Spytano mnie ostatnio, skąd w 1989 roku wziął się pomysł, by pisać pracę magisterską o pedofilii. Nie miałem żadnych motywacji osobistych poza ciekawością poznawczą. Pisanie na ten temat zaproponował mi mój promotor, prof. Andrzej Jaczewski. W tamtych latach w Polsce była to prawdziwa terra incognita, nie tylko dla mnie. Pedofilia objęta była restrykcyjnym tabu społecznym i kulturowym.
Człowiek socjalistyczny był pozbawiony zboczonych popędów, co pozostawało w idealnej syntonii z koncepcją katolicką. Atoli człowiek ma naturę wielce złożoną i ułomną, i potrafi zachorować, a także niestety stracić kontrolę nad ciemną stroną własnej osobowości.
Pisanie i czytanie o pedofilii nie należy do przyjemności, lecz mimo to proponuję Państwu lekturę kilku moich refleksji, skoro dziś ten termin jest na ustach wszystkich, choć tak mało o niej wiemy. Trudno się zgodzić z panią Szydło, wynagradzaną za opiekę nad kwestiami społecznymi, która powiada, że nie chce psuć sobie przyjemności śniadania i dlatego nie ogląda krzywdy dzieci, podobnie jak nie pochylała się nad losem niepełnosprawnych, gdy protestowali w Sejmie.
Otóż, twierdzę przeciwnie, na wszystko jest pora, i na dobre śniadanie i na wniknięcie w krzywdę ludzką, niezależnie od tego, jak przykre są jej okoliczności, i jak bardzo nas może zbulwersować.
Pan Legutko z tytułem profesorskim usiłuje zwekslować dyskusję o pedofilii na niechęć do gejów, utożsamiając ją z „pederastią”, czyli inwektywą, którą się gejów od zarania chłoszcze. Wykazuje przy tym nieuctwo i mizoginię, gdyż przemilcza ofiary dziewczęce. Przy okazji podnosi problem „lawendowego lobby” w kościele, co znajduje potwierdzenie w książce „Sodoma” o homoseksualnym rozpasaniu w Watykanie.
W mojej pracy na kanwie losowo dobranej próby inkryminowanych przypadków pedofilii nie było wprawdzie księży, bo ich być nie mogło. Mówimy wszak o czasach, gdy księża byli szantażowani przez służby komunistyczne, albo więc dawali się szantażować i kolaborowali, albo ich przestępstwa były ukrywane przez przełożonych.
Miałem jednakże nadreprezentację zawodu „palacza c.o.”, czyli centralnego ogrzewania – to byli pracownicy szczególni, którzy piastowali niejako samodzielne stanowiska pracy (kotłownie przyszkolne i osiedlowe), nie musieli się wykazywać specjalnymi kompetencjami i mieli sporo wolnego pomiędzy jedną szuflą węgla a kolejną w trakcie sezonu grzewczego.
Najważniejsze przy tym, że byli narażeni na podklinicznie przebiegające zatrucie tlenkiem węgla, które mogło upośledzać pracę płatów czołowych odpowiedzialnych za popęd.
Pedofilia bowiem jako jednostka chorobowa jest prawdopodobnie powiązana ze zmianami organicznymi, które m.in. powoduje alkoholizm. Gdy zatem mówimy potocznie o „pedofilii”, mamy na myśli to, co kodeks karny określa jako „czyn lubieżny z osobą poniżej 15 roku życia”, a to wielkie uproszczenie.
Molestowanie seksualne dzieci może mieć charakter pedofilii rzekomej lub zastępczej – Państwo na pewno rozumieją, co mam tu na myśli. To, rzecz jasna, niuans, choć z medycznego punktu widzenia ważny dla określenia rokowań pacjenta. Powszechnie myli się też pedofilię z efebofilią i nimfofilią, kiedy poszukuje się fetyszu niedojrzałości, a nie musi być czynem podpadającym pod kodeks karny.
Molestowanie dzieci ze społecznego punktu widzenia jest tylko jedną z form ich maltretowania. Mówiąc wprost, jest rodzajem znęcania się nad dzieckiem, o czym świadczy choćby zapomniany już przypadek siostry Bernadetty. W przedmiotowym traktowaniu dziecka, wszystko jedno, czy będącego obiektem praktyk seksualnych, czy bicia, ujawnia się sadyzm dorosłego.
Teraz będzie najważniejsze. O stosunku zależności. Wykorzystanie go zawsze jest w najwyższym stopniu godne potępienia, bez względu na to, czy w szkole, czy w miejscu pracy, czy na plebanii, i w równym stopniu wobec dziecka, jak i osoby dorosłej. Ksiądz jako nauczyciel i osoba duchowna zwyczajnie z istoty swojego powołania nie może sobie pozwolić na kontakty intymne z podopiecznymi, podobnie jak kierownik w firmie, czy świecki pedagog.
W ten sposób bowiem burzy cały system wartości swojej ofiary, niezależnie od stopnia jej przyzwolenia, które może się brać z ciekawości i braku doświadczenia. System ten oparty jest na „efekcie rodzinności” – rodzina funkcjonuje we wszystkich sferach poza seksualną, rodzice nie traktują dziecka w tych kategoriach i na odwrót. Na tym opiera się każdy model wychowawczy. Sprzeniewierzenie się mu jest dla ofiary przeżyciem traumatycznym, świat się wali.
Dlatego nowelizacja kodeksu karnego, która jakoś szczególnie penalizuje pewne przestępstwa, jest aktem populistycznym, który zaciemnia istotę sprawy i przekierowuje uwagę opinii publicznej na kwestie doraźne i przyczynkarskie. Uwiedzenie małoletnich przez księży, podobnie jak przez świeckich wychowawców, jest owszem zbrodnią i powinno być z całą mocą potępione i ukarane.
Jednakże kodeks nie załatwi sprawy. Pan Ziobro skwapliwie wykorzystał nadarzającą się okazję, by kodeks karny sformułować groźnie, gdyż taki pasuje do koncepcji państwa totalitarnego. Obywatele mają drżeć ze strachu przez opresyjnym państwem, a więzienia mają być zapełnione.
Nic to nie da, jeśli rozpocznie się polowanie na chorych dewiantów, a ci, nad którymi rzeczywiście rozpostarty jest parasol ochronny ze strony instytucji kościoła, pozostaną bezkarni. Rodzice muszą znać niebezpieczeństwo wynikające z pozostawiania swoich dzieci pod niekontrolowaną opieką mężczyzn, co do których istnieje choćby cień podejrzenia, że mogą taką sytuację wykorzystać dla realizacji swoich zboczonych fantazji.
____________
Ilustracja Henryka Sawki „Profesorskie ściemnianie”