Chciałoby się wykrzyczeć: wielkie ostrzeżenie natury dla ludzkości! Nauka i racjonalizm nie zawsze potrafią sobie poradzić z siłami natury, obnażając słabość naszej techniczno-naukowej cywilizacji. Myślę jednak, że to głównie ludzka odpowiedzialność, mało tu celowości i „pułapek”, a wiele zwykłych konsekwencji obranego stylu życia. To wbrew pozorom dobra nowina, bo oznacza, że wiele zależy od nas.
Pandemia to mimo wszystko nie meteoryt spadający z nieba. Na tempo rozwijania się wirusa, wpływ ma przede nasz styl życia, który zmienia się błyskawicznie. Od czasu ostatniej silnej epidemii (SARS czy A/H1N1) świat ponownie mocno się przeobraził. Tempo i ilość kontaktów jeszcze sie zwiększyły. Różnice oczywiście są – poprzednie uderzenia nie dotykały aż tak bardzo globalnej północy, stąd nie odbiły się w naszej świadomości. SARS miał także o wiele mniejszą skalę (choć wyższą śmiertelność), nie wystawiał jednak dzięki temu tak bardzo sytemu ochrony zdrowia. Nawet jeśli choroba jest ciężka, ale dotyka niewielkiej grupy ludzi, system zdrowia nie ulegnie załamaniu, jak to widzimy obecnie w północnych Włoszech.
Nowe pandemie, które będą mogły błyskawicznie rozprzestrzeniać się na świecie, od lat były jednak wymieniane wśród poważnych czynników ryzyka wynikającego z obecnego stylu życia ludzi (błyskawiczne przemieszczanie się, wielkie huby lotniskowe). Tak samo zresztą, jak postępujące od lat zmiany klimatyczne. Nota bene teraz na przykładzie pandemii widać, jak lekceważąco podchodzimy do katastrofy klimatycznej.
Nawoływania, by zmienić styl życia, pozostawały od kilku lat tylko pustymi apelami. Wszystkie poważne rozmowy kończyły się na deklaracjach konieczności działania i niewielkich efektach (choć, mimo wszystko, zauważalnych). Dopiero w obliczu pandemii przymusowo wdrażane są działania, o których specjaliści do spraw katastrofy klimatycznej mogli tylko marzyć.
Zresztą efekty lockdown widać w wielu miejscach w postaci nieoczekiwanych efektów ubocznych. Zmniejszone zanieczyszczenie w Chinach czy Włoszech. W Wenecji w kanałach pojawiły się ryby. Oczywiście, pandemia dzieje się tu i teraz, nie za 20, 50 albo 100 lat. Śmierć na skutek zarażenia jest namacalna i bezpośrednio widoczna. Śmierć kilku tysięcy ludzi z powodu smogu już nie. My, jako ludzie, którzy ewoluowali na sawannie, tego właśnie jesteśmy nauczeni – reagować na zagrożenia tu i teraz, a pandemia dokładnie taka jest.
Warto przy okazji wspomnieć, że parę lat temu można było w Znaku przeczytać artykuł Siergieja Pasiewicza o tym, że ubocznym efektem powstania Strefy wykluczenia wokół elektrowni w Czarnobylu był szybki powrót przyrody w stopniu nieczęsto spotykanym nawet w rezerwatach przyrody. To cenna lekcja, dotycząca tego, jak bardzo wpływamy na przyrodę, nawet jeśli staramy się tego nie robić. Oczywiście wymienione wyżej przykłady pokazują także co innego – spektakularne efekty osiąga się dzięki totalnemu zatrzymaniu obecnej gospodarki, co również nie jest żadnym rozwiązaniem. Wyraźna staje się skala potrzebnej przebudowy.
Czy możemy jednak coś zrobić? W sprawie obecnej pandemii tak naprawdę nikt do końca nie wie. Wciąż niewiele danych na temat samego wirusa, jego rozprzestrzeniania się i rzeczywistej śmiertelności. Wirus do tego już się mutuje – inne szczepy już się pojawiły, a to dodatkowo utrudnia analizy. Nie wiemy zatem, co jest na końcu tej drogi. Wirus może zostać z nami na długi czas.
Mam jednak nadzieję na jedno i jest to nadzieja nieco paradoksalna. Być może nic już nie będzie takie samo. Podróże nie staną się ponownie dobrem powszechnym dla każdego, a dla tych, którzy faktycznie tego potrzebują. Wiele aktywności przeniesie się do sieci i naprawdę zaczniemy zmieniać nasz styl życia. Mniej obciążający środowisko styl życia może nam tylko wyjść na dobre.
Z drugiej strony o takich przełomach słyszeliśmy już wielokrotnie, pokolenie JPII miało zmienić życie społeczne, trauma katastrofy smoleńskiej miała nas połączyć, a podzieliła jak nigdy. Znamy też wydarzenia z najnowszej historii, które zostały z nami dłużej – zamachy z 11 września zmieniły nasz stosunek do islamu i niestety nie jest to zmiana pozytywna.
Długookresowa praca zdalna, ograniczanie podróży, zmniejszanie kontaktów międzykulturowych wpływa także na osłabienie więzi społecznych. Społeczeństwo obywatelskie tworzy się wszak drogą kontaktów. Połączenia on-line w obecnej postaci stanowią tylko ich namiastkę. Efektem może być zatem rosnąca ksenofobia i zamykanie się jednostek w małych grupach. Inaczej mówiąc, tego typu kryzys może mieć pozytywne, ale także negatywne konsekwencje.
Inną zmianą może być jednak także ponowne dostrzeżenie nierówności społecznych i tego, jak bardzo potrzebujemy działać wspólnie. Prywatna służba zdrowia dla najbogatszych, przy zostawieniu kilkudziesięciu procent nieubezpieczonych (jak w USA) to żadne rozwiązanie. Chciałoby się też zapytać, za Zandbergiem, gdzie leczą się Ci, którzy na co dzień starają się, jak mogą trzymać swoje aktywa w rajach podatkowych i tam płacić podatki?
Za dwa lata może się okazać że szczepionka jednak powstanie i kolejne zagrożenie zostanie odsunięte. Możemy błyskawicznie zapomnieć o dzisiejszej lekcji. Cierpienie ani wstrząs same w sobie nie są remediami i nie tworzą lepszych ludzi. Tak jak ludzie po Auschwitz nie stali się aniołami, a potrzaskanymi istotami, potrzebującymi przede wszystkim opieki i odbudowy.
Lepsi ludzie i społeczeństwo tworzą się, niestety, w toku trudnej pracy nad samym sobą, a nie na skutek jednego wydarzenia. Możemy tę lekcję zapamiętać albo kierować się desperackim pragnieniem powrotu do tego, co było.
Ostatecznie to nie natura nas zabije albo ocali. Zrobimy to sami, na skutek własnych decyzji.
Photo by cheng feng on Unsplash
