Samorządność? Jaka samorządność?! Polityką lokalną rządzą te same reguły co ogólnokrajową.
W Warszawie ostatnio odżył pomysł odbudowy Pałacu Saskiego. Zorganizowana przez Grupę M20 debata w sprawie Osi Saskiej przywróciła na wokandę postulat odbudowy tego symbolu Warszawy XIX-wiecznej i międzywojennej. I zaczęło się. Relacja z debaty zapoczątkowała cykl artykułów w Gazecie Stołecznej. Biuro Architektury Urzędu Miasta zostało zalane wnioskami o wpisanie odbudowy do planu miejscowego. Media wciąż prezentują opinie za i przeciw, A Gazeta urządziła głosowanie mieszkańców, w którym idea odbudowy zwyciężyła – sprawa stała się głośna.
Milczenie (nie zawsze) jest złotem
Wydawałoby się, że tak popularna i po gierkowsku efektowna obietnica jest lepem dla polityków. Jednak Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz Waltz zachowuje w tej sprawie milczenie. Jak zwykle. Za każdym razem, gdy przez miasto przetacza się fala dyskusji pani prezydent po prostu nie ma. Nie wiemy jakie jest jej zdanie na ten temat, czy woli nie zabierać głosu w sprawach kontrowersyjnych, żeby nie stać się celem ataków czy też w ogóle nie ma zdania. Takie dystansowanie się od życia miasta już raz przywiodło ją na skraj przepaści, kiedy rok temu okazało się, że zbieranie podpisów pod wnioskiem o jej odwołanie idzie zadziwiająco łatwo. Ale okazuje się, że siła przyzwyczajeń jest większa i pani prezydent nadal opiera się na nadziei, że uda się prześlizgnąć przez test wyborczy metodą unikania kontrowersji.
Dochodzą tylko plotki, że w sprawach zabytków słucha obecnej dyrektorki Muzeum Historycznego M. St. Warszawy Ewy Nekandy Trepki, poprzednio Stołecznej Konserwator Zabytków, która jest zdeklarowaną przeciwniczką odbudowy czegokolwiek, zgodnie z doktryną mówiącą, że wszelkie odbudowy to fałszowanie historii. Podobno kiedyś w czasie jednej z rozmów rzuciła nawet „Gdyby to ode mnie zależało, to Zamek Królewski nigdy by nie został odbudowany!” Ale nie ma co czekać aż powie to publicznie, bo wśród mieszkańców wywołałaby tym albo złość albo osłupienie. I to jest najlepszy obraz dylematu, przed którym stoi Hanna Gronkiewicz Waltz i cała Platforma Obywatelska: elitom i ludowi na raz nie dogodzisz, bo to dwa różne światy, ale narazić się ani jednym ani drugim nie można, bo groziłoby to polityczną śmiercią.
To rozdarcie pomiędzy wymaganiami elit a oczekiwaniami społeczeństwa jest charakterystyczne dla PO. Jak nieprzyjemne dla partii reperkusje może przynieść schlebianie ekspertom świadczy chociażby spadek popularności Platformy po zrealizowaniu postulatu podniesienia wieku emerytalnego. Z drugiej strony widać, że populistyczna decyzja o odebraniu pieniędzy OFE naraziła partię na łojenie przez profesorów ekonomii, którzy dla części wyborców są autorytetami i zniechęcali elektorat do PO. I tak źle i tak niedobrze, więc najlepiej nic nie robić i się w ogóle nie wypowiadać – ta technika na razie sprawdza się Platformie i na szczeblu centralnym i w Warszawie. Ale czy tak będzie bez końca?
Piotr Guział, burmistrz Ursynowa i współautor ubiegłorocznego przeboju sezonu politycznego – referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz – ogłosił decyzję o kandydowaniu na prezydenta Warszawy i jako jeden z głównych postulatów wymienił odbudowę Pałacu Saskiego. Tak nagłe przywiązanie do tej idei może zaskakiwać, gdyż w ubiegłym roku występował w mediach bardzo często i na temat Pałacu niczego nie wspominał. Zaskoczenie mija jeśli się zauważy, że w ubiegłym roku ta sprawa nie funkcjonowała publicznie, a od stycznia jest jednym z głównych tematów dyskusji i publikacji medialnych w mieście.
Tak ważny i rozchwytywany temat musiał być zagospodarowany przez któregoś z polityków i wcale nie zadziwia, że pierwszym był właśnie słynący z elastyczności ideowej Piotr Guział. Ten były polityk SLD odszedł z tego ugrupowania, gdy w wyborach i sondażach osiągało ono dno, kiedy nastała moda na lokalne komitety startował w ramach lokalnego komitetu, kiedy potrzebował poparcia PiS ogłosił, że na Ursynowie zbuduje pomnik Lecha Kaczyńskiego (pomysłu nie zrealizował), kiedy na fali był Ruch Palikota dogadywał się z posłem Arturem Dębskim i razem organizowali referendum warszawskie, a teraz, kiedy stołeczne media i internet trąbią o odbudowie Pałacu, jest za odbudową Pałacu.
Konsekwencji i ideowości może w tym niewiele, ale za to refleksu politycznego i wyczucia skąd wieje wiatr wystarczająco, aby uznać go za idealnego reprezentanta młodego pokolenia polskich polityków.
Podniesienie sprawy odbudowy do rangi politycznej zapewne w końcu wymusi na pani prezydent ustosunkowanie się do niej. Jaką opcję wybierze?
Merytoryczne argumenty za lub przeciw odbudowie są ważne dla garstki entuzjastów i specjalistów, ale ratusz to nie akademia.
Zazwyczaj pani prezydent szuka odpowiedzi nie w argumentacji lecz w tzw. Barometrze Warszawskim. O odbudowie Pałacu w roku wyborczym zdecyduje więc zapewne Ostateczna i Nieodwołalna Wyrocznia Polskiej Polityki: sondaż opinii publicznej. Jeśli okaże się, że idea odbudowy jest w Warszawie nośnym tematem poruszającym tłumy to usłyszymy, że Hanna Gronkiewicz Waltz od zawsze była entuzjastką upiększenia miasta tą historyczna budowlą. Jeśli natomiast sondaż pokaże, że Pałac zaczął wzbudzać niechęć części targetu, albo przynajmniej nie jest priorytetem dla takiej liczby mieszkańców, która mogłaby przeważyć szalę w dzień wyborczy, to do łask wróci argument wielokrotnego użytku o „napiętej sytuacji budżetowej, która każe nam odsuwać w czasie kosztowne projekty”.
Warszawska polityka nie jest suwerenną wyspą na morzu polityki krajowej, tylko po prostu jej fragmentem, jednym z pól bitwy. Pani prezydent nie może sobie pozwolić na błąd na domowym podwórku, bo groziłoby to konsekwencjami dla całej partii na szczeblu krajowym. Lojalność wobec partyjnej wierchuszki jest dla niej co najmniej tak samo ważna jak lojalność wobec mieszkańców, bo w końcu żeby w ogóle stanąć do wyborów lokalnych jako kandydatka PO musi najpierw zdobyć błogosławieństwo PO. Natomiast bezpartyjna alternatywa jest w istocie rzeczy tak samo partyjna, bo stosuje dokładnie te same metody i chwyty. W ujęciu funkcjonalnym nie ma tu żadnej różnicy, poza tym że sondaże i analizy dla partii i „niepartii” robią fachowcy z innych pracowni.
Czy to jeszcze ma coś wspólnego z samorządnością i realizowaniem potrzeb mieszkańców na szczeblu lokalnym, czy też z demokracji lokalnej został nam już tylko pusty, polityczny PR? A może właśnie tak powinna wyglądać lokalna polityka w XXI wieku, bo w końcu dzięki temu głos mieszkańców jest decydujący?