Niepewność w kwestii tego, kto i jak będzie rządzić Grecją po raz kolejny wywołała nerwowe zachowania na rynkach finansowych (strefa euro się rozpada, więc euro zyskuje na wartości wobec złotego 😉 ) oraz katastroficzne przepowiednie komentatorów. Z reguły rozsądny Ryszard Petru stwierdził na przykład, że scenariusz wyjścia Grecji ze strefy euro jest na pewno przygotowywany, ale jest to robione w piwnicach i mało kto o tym wie. Jest to scenariusz, który nie może na razie ujrzeć światła dziennego.
I dalej: wyjście byłoby katastrofą dla tego kraju. Trzeba by było przeprowadzić cały proces. Tam nie ma banknotów, wszystko trzeba by było przekonwertować na drachmy, których nie ma w gotówce. Teoretycznie można stawiać pieczątki na euro. Pytanie też, kogo by to miało objąć. Czy tylko greckich rezydentów, czy tych, którzy mieszkają w Grecji, czy greckich obywateli, oraz które kredyty byłyby w drachmach, a które w euro. Koszmarny proces.
Co stwierdzenie, to nieporozumienie. Spróbuję wyjaśnić dlaczego, choć wiem, że to głos wołającego na puszczy, bo ludzie wolą się bać niż myśleć.
1. Załóżmy, że nowe wybory w Grecji wygra lewicowa Syriza i że rzeczywiście będzie to oznaczać porzucenie ustalonego z MFW oraz UE planu oszczędnościowego. Załóżmy, że Niemcy i inni udziałowcy EFSF dotrzymają słowa i nie wypłacą kolejnej transzy pożyczki. Greckie państwo zbankrutuje – formalnie i ostatecznie. W XX wieku oznaczałoby to gwałtowny spadek notowań narodowej waluty i przejście – w następnym etapie, kiedy sytuacja zostanie już ustabilizowana – do rozliczeń w walucie silniejszej. Grecja własnej waluty jednak nie ma, co jest nie tyle złą wiadomością dla Europy, co dobrą dla Greków, bo oznacza jeden etap kryzysu mniej. W każdym razie, Ateny nie mają żadnego powodu, by do problemów związanych z niewypłacalnością dodawać sobie kłopot wymiany pieniądza.
2. Oficjalne bankructwo Grecji będzie problemem w większym stopniu natury prawnej, niż ekonomicznej. Prywatni wierzyciele zdołali spisać pożyczone Atenom pieniądze na straty, przynajmniej część CDS zdołała się przeterminować i globalna zapaść sektora finansowego, całkiem możliwa 2 lata temu, nie wydaje się dziś realnym zagrożeniem.
Niedotrzymywanie zobowiązań musi być jednak jakoś ukarane i Grecja prawdopodobnie rzeczywiście zostanie wyrzucona ze strefy euro, ale oznaczać będzie to coś innego niż „zwykły człowiek” (i prezes Towarzystwa Ekonomistów Polskich) sobie wyobraża: Grecy stracą możliwość drukowania euro, jak również miejsce w Radzie Prezesów EBC i przy stole eurogrupy, ale nikt nie zabroni im posługiwania się wspólną walutą. Co więcej – euro pozostanie prawnym środkiem płatniczym, tak samo jak jest nim w Czarnogórze i Kosowie, których gospodarki są jeszcze słabsze niż grecka. (Oznacza to między innymi że wszystkie kredyty zaciągnięte w euro będą musiały być w euro spłacane, a zmiany ich warunków dokonają się drogą indywidualnych renegocjacji).
3. Nowe greckie pieniądze prawdopodobnie rzeczywiście się pojawią, choć nie będzie trzeba drukować ich w piwnicy, ani w takiej ilości, by mogły w pełni zastąpić euro. Nie będą to jednak nowe drachmy, lecz bony skarbowe – formalnie obligacje wypuszczane przez skarb państwa – na kwotę 1, 2, 5, 10 czy 20 euro. (Przykład takiego polskiego banknotu, wypuszczonego w roku 1938 przez Państwo, a nie Bank Polski jest ilustracją do tego wpisu). Należy się spodziewać, że ta wewnętrzna grecka waluta rzeczywiście będzie tracić na wartości w stosunku do euro, co przyniesie wszystkie klasyczne korzyści z dewaluacji. Gdy gospodarka powróci na ścieżkę wzrostu (w przypadku oficjalnego bankructwa dokona się to szybciej niż bez niego, bo zniknie konieczność obsługi długu), państwo będzie mogło powrócić do wypłacania swoich zobowiązań w prawdziwym euro.
4. Głównym zagrożeniem przez najbliższe tygodnie pozostanie szturm na greckie banki obywateli przekonanych, że gdzieś w piwnicy przygotowywany jest plan równie niedorzeczny jak przestemplowanie euro na drachmy.