Na światowych rynkach finansowych rozgrywają się znaczące wydarzenia, więc choć nie jestem analitykiem gospodarki światowej, to chciałbym podzielić się refleksją na ten temat. To, co się stało w Stanach Zjednoczonych, niewątpliwe nie będzie oddziaływało na Polską gospodarkę w takim stopniu, jak na przykład ewentualne perturbacje w Niemczech. Skutki mogą oddziaływać na nas, ale raczej dojdą do nas w postaci wygasającej fali. Ale je odczujemy. Sytuacja w Stanach przełoży się na to, co się będzie działo w Europie Zachodniej, szczególnie u naszego największego partnera, jakim są Niemcy – ale nie tylko, skutki obejmą całą Strefę Euro. Pogorszenie nastrojów konsumentów oraz pogorszenie sytuacji rynków finansowych przełoży się moim zdaniem na Polskę dwojako. Po pierwsze, może zaowocować to osłabieniem możliwości eksportowych naszych firm na te rynki, a po drugie – może wzrosnąć cena pieniądza. Osłabione zostało zaufanie na rynkach finansowych i to będzie rzutowało na to, co się dzieje w Polsce. A jeżeli kredyty staną się droższe i trudniej dostępne, to w sposób naturalny znajdzie to odzwierciedlenie w gospodarce.
Budżet na czas kryzysu
Jak silny może być kryzys? Sądzę, że w przyszłym roku tempo wzrostu obniży się do około 4,5%. Sprawdźmy zatem, co rząd proponuje w budżecie – ponieważ budżet jest faktycznym odzwierciedleniem intencji rządu. Warto również spojrzeć na plan konwergencji, który rząd musiał przedstawić, aby Unia Europejska zaakceptowała procedurę nadmiernego deficytu. Konstrukcja budżetu odpowiada na pytanie, czy program konwergencji, który przedstawiła Polska, jest możliwy do wdrożenia – czyli czy rząd jest wiarygodny. Ten budżet będzie już korespondował z programem konwergencji. Rząd założył w przyszłorocznym budżecie małą korektę, czyli bardzo małe zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego: wzrost PKB, zakładany pierwotnie na poziomie 5%, zredukowany został do 4,8%. Polemika w kwestii ułamków jest ryzykowna, ale wydaje mi się, że wzrost PKB spadnie do 4,5%. Generalnie nie należy więc bić na alarm, ale nie wiemy czy wskaźnik ten nie wyniesie mniej niż 4,5% – co może być już ryzykowne. Zgadzam się z rządem, że popyt krajowy będzie decydujący, że wpływ eksportu będzie trochę malał. Nie wiadomo jednak jeszcze, jak rozwijać się będzie tempo inwestycji; rząd zakłada wzrost inwestycji na poziomie 10%. To wszystko obarczone jest dość dużą dozą niepewności, w związku z tym wydaje mi się, że bezpieczniej byłoby przyjąć tempo wzrostu na poziomie nie przekraczającym 4,5%.
Natomiast przyjmując w budżecie inflację na poziomie 2,9% rząd stworzył sobie pewien bufor bezpieczeństwa. Być może inflacja nieco przekroczy 3%; gdyby było tak jak prognozują rynki finansowe i inflacja osiągnęłaby poziom 3,5%, to dla finansów publicznych byłoby to neutralne. Nie spodziewam się, aby wyniki gospodarki odbiegały daleko od założeń budżetowych; problem polega na tym, że trudno jest oszacować ryzyko głębszego spadku. Na przykład sytuacja na rynku nieruchomości jest bardzo niepewna. Jeżeli chodzi o możliwości naszego eksportu, to silny złoty znacząco je osłabiał. Aprecjacja złotego była zbyt szybka, żeby polscy eksporterzy byli w stanie ją zamortyzować.
Nasze badania sektora Małych i Średnich Przedsiębiorstw z zeszłego roku pokazywały inne niebezpieczne trendy. Przedsiębiorcy niestety inwestowali głównie w rozszerzenie produkcji, a nie w przechodzenie do produktów bardziej zaawansowanych technologicznie i produktów o wyższej wartości dodanej (czyli generujących wyższy dochód), co mogą odczuć dotkliwiej w przypadku kryzysu. Jednocześnie jednak, choć dopiero czekamy na wyniki tegorocznych badań, dochodzą do nas sygnały, że przedsiębiorcy się jakby trochę przebudzili. Szybki wzrost kosztów pracy spowodował, że w tym roku zaczęli inwestować w nowe technologie, żeby ten wzrost kosztów pracy pohamować, co z kolei może się wiązać ze zmniejszeniem popytu na pracę. Istnieje prawdopodobieństwo, że zatrudnienie nie wzrośnie o zakładane 2% czyli 300 tysięcy ludzi – co nie będzie pozytywne dla gospodarki.
Tak długo, jak kontrowersje dotyczą obniżenia się tempa wzrostu PKB z 5,5% do 4,5% nie będzie to miało tak negatywnego efektu jak ewentualny dalszy spadek. Dlaczego? W Polsce średnioroczne tempo wzoru wydajności pracy wynosi 4% w okresie ostatnich 20 lat. Oznacza to, że jeśli rozwijalibyśmy się w tempie poniżej 4%, to następowałby ubytek, a nie przyrost miejsc pracy. Tymczasem my nadal jesteśmy powyżej tego poziomu, czyli naszym celem jest w przyszłości jest spełnienie dwóch warunków: 1) Zwiększenie zatrudnienia – nie możemy akceptować odsetka ludzi aktywnych zawodowo na poziomie 57% osób w wieku produkcyjnym, 2) Przyspieszenie tempa modernizacji polskiej gospodarki. Program konwergencji, który rząd przedstawił Unii Europejskiej, odpowiada na te dwa wyzwania. Wynika to z pięciu podstawowych punktów tego dokumentu. Jednym słowem rząd wie, co powinien zrobić – pytanie, na ile sprawnie i odważnie to uczyni.
Dłużej pracujesz – więcej zarobisz
Jeżeli chodzi o wzrost zatrudnienia, to jest on niezbędny z kilku powodów. Po pierwsze, wpłynie na zmniejszenie presji płacowej na pracodawców. W zeszłym roku wynagrodzenia wzrosły realnie o jakieś 8%, realnie – czyli powyżej inflacji. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że wzrost wydajności pracy wyniósł w tym okresie poniżej 4%. Czyli wzrost wynagrodzeń ponad dwukrotnie wyprzedził wzrost wydajności pracy. Oznacza to spadek konkurencyjności firm. Koncentrowanie się rządu na zwiększeniu zatrudnienia jest całkowicie słuszne. Co rząd zamierza w tej sprawie zrobić? Przede wszystkim ograniczyć możliwość przechodzenia na wcześniejszą emeryturę. Co prawda projekt, który przygotował rząd, zwiększa mniej więcej z 130 do 300 liczbę zawodów, po których będą wcześniejsze emerytury. Ale nie przejmowałbym się tym; nawet jeżeli eksperci z dziedziny medycyny pracy poszerzyli tę listę, to można ten fakt zaakceptować, biorąc pod uwagę, że inne rozwiązania to niwelują. Na przykład rozwiązania dotyczące kobiet, które mogły przechodzić na emeryturę po ukończeniu 55 roku życia i 30 latach stażu pracy, a teraz nie będą miały tego przywileju, lub też dużych grup zawodowych jak np. nauczycieli, którzy również tez przywilej stracą. Można więc powiedzieć, że cały czas rząd nie przekroczył granicy racjonalności.
Reforma wcześniejszych emerytur w perspektywie 10 lat przyniesie 10 mld złotych oszczędności wpływu do budżetu. Nie nastąpi oczywiście zjawisko powrotu z emerytur, ale setki tysięcy osób pozostaną dłużej na rynku pracy. Mniej osób będzie przechodziło na emeryturę, wiec możemy się spodziewać korzyści około 1 miliona osób, które pozostaną na rynku pracy w perspektywie kilkuletniej. Milion dodatkowych osób na rynku pracy oznacza kilka efektów: mniej wydatków z budżetu o ponad 10 miliardów, co więcej to są osoby, które również będą płaciły składki i podatki. A więc w sumie zysk dla budżetu powinien wynieść w granicach 15 – 20 miliardów w okresie 4 – 5 lat. Dla nas pracodawców oznacza to większą podaż pracowników. W perspektywie 3 – 4 lat zacznie maleć presja wynikająca z niedostatecznej podaży pracy w Polsce. Na to się nałożą inne czynniki np. zmieniające się i rozwijające szkolnictwo zawodowe. W ten sposób nastąpi postęp w zakresie zwiększającej się stopy zatrudnienia. Jeżeli rząd wytrwa w swoich postanowieniach, nie powiększając liczy osób, które pozostaną z przywilejem wcześniejszych emerytur, to będzie to wielki przełom, o ogromnym korzystnym wpływie na rynek pracy i na finanse publiczne.
Drugim klucz
owym zagadnieniem jest kwestia dyscypliny finansów publicznych, która pozwoli nam zmniejszać dług publiczny. W przyszłym roku po raz pierwszy od lat wydatki będą rosły wolniej, niż dochody budżetu. Deficyt został przyjęty na poziomie 18 miliardów. W stosunku do deficytu planowanego na ten rok – planowanego w wysokości 28 miliardów, a wykonanego w wysokości 23 miliardów – założony deficyt na 2009 będzie oznaczał postęp. Co więcej, biorąc pod uwagę fakt, że deficyt zwykle nie jest w pełni wykorzystywany, jest szansa na jeszcze lepszy wynik. Jeśli realny deficyt w roku 2008 wyniósłby 15 miliardów w porównaniu z obecnymi 23, to byłoby bardzo pozytywnie posunięcie. Dzięki temu będziemy mieli szanse spełnić kryteria z Maastricht, czyli odsuwamy groźbę wzrostu długu publicznego do ponad 60% i jednocześnie schodzimy z deficytem budżetowym poniżej wymaganego do wejścia do strefy euro poziomu 3%.
Z euro bezpieczniej
My jako Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan jesteśmy zdecydowanymi zwolennikami wejścia do strefy euro. Widzimy dużo więcej korzyści niż zagrożeń z tym związanych. Jeśli opisywana polityka ograniczania deficytu będzie konsekwentnie kontynuowana w kolejnych latach, to wchodzilibyśmy do strefy euro z prawie zrównoważonym budżetem. Jest to niezwykle istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa finansowego. Rządowy program konwergencji ma szanse na realizację. Niestety, dotychczas poprawa sytuacji w finansach publicznych wynikała nie z ograniczenia wydatków, ale z poprawy koniunktury gospodarczej. To jest pierwszy budżet, w którym następuje poprawa struktury wydatków; nie następuje ona wprawdzie w oczekiwanym przez nas tempie, jednak i tak jest milowym krokiem w kierunku zrównoważonego budżetu.
Po pierwsze rozwój
Kolejnym punktem programu konwergencji jest zmiana struktury wydatków publicznych. W przyszłorocznym budżecie wydatki na naukę, edukację i infrastrukturę wzrastają szybciej niż inne wydatki. Rząd właściwie wybrał priorytety, wybrał te trzy grupy wydatków publicznych, które przyczyniają się najbardziej do rozwoju. Oczywiście chcielibyśmy, żeby w tych trzech grupach wydatki mogły rosnąć szybciej, ale to wymaga szybszego zmniejszenia wydatków o charakterze socjalnym – szczególne tych wydatków które prowadzą do dezaktywizacji, czyli na wczesne emerytury, różnego rodzaju dodatki i renty.
Następna sprawa to kwestie płacenia składek zdrowotnych dla osób zarejestrowanych w urzędach zatrudnienia. Wiele osób nie chce nawet podejmować pracy, rejestrują się jako bezrobotni tylko po to, aby zapłacono za nich składkę zdrowotną. Kolejną pilną kwestią jest reforma KRUS-u. Nie należy wysyłać pieniędzy do tak mało rentownego sektora jak rolnictwo. Wiemy, że nie da się odzyskać pieniędzy w KRUS-ie na poziomie 16,5 miliarda (bo tyle dopłacimy do KRUS w tym roku), istnieje bowiem pewna sfera społeczna, która jest nie do ruszenia. Ale chociażby 3 miliardy należałoby odzyskać. Jako PKPP Lewiatan żałujemy, że reforma KRUS nie zostanie rozpoczęta, ale rozumiemy, że aby przeprowadzić reformę emerytur pomostowych należy politycznie tę kwestię zostawić. Zostałyby jeszcze do reformy emerytury mundurowe. To tez jest duży wydatek w granicach 9 miliardów rocznie. Trudno sobie wyobrazić, że nie będzie jakiejś możliwości wcześniejszego przechodzenia na emeryturę żołnierzy i policjantów. W innych krajach też tak jest. Jednakże wysokość tych emerytur i łatwość ich nabywania (tu wystarczy 15 lat stażu pracy), to zbytnie preferencje w porównaniu do innych grup społecznych.
W edukacji płacić za efekty
Mamy nadzieję, że z końcem tego miesiąca Ministerstwo Nauki przedstawi pięć ustaw, które będą racjonalizować wydatki na naukę. Z jednej strony mamy wzrost wydatków na ten cel, ale z drugiej strony musi się zmienić system finansowania. Generalnie rzecz biorąc chodzi o to, żeby finansować projekty, promować wdrożenia wyników badań, a nie działalność statutową jednostek badawczo-rozwojowych. Powinniśmy dążyć do tego, żeby nie powstawały jedynie opracowania naukowe, które będą tylko wkładem do wiedzy światowej. Chodzi o to żeby polska gospodarka wykorzystywała te badania. Bardzo miło jest finansować wkład w ogólnoświatową wiedzę, ale jednak chcielibyśmy, aby więcej pieniędzy szło na badania stosowane i wdrożenia.
Nasze oczekiwania są również takie, żeby wzrost środków na edukację oznaczał wzrost finansowania na jednego ucznia. Oczekiwalibyśmy od środowiska nauczycielskiego podwyższenia jakości edukacji i dostosowania profili kształcenia do wymogów rynku. Bo jakość edukacji to jest jedno – my mamy zastrzeżenia do tego, czego uczy nowa szkoła. Mamy zastrzeżenia do absolwentów, którzy są produktem polskiej szkoły, ale drugą sprawa jest dostosowanie edukacji do potrzeb gospodarki. Nie widzę powodu żeby finansować – tak jest to obecnie w kraju – kształcenie specjalistów, których nie potrzebujemy. Brakuje nam najbardziej absolwentów kierunków ścisłych i przyrodniczych. Jeżeli młodzież idzie na kierunki techniczne, to dajmy im nawet specjalne stypendia; jeżeli natomiast ktoś chce zostać politologiem albo historykiem sztuki, to, z całym szacunkiem, ma prawo to zrobić – ale jeżeli na to nie ma zapotrzebowania, to nie powinniśmy tego finansować ze środków publicznych. Podobnie sytuacja ma się z prawnikami czy ekonomistami. Powinniśmy wprowadzić mechanizmy, które będą wiązały nakłady z efektami.
Zresztą tego oczekiwalibyśmy od rządu we wszystkich dziedzinach, powoli przechodząc do budżetu zadaniowego – czyli płacenia za efekty. Chcemy, żeby takie podejście upowszechniało się we wszystkich dziedzinach. Np. urzędy pracy powinny być opłacane za to ilu bezrobotnym faktycznie znalazły pracę. Powinno się również zróżnicować wynagrodzenie nauczycieli w zależności od tego, jak cenni absolwenci opuszczają szkolne mury.
Efektywne sądy
Przewiduje się zwiększenie wydatków na sądownictwo – my generalnie jesteśmy za, ale jednocześnie oczekiwalibyśmy skrócenia czasu oczekiwania na orzeczenia sądów. Wskaźniki w stosunku do innych państw są fatalne. Pytanie jak szybko ten proces będzie przebiegał. Nas irytowało hasło „tanie państwo” ponieważ ograniczenie wydatków na wszystkie dziedziny mogłoby się skończyć stworzeniem tandetnego państwa. My jesteśmy organizacją pracodawców prywatnych, ale nasze funkcjonowanie niestety zależy od sprawności instytucji publicznych – w tym sądownictwa. Jaki mamy stan obecnie? Na przykład skróciło się średnie dochodzenie należności z 1000 do 850 dni, ale to nadal jest 4 razy więcej, niż w państwach cywilizowanych. Jeżeli mówimy o uzyskiwaniu pozwoleń na budowę, to Polska jest na 156 miejscu na 178 państw na świecie.
Dokończyć prywatyzację
Rząd musi dokończyć prywatyzację, rząd deklarował przyspieszenie prywatyzacji. Rozumiemy, że po ekipie, która była niechętna prywatyzacji, trudno jest w pierwszym roku uzyskać oszałamiające rezultaty. Będziemy obserwować to, co się będzie działo w przyszłym roku, ponieważ to będzie rok, który faktycznie pokaże intencje rządu w tej sprawie. Na przyszły rok zaplanowano 12 miliardów przychodów z prywatyzacji. To nie jest plan ekspresowy, ale rozsądny – i oczekujemy, że zostanie zrealizowany.
Wiemy, że zasoby znajdujące się w przedsiębiorstwach państwowych są źle wykorzystywane. Wydajność pracy w przedsiębiorstwach państwowych rośnie wolniej niż w prywatnych – natomiast wynagrodzenia są relatywnie wysokie. W efekcie jak np. popatrzymy na sektor energetyczny, który jest tylko w 20% prywatny, to uzyskujemy jasny obraz. Prywatna część sektora inwestuje, ma niezłą rentowność – natomiast w sektorze państwowym jest niska rentowność, co nie pozwala na dokonywanie inwestycji w budowę bloków energetycznych, w linie przesyłu itd. W efekcie w
szyscy możemy się znaleźć w pewnym momencie w bardzo trudnej sytuacji, bo inwestycje energetyczne to jest cykl 6 – 7 lat.
Sektor publiczny zatrudnia za dużo ludzi. Należy wykorzystać zasoby, które tkwią w przedsiębiorstwach państwowych i są dziś nieefektywnie wykorzystywane. Problemem jest też fakt, iż jeżeli pracownicy całej gospodarki porównują swoje wynagrodzenie i widzą, że w sektorze państwowym nie przemęczając się można dostać więcej niż w prywatnym – to wówczas wywierają na pracodawców presję płacową, czego efektem jest wolniejszy wzrost wydajności pracy niż wynagrodzeń.
Biurokratyczny hamulec
Natomiast jeśli chodzi o odbiurokratyzowanie gospodarki, to nie jesteśmy usatysfakcjonowani. Mówiło się o pakiecie Szejnfleda i o komisji Palikota. Z obu tych źródeł płyną różnego rodzaju pomysły, których realizacja trwa stanowczo zbyt długo. Powiedziałbym, że proces legislacyjny przebiega niesprawnie. Z pakietu Palikota wychodzą drobniejsze sprawy, sprawy systemowe idą do różnych ministerstw i tam giną – np. jeżeli coś dotyczy budownictwa lub infrastruktury to idzie do odpowiedniego ministerstwa. Obecnie w ciągu roku cztery razy zmienia się podstawa liczenia składek na ZUS. Jeżeli półtora miliona przedsiębiorców musi co trzy miesiące zmieniać podstawę składek – i to w 4 funduszach – to wystarczy, że się w jednej liczbie pomyli i co kwartał mamy kilkanaście tysięcy postępowań wyjaśniających z ZUS-em. Po co to robić? Raz na rok powinniśmy wyznaczać składki na ZUS dla przedsiębiorców, przy obecnej inflacji nie ma powodów żeby to zmieniać.
Tego typu proste zmiany ułatwią życie przedsiębiorcom, ale to nie będzie przełom. Poważniejsze zmiany są robione w pakietach; np. presja komisji Palikota na ustawę o VAT spowodowała, że zmiany są nieco głębsze, niż przewidywało ministerstwo finansów. No i trzeci obszar to są zmiany systemowe. Tutaj oczekiwalibyśmy mobilizacji ze strony ministerstw, np. infrastruktury. Są np. drobne zmiany z komisji Palikota dotyczące odrolniania ziemi – ale one są wyrywkowe. Funkcjonują tzw. specustawy o zamówieniach publicznych, ukierunkowane na usprawnienie systemu zamówień publicznych, dotyczy to dróg budowanych na Euro 2012. Ale my uważamy, że przyjmowanie specustaw ukazuje jedynie, że cały system nie działa. Bo jak się przyjmuje specustawę dla niezbędnych obiektów na Euro, to znaczy, że inne przedsięwzięcia funkcjonują w niewydolnym systemie. Dlatego oczekujemy uchwalenia kompleksowego, systemowo nowego podejścia, regulującego problematykę planowana i zagospodarowania przestrzennego. Żeby nie tworzyć rozwiązań, które rozbijają system i utrudniają życie przedsiębiorcom. Bo jak wprowadza się jedną zmianę po drugiej, to w końcu system traci spójność. To nie jest sprawa drażliwa społecznie – tak jak KRUS albo emerytury pomostowe, ale jednak okazuje się, że zmiany nie są łatwe do wprowadzenia, ponieważ jednak grają tutaj różne interesy – np. samorządów, które nie chcą się usztywniać w swojej polityce, lub środowiska urbanistów czy inwestorów.
To jest mniej więcej spojrzenie na to, co się w tej chwili dzieje w kwestii kluczowych reform i perspektyw na rozwój gospodarczy. Gdybym miał to podsumować – to kierunek działania rządu jest dobry, zdecydowanie zmieniony na lepsze w stosunku do tego, co było przy poprzedniej ekipie rządzącej. Jednak tempo i głębokość zmian pozostawiają wiele do życzenia. Nie wypowiadam się tutaj za moją organizację, ale ja w tym roku jestem w stanie wszystko rządowi wybaczyć pod jednym warunkiem: zakończenia reformy systemu emerytalnego. Do tego zakończenia zostały nam dwie rzeczy: wdrożenie systemu emerytur kapitałowych i druga ważniejsza sprawa, czyli kwestia emerytur pomostowych. To jest klucz na ten rok. Opinia na temat działań rządu będzie od tego uzależniona, bo mówimy o milionie ludzi, którzy przeszliby z grona niepracujących do grona pracujących, z ogromnymi skutkami dla rynku pracy, dla finansów publicznych. To jest sprawa nie do przecenienia, a jednocześnie potwornie drażliwa społecznie. Demagogów mamy przy tym mnóstwo. My żałujemy, że ta reforma nie dotyczy rolników, górników i służb mundurowych, ale zakładamy że jest to pierwszy i zarazem chyba najpoważniejszy etap tej reformy. Mam nadzieje, że rząd zda egzamin.
* Tekst niniejszy jest zredagowanym zapisem wywiadu udzielonego dla Liberté w dn. 22.09.2008 r.
Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: mugley ., zdjęcie jest na licencji CC