. Wprawdzie przychodzi mi tylko do głowy na podsumowanie tego artykułu znana rymowanka: „Siała baba mak, nie wiedziała jak, a dziad wiedział – nie powiedział. A to było tak…” Jednak chcę wierzyć, że wcześniej czy później te zmiany legislacyjne zostaną wprowadzone, i to się stanie, gdy będziemy się tematem interesować i go po prostu „pilnować”, bo koniec końców, tu idzie o nasze zdrowie. Też naszego umysłu.