We wtorek wieczorem przeczytałem tekst Pawła Śpiewaka w najnowszej “Polityce”. – „Jakie miłe zaskoczenie”- pomyślałem. Kilka lat minęło odkąd wpadł mi w ręce jakiś jego większy artykuł. Ten był gorzki, bez złudzeń wobec polskiej partiokracji, w jakimś sensie rozliczeniowy – także wobec własnej biografii, która w pewnym momencie, na krótko, skrzyżowała się z czynną polityką. To co napisał o propagandzie: z obu stron, która męczy i zmusza do wycofania bardzo do mnie trafiło. Nie sądziłem, że będzie to jego tekst pożegnalny.
Chciałem napisać albo zadzwonić i szczerze mu pogratulować. Ostatnio odzywał się w związku z chęcią uczestnictwa w spotkaniu 3 majowym z Tuskiem. Nie rozmawialiśmy wiele lat, nie byłem pewien jak zareaguje. Wpisałem sobie jego nazwisko: konieczne zaprosić na Igrzyska Wolności. Brzmi jak jeszcze jedna banalna historia z gatunku “nie zdążyłem”. A profesor Paweł Śpiewak nie był postacią banalną.
Pamiętam jak wiele lat temu, w samych początkach pisma, kiedy po jakimś spotkaniu, na którym usiłowałem namówić go na jakiś tekst albo wywiad do Liberté! odwiózł mnie na Pragę. Od pisania grzecznie się wymówił. Ale był niezwykle serdeczny, żartobliwy, bezpośredni – przy zachowaniu wszystkich form. Staroświecki i przełamujący konwencje jednocześnie. Musiał patrzeć na mnie, zaangażowanego, ale niewyrobionego chłopaka, ze sporą dozą ironii. Jednak swojej wyższości z wysokości stosów przeczytanych książek mnie przynajmniej nigdy nie okazywał.
Był czas, że co chwila pokazywał się w telewizji jako polityczny komentator, był zawsze wnikliwy, bez pośpiechu i z namysłem opisywał rzeczywistość. Ale im bardziej degradowała się polityka tym mniej potrzebowała intelektualistów i tym bardziej on tam nie pasował.
Miał chyba poczucie pewnego niedocenienia, a może jakiejś zadry, że czegoś na czym mu zależało nie osiągnął. Rozczarował się do wielu osób, w tym do swoich wychowanków i dawnych przyjaciół. Miałem poczucie – ale znów – z dystansu – że jest dość samotny. A może po prostu osobny? Nie pisał zbyt wiele, w każdym razie nie w ostatnich dwóch dekadach. “Żydokomuna” nie wywołała chyba efektu, o który mu chodziło. Ale też może wcale o to nie zabiegał?
Wiedziałem, że jest, że pasjonują go teraz bardziej niż liberalizm tematy żydowskie i jakoś mi ta świadomość wystarczała. Teraz wiem, że trzeba było poszukać pretekstu do rozmowy. Zabrakło wyobraźni. Pozostanie lektura i coraz bardziej wyblakłe wspomnienia.