Jarosław Kaczyński po odpadnięciu Polaków z turnieju wyszedł z eurozamrażarki w swoim niepodrabialnym stylu. Stwierdził, „pewna osoba, powszechnie znana, wymieniła go na krótkiej liście osób, które bardzo dużo mówią, w związku z czym, są zagrożone. Niektóre z tych osób już zostały na różne sposoby uderzone.” Klasyczna zagrywka prezesa, „wiem, ale nie powiem”. Nie powiedział wprost, że ktoś mówił mu, że Petelicki miałby zostać zamordowany. Nie można powiedzieć, że zaniechał obowiązku poinformowania odpowiednich organów o podejrzeniu możliwości popełnienia przestępstwa. Nie, on tylko słyszał od kogoś „kogo imienia lepiej nie wymawiać”, że generał dużo mówi i że w związku z tym jest zagrożony. Słowa klucze: pewna osoba, lista, dużo mówią, zagrożone, różne sposoby. Kaczyński posługuje się insynuacją jako narzędziem politycznej walki. Opisał to syntetycznie Robert Krasowski w swojej ostatniej książce. Kaczyński sugeruje, „buduje klimat”, mruga okiem do widza – „wy wiecie, ja wiem, nic więcej nie trzeba mówić, bo sami wiecie…”.
To że jakiś polityk czy to cierpi, czy posługuje się paranoją „polityczną” byłoby tylko kolejnym z marginalnych zjawisk z dziedziny egzotycznych trockistów czy antysemitów z kserowanych fanzinów, niestety Kaczyński jest w swoim zarażaniu paranoją potwornie skuteczny. Albo może raczej świetnie rozpoznał i wykorzystał skłonność znacznej części polskiego społeczeństwa do poddawania się teoriom spiskowym. Nieważne czy chodzi o układ, postkomunistów, oligarchów, żydokomunę (antysemityzmem szczęśliwie Kaczyński się nie posługiwał, ale też nie musiał, tych ludzi i tak ma za sobą), rosyjskich zamachowców w Smoleńsku – ważne, że jest „pewna grupa”, która za kulisami rozgrywa rzeczywistość, która przecież nie może być przypadkowa – nie ma przypadków, przypadki są dla naiwniaków. Świat rządzony przez rzut kością byłby dla wielu ludzi nie do zniesienia. Oznaczałoby to, że za ich połamanym, nieszczęśliwym i banalnym życiem nie kryje się nic więcej niż osobista porażka, nie było spisku, który zapobiegł ich niewątpliwemu w swoim czasie sukcesowi. Takich ludzi, którzy się w życiu przejechali i trudno im się z tym faktem pogodzić jest bardzo wielu. Kaczyński wie jak do nich dotrzeć, mówi do nich językiem który rozumieją, który sami na własny użytek reprodukują.
Porażką naszej kultury politycznej jest to, że śmierć, do tego tragiczna stała się jeszcze jednym narzędziem partyjnej propagandy. Że nie ma już tabu, którego przekroczyć nie można i nie wypada, za którego złamanie wyrzuconym się jest poza wspólnotę.
Jeśli jest jakiś przykład na brak zakorzenienia się autentycznego konserwatyzmu w Polsce to jest nim właśnie ten brak szacunku dla zmarłych, tak silnego podobno w polskiej tradycji, nawet nie chrześcijańskiej ale jeszcze pogańskiej. Dziś krwią ofiar tragedii maluje się twarze w barwy wojenne.