Obejrzałem telewizyjną relację z kongresu poparcia Janusza Palikota – wydarzenia mającego w zamyśle organizatorów wstrząsnąć polskim światem politycznym, przewietrzyć zatęchłe salony.
Co to ma być ten ruch społeczny?
Z uwagą wysłuchałem wystąpienia Janusza Palikota, określającego ramy zainteresowań jakie proponuje tworzonemu przez siebie ruchowi. Szukałem tam nowości i świeżości – niestety nie znalazłem.
Postulaty Palikota to mieszanina znanych już założeń programów wyborczych : antybiurokratycznych PO, równościowych i antyklerykalnych SdPL i Partii Kobiet podlanych „samoobronowym” sosem populistycznego – wszyscy już rządzili, teraz musimy rządzić my.
Janusz Palikot uczesany na nowy sposób (swoją drogą kończą mu się już możliwości pracy nad własnym wyglądem, następnym ruchem chyba będą rude bądź blond włosy) dostojnym ruchem Fidela Castro wyciągnął kartki z przemówieniem. Kartki chyba mu w tym przemówieniu bardziej przeszkadzały niż pomagały. 15 punktów jakie przedstawił są bardzo nierówne co do znaczenia i wagi – od rzeczy istotnych po kompletnie marginalne.
Pierwszy blok to krytyka sytemu politycznego. Postulaty brzmią dziwnie znajomo: likwidacja Senatu, ograniczenie liczby posłów, jednomandatowe okręgi wyborcze, zniesienie immunitetu. Znam partię, która to deklarowała, dla ułatwienia odgadnięcia, która to partia, podpowiem, że Janusz Palikot jest jej członkiem i parlamentarzystą. Nic nowego. Oryginalnym jest pomysł narzucenia kadencyjności władzom partii. Pomijając fakt, że taka zasada skróciłaby znacząco działalność takich polityków jak Helmut Kohl czy Margaret Thatcher – to myślenie o narzucaniu takiej zasady organizacjom obywatelskim jakimi są partie to jakaś totalitarna ingerencja państwa w autonomię zrzeszeń. Smaczkiem dla znających działalność Janusza Palikota jest fakt, że jest szefem lubelskich struktur PO od 5 lat, a na wiosnę stoczył morderczą, opisywaną także w krajowych mediach, walkę o utrzymanie tej funkcji na 3 kadencję.
Kolejny, to rozdział kościoła od państwa – przyjęty autentycznym aplauzem przez zebranych. To główna nadzieja Palikota na zdobycie poparcia – powtórzone postulaty stawiane przez SdPL i Partię Kobiet. Po „aferze krzyżowej” nabrały nowego wymiaru. Zaprzestanie dotowania kościoła, likwidacja funduszu emerytalnego księży, wyprowadzenie religii ze szkół, estetyczny sprzeciw wobec religijnej celebry uroczystości państwowej,- to hasła od lat na sztandarach wielu środowisk, które jak dotąd nie zyskały szerokiego wsparcia. Jak rozumiem założenie jest takie, że teraz jest moment, kiedy można na tym wypłynąć.
Do spraw kościoła dorzucono finansowanie ze środków budżetowych in vitro i środków antykoncepcyjnych, legalizacja związków partnerskich – postulowane przez lewicę od lat.
Kolejny blok to pokłosie komisji Przyjazne Państwo. Sam Palikot twierdzi (w ostatnim Wprost), że twór ten nie był porażką, ale nie załatwił antybiurokratycznych zapisów: o milczącej zgodzie, jawności dokumentów, przejścia z systemu zaświadczeń na oświadczenia itp. Pomysły z gatunku „zdroworozsądkowych”.
Na koniec był klasyczny fishing – znana technika szukania małych grup wsparcia dla większego projektu: darmowy Internet, 1 % budżetu na kulturę – czyli coś miłego dla grup, na wsparcie których bez względu na stosunek do postulatów ogólnych Palikot liczy.
Wszystko to składa się na obraz poszukiwanego wyborcy. Zgodnie z deklarowanym założeniem zmiażdżenia SLD – antyklerykalizm i zmniejszanie wpływów kościoła na życie publiczne, finansowanie istotnych z punktu widzenia lewicy projektów – antykoncepcja, in vitro, podkreślenie szacunku dla roli internetu – który ma być darmowy, 1% dla kultury – zapewne by pozyskać ludzi tej sfery, którzy czują się odrzuceni przez państwo. Wzorem innych projektów „nowych lewic” w Europie – gospodarka w założeniach nie istnieje, służy tylko do sfinansowania pomysłów. Budżet istnieje jedynie po stronie wydatków, wpływami w żaden sposób nowa lewica Palikota się nie zajmuje. Palikot sam zabezpiecza się w swoim wystąpieniu przed zarzutem braku kompleksowego pomysłu na Polskę, że ruch/partia jest powołany do załatwienia kilku spraw a nie rządzenia krajem.
Sala Kongresowa
Organizatorom zależało na podkreślaniu spontanicznego charakteru wydarzenia . Nie różnią się tym szczególnie od istniejących partii – PO czy SLD także występuje na dużych salach, pełnych uśmiechniętych „wyluzowanych” ludzi. Motyw z „Tako rzecze Zaratustra” Straussa jest dosyć popularny na wejścia liderów na konwencjach partyjnych – słyszałem to co najmniej kilka razy.
Konwencje założycielskie zorganizowane w taki sposób widziałem w 2 projektach – udanym PO i nieudanym PD. Ta sama oprawa, światła, muzyka. Lider (liderzy) podpierany autorytetami. Klasyka gatunku – nic nowego.
Palikot podkreślał spontan eventu podkreślając, że zwołany został internetowo – przez portale społecznościowe itp. To drobne kłamstwo założycielskie – nie wiem jak wyglądały inne miasta, ale w Warszawie trudno było znaleźć w ostatnich dniach słup ogłoszeniowy bez plakatu promującego kongres, takie plakaty były na wielu przystankach komunikacji miejskiej. Przez faceboka nie był też zaproszony b. poseł Samoobrony Misztal – pokazujący z dumą do kamery imienne zdecydowanie papierowe zaproszenie. Z konfuzji Palikota pytanego o zaproszenie dla Misztala wnioskuję że było to przeoczenie. Zapewne zaproszeń papierowych nie było mało, skoro w masie Misztala przeoczono.
Jednym słowem – konwencja podręcznikowa.
Panel
Idei panelu, a szczególnie tematu jakoś nie zauważyłem i nie zrozumiałem – chodziło przede wszystkim o to, żeby określone osoby pokazały się, i każda zrobiła to na swój sposób.
Ryszard Kalisz – najzabawniejsze wystąpienie. Adwokat, o wizerunku dobrodusznego, jowialnego dowcipnego brata łaty, jeden z inteligentniejszych polityków nie tylko lewicy ale i całej sceny politycznej, lew politycznego salonu – wystąpił w nowej dla siebie roli Che Guevary. Nie przeszkadzało mu że jest na Sali Kongresowej, krzyczał w pozach Lenina, zapominając o nagłośnieniu. Najbardziej antyestabishmentowy człowiek estabilishmentu na sali. Szkoda bo wolę posła SLD w jego merytorycznych wystąpieniach, które potrafią wiele wnieść. Nie wiem co miało dać to „Hasta siempre Comandante” Kalisza – ale to nie było dobre wykonanie, taki repertuar wyraźnie mu nie leży. Cóż – jaki Fidel taki Che.
Magdalena Środa – nie zawsze zgadzam się z jej poglądami, ale ma je spójne i przemyślane, zawsze warto jej posłuchać. Tutaj wystąpiła na swoim poziomie – najbardziej merytorycznie, dystansując się odrobinę od tego co wokół niej się działo.
Manuela Gretkowska – obecna na kongresie ze słyszalną grupą ze swojej partii. Powiedziała że z Palikotem trzeba być, podzieliła się swoją traumą związaną z zakładaniem Partii Kobiet i brakiem jej sukcesu, skrytykowała logo zjazdowe za płeć. Norma
Kazimierz Kutz – z miną i pozą zblazowanego dżentelmena w klubie podzielił się swoimi wrażeniami z oglądania wyprowadzenia sztandaru PZPR z sali na której siedzi. Komplementował Palikota nazywając go Don Kichotem, pochwalił że robi to za własne pieniądze. Słusznie.
Dominik Taras – jedyny „naturszczyk” w spektaklu. Nie wypadł z roli, powiedział że chce żeby było jak w Szkocji i że Palikot mu nie płaci. Czyli nie wszystko dzieje się za pieniądze Palikota, jak twierdził Kutz.
Głosy ludu
Jak twierdził Palikot niereżyserowane, losowane – wypadły blado. 2 -3 sprawy do biur poselskich panów posłów (ktoś wyrzucony z pracy itp.) reszta dosyć mętna, raczej poparcie niż pytania. Nie wyszło kompletnie i nie zamierzam się pastwić na ten temat. Tu Palikot litościwie swoją konwencję zakończył.
Co z tego będzie?
Pomysł Palikota – taki jaki wyłonił się na wczorajszym kongresie – to pomysł na nową lewicę tworzoną na wzór Samoobrony. Partia ma się zając wybranymi problemami, będącymi w ocenie autorów projektu nośne, unikać dyskusji na wszelkie inne. Zapewne zastosowana będzie technika Leppera – z „Balcerowicz musi odejść” jako odpowiedzią na każde z zadanych pytań. Wprawdzie wczoraj jeszcze nie wyklarowało się to jednoznacznie, ale jak sądzę palikotowym odpowiednikiem tej odpowiedzi będzie – kościół należy oddzielić od państwa czy coś w tym stylu.
Programowo nie zostało zaprezentowane nic, co nie mieściło by się w programach istniejących partii i środowisk politycznych. Kongres był zorganizowany na wzór konwencji PO z 2001 roku, czy PD z 2005 – kolorowo i z muzyką. Jeden projektów wyszedł – drugi nie. Odpowiedź na pytanie czy ten ruch odegra jakąkolwiek rolę dostaniemy w najbliższych dniach. Czy ci którzy zebrali się na Sali Kongresowej zechcą na niej pozostać organizacyjnie? Zależy także od tego, czy Palikot ma jakikolwiek pomysł na ciąg dalszy. Jak do tej pory jego pomysły ograniczały się do jednej-dwóch konferencji prasowych, po których zapominał o wywołanym temacie.
Druga świeżość
Pewien problem jest ze świeżością i wiarygodnością samego Palikota. Palikot jest nieodrodnym dzieckiem systemu, przeciw któremu występuje – ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Pierwsza próba publicznego istnienia w sferze politycznej – tygodnik OZON był z zupełnie innej strony sceny politycznej. Redakcja importowana z Frondy – z Terlikowskim i Tekielim, na czele, jednoznacznie konserwatywny rys pisma – homofobiczne teksty, walka z aborcją w stylu ruchów pro life. 4 lata temu Palikot był daleki od wymachiwania wibratorem i żądania praw dla gejów.
Do PO wszedł z nominacji wodza – Donalda Tuska, a nie w wyniku jakichś demokratycznych procedur. Tusk mianował go liderem lubelskiej listy sejmowej w roku 2005, Tusk uczynił z niego szefa regionu. Jako szef struktur partyjnych nie znosił krytyki i odmiennego zdania. Usuwał z partii kolejnych oponentów. Miał swoje metody finansowania kampanii (studenci wpłacający „oszczędności” w wysokości kilkunastu tysięcy na kampanię). Swoje metody walki wewnętrznej ( powtarzanie, jak stwierdził tłumacząc się w postępowaniu, „zasłyszanych plotek” o rzekomych związkach Zyty Gilowskiej z SB – jako argumentu w walce partyjnej). Palikot jakoś nie walczył do tej pory z systemem – a raczej był prymusem wśród beneficjentów takiego a nie innego sposobu uprawiania polityki.
Patrząc z perspektywy lat można przyjąć 2 tezy. Pierwsza, że Palikot ma dużą łatwość zmieniania poglądów. Druga – mnie bliższa – że Palikota nie wolno podejrzewać o posiadanie poglądów politycznych. Można natomiast podejrzewać „parcie na szkło i władzę” i szukanie pomyślnych wiatrów, które go wyżej wyniosą.
W PO był zabetonowany – nie w realizacji pomysłów politycznych ale w ambicjach. Dlatego szuka innej drogi. Dla idei realizacji własnych ambicji wydawał ultrakonserwatywny tygodnik który w 2006 roku odmówił zamieszczenia reklamy z roznegliżowaną Paris Hilton. Z tego samego powodu wydawał pieniądze na PO i książkę Donalda Tuska. Dlatego też wydał pieniądze na Salę Kongresową i zorganizowany w niej największy z dotychczasowych swoich happeaningów. W swojej politycznej wędrówce w przeciągu kilku lat Palikot dotarł właśnie na 180 stopień – do Ozonu do antyklerykalizmu. A jak wiadomo koło ma stopni 360 .
Z całą pewnością potrzebna jest reprezentacja antyklerykalnej nowej Polski. Szczególnie po 10 kwietnia, ekscesach pod krzyżem – stało się to widoczne. Czy jednak rewolucję mogą robić kluczowi gracze ancien regime’u? Jak w teatralnym bufecie u Bułhakowa – ten jesiotr jest drugiej świeżości.