Jak zasugerowałem w tytule, dla mnie prace nad otwarciem dostępu do wielu zawodów do których dostęp był (najczęściej przez brak koneksji) ograniczony są rzeczą jednoznacznie pozytywną. Jest to sprawa, chyba pierwsza od wielu lat, która łączy dwie dotąd bardzo zantagonizowane partię jak PO i PiS. Nasuwa się pytanie, czemu tak późno? Czemu tyle lat po upadku PRLu nadal o tym kto zostanie np. prawnikiem decydują nie obiektywne kwalifikacje lecz często pozamerytoryczne kryteria. Moim zdaniem doskonałym rozwiązaniem jest po prostu uniemożliwienie korporacjom, dopuszczania do wykonywania danego zawodu według własnego „widzimisię”. Przecież często są to zawody zaufania publicznego a sytuacja wygląda tak, że nawet w jednym z seriali (a jak wiadomo jest w nich przedstawiona wyidealizowana wizja środowiska) jeden z bohaterów nie mógł zrobić specjalizacji lekarskiej chyba tylko ze względu na „zachodni” styl bycia i antypatię jaką z tego powodu wywoływał u starszych jak to się mówi w tym zawodzie „kolegów”, bo żadne merytoryczne argumenty tam nie padły. Ewidentnie było pokazane, że kilku lekarzy po prostu nie ma ochoty prowadzić owego pana. Piszę o tym dlatego, że ludziom obdarzonym autorytetem czy prestiżem daje się prawo do przekraczania swoich kompetencji i zachowywania się jak dominujący samiec w stadzie goryli, który może pokazać swoją wyższość nad „młodym” niekoniecznie pokazując mu większe umiejętności lecz większą władzę czy wyższą pozycję.
Wracając do tego, że są to zawody zaufania publicznego. Przecież szpital czy sąd nie są własnością lekarzy czy prawników (nawet tych najbardziej szanowanych, nie koniecznie szanujących innych) i nie mają z definicji (tak jak firma, w której można zatrudniać kogo się chce) działać na ich rzecz lecz na rzecz społeczeństwa. I na pewno na korzyść społeczeństwa obecne rozwiązania nie działają. Najlepiej wprowadzić zewnętrznie jakieś bardziej obiektywne kryteria przyjmowania do zawodu, bo jak widać pozostawienie tego obecnym przedstawicielom tych zawodów doprowadza do tego, że prawnikami czy lekarzami zostają często nie ci najzdolniejsi ale ci co potrafią wkupić się w łaski „starszych”, a jak wiadomo niekoniecznie odbywa się to za pomocą olśnienia kogoś talentem lecz poprzez „lizusostwo”, uległość, bycie członkiem rodziny, znajomym itd., itp. Szczególnie, że te środowiska (w tym wypadku prawnicze czy lekarskie) same siebie chcą widzieć jako elitarne, tak więc kolejnym, nawet podświadomym kryterium przyjęcia do „towarzystwa” może być kapitał kulturowy klasy średniej, czyli w skrócie wyznawanie podobnych wartości, norm czy stylu bycia co patroni, przy czym jak wiadomo te mocno konserwatywne środowiska często mówią o „ogólnie przyjętych normach społecznych”, których może nie wyznawać ktoś kto na przykład studiował zagranicą i ze względu na swoją oryginalność względem polskich młodych lekarzy (na przykład brak uległości), kariery może nie zrobić.