Pan premier powiedział, że to gol samobójczy. Tak powiedział o wezwaniu Jarosława Kaczyńskiego do bojkotu tej części Euro 2012, która odbyć się ma na Ukrainie.
Oczywiście premier ma bez porównania większą wiedzę o zasadach „haratania w gałę” od prezesa – ale w tym konkretnym przypadku ta różnica nie jest istotna – bo nie o piłkę tu chodzi. Chodzi o byłą premier Ukrainy Julię Tymoszenko, więzioną obecnie w kolonii karnej w Charkowie.
Prezesowi zarzucić można wiele – ale nie braku umiejętności uprawiania polityki. Nie można mu też zarzucić również ulegania porywom serca. Czas apelu był wyrachowany genialnie, brukselskiemu wywiadowi PiSowskiemu chapeu bas… Prezes wezwał do bojkotu a kilka godzin później bojkot zapowiedzieli komisarze europejscy w komplecie…
Oczywiście prezes wzywający do bojkotu jest równie cyniczny jak premier mówiący, że bojkot to błąd. Ale odrywając się na moment od cynizmu polityki krajowej, to prezes ma rację. Moralnie i politycznie.
O aspekcie moralnym nie będę się rozwodził, jest oczywisty. Zwycięzca – Wiktor Janukowycz – odwieczną wschodnią metodą eliminuje przegraną. Nie twierdzę, że Julia Tymoszenko to wzór cnót wszelakich, ale skazanie jej za umowę gazową z Rosją, którą zawierała pod presją zimy i państw UE (z nami na czele) jest traktowaniem sprawiedliwości z iście monty-pythonowskim dystansem. Gdziekolwiek i w jakimkolwiek systemie prawnym by się nie działo. Byłoby to szalenie zabawne, gdyby nie działo się naprawdę.
Politycznie reakcja europejskich komisarzy, Niemiec, Austrii i niektórych innych państw Unii jest spóźniona. Tymoszenko nie posadzili wczoraj, jej tragikomiczny proces odbył się dawno temu. Sytuacja Polski, współorganizatora Euro 2012 jest trudna – ale jeżeli wchodzi się w interesy z ludźmi pokroju p. Surkisa i to na jego warunkach – to nie można oczekiwać, że będziemy się bawić w berka albo klasy. Niezależnie od tego warto chyba pamiętać, że poza Euro 2012 istnieje życie, które nie zaczyna się, ani nie kończy na mistrzostwach, prowadzić coś, co nazywa się potocznie polityką zagraniczną.
Radosław Sikorski od początku pełnienia swojej funkcji lekceważy znaczenie krajów postsowieckich z Ukrainą na czele. Wierny piastowskiej koncepcji widzi Rosję (bez szczególnych sukcesów, biorąc pod uwagę ostatnie koncepcje rosyjskich generałów) i Niemcy (które właśnie, w sprawie ukraińskiej, kolokwialnie mówiąc „wystawiły” go…). Rządząca na Ukrainie Partia Regionów jest i będzie prorosyjska, żadne umizgi naszego rządu tego nie zmienią, prześladowana opozycja jedyne wsparcie zagraniczne otrzymuje od Niemiec, a Polska…
Można zarzucać wszystkim podwójne standardy – komisji europejskiej, że raptem brzydzi się Janukowyczem, nie zauważając zbrodni Putina w Czeczeni czy Gruzji. Hipokryzją Merkel, której nie przeszkadza chińska polityka w Tybecie. Można. Tylko jakie to ma znaczenie? Czy usprawiedliwia jakkolwiek obojętność Polski wobec tego co dzieje się z Julią Tymoszenko?
Ukraina jest naszym sąsiadem, chcemy czy nie ,ważniejszym dla nas jest to, co tam się dzieje, niż wybór Hollande’a na prezydenta Francji. Na marginesie – sposób traktowania przez Tuska tego kandydata na prezydenta podczas jego pobytu w Polsce to kolejny „sukces” ekipy rządzącej…
Byliśmy z Ukraińcami w „Pomarańczowej rewolucji”. Wydawało się, że to jest ten moment, ta chwila kiedy można przekreślić przekleństwo XX wiecznego złego sąsiedztwa. Jako społeczeństwo wspieraliśmy Ukraińców w ich aspiracjach europejskich, na szczeblu rządowym także – do czasu przejęcia MSZ przez „Piastów” pod wodzą Sikorskiego.
Partia Regionów Janukowycza ma wg sondaży 23% poparcia. Blok Batkiwszczyny Tymoszenko i Frontu Zmin Jaceniuka mają 27%. To dwie siły, jakie mogą wygrać najbliższe wybory parlamentarne na Ukrainie i wyznaczać kierunki jej polityki. Dzięki Sikorskiemu, Tuskowi i Euro 2012 żadna z nich nie ma powodu, by Polsce być życzliwą. Tak czy inaczej – jesteśmy na pozycji spalonej.