Lata 2020 i 2021 będą w Polsce ciężkie dla obywateli ceniących sobie wolność i niezależność.
Znamy już oficjalny wynik wyborów parlamentarnych. Wiemy, że PiS – choć przegrał Senat – utrzymał absolutną większość w Sejmie i będzie nadal rządzić do 2023 r. Wiemy, że obywatelki i obywatele naszego kraju demokratycznie zdecydowali o przedłużeniu tej władzy mandatu, pomimo wydarzeń lat 2015-19. W toku minionej kadencji można było twierdzić, że wyborcy – oddając stery PiS – nie wiedzieli, co partia ta zamierza w zakresie przemeblowania ustroju konstytucyjnego Polski, przejmowania instytucji państwa pod kontrolę partyjną, tworzenia dwuklasowego społeczeństwa, gdzie ludzie władzy mają większe prawa. Od 13 października 2019 już tak twierdzić nie możemy. Pomimo tych wszystkich, często nielegalnych działań, a czasami nawet ze względu właśnie na nie, wielka część Polek i Polaków popiera autorów tych działań. W ten sposób demontaż państwa prawa i naruszenia trójpodziału władz – choć nadal nielegalne w sensie czysto prawnym – zyskały polityczną legitymizację, którą w demokracji jest werdykt wyborców. Jest to znaczący sukces propagandowy partii władzy. Oczywiście opozycja i nieprzychylni władzy publicyści mogą i nadal będą wskazywać na hojną politykę socjalną, jako czołowe źródła popularności partii Jarosława Kaczyńskiego. To nie jest błędna hipoteza, w sporym zakresie byłbym skłonny się pod nią podpisać. Ale nie zmienia ona faktu, że podejmując dalsze niekonstytucyjne akcje uderzające w ustrój państwa, liderzy obozu władzy będą mogli odtąd wskazywać na wybory wygrane, inaczej niż w 2015 r., już przy w pełni odkrytych kartach i zadeklarowanej przez PiS woli likwidacji demokracji liberalnej, jako na źródło wykoncypowanego upoważnienia.
Takie będą w najbliższych latach warunki gry politycznej. Właśnie ten aspekt – wcale nie sam wynik wyborczy, który nie doprowadził do liczebnego wzrostu klubu PiS (cele w postaci osiągnięcia większości 3/5, czy tym bardziej 2/3, okazały się być zupełnie poza zasięgiem) – decyduje o tym, że pozycja opozycji demokratycznej w starciu o filary ustrojowe będzie niestety słabsza niż przed reelekcją PiS. Pozostaje pytanie o to, jak PiS wykorzysta posiadane możliwości. Istnieje wiele spekulacji co do dalszych kierunków ataku PiS na fundamenty liberalnej demokracji. Spoglądając na węgierski wzorzec wymienia się tutaj najczęściej: przejęcie lub zakneblowanie znacznej części prywatnych mediów niechętnych władzy; dalszy demontaż niezależności sądownictwa z przejęciem kierownictwa w SN i rugowaniem nieprzychylnych władzy sędziów z sądów powszechnych; rozszerzenie partyjnych wpływów w gospodarce, zwłaszcza uczynienie ze średnich przedsiębiorców klientów władzy uzależnionych od jej dobrej woli; ograniczenie kompetencji i politycznego znaczenia samorządów; w końcu dalsze pogłębianie zakresu inwigilacji obywateli przez instytucje państwowej przemocy.
To wszystko możliwe scenariusze. Najbliższe tygodnie i miesiące pokażą, czego dokładnie trzeba się obawiać. Na podstawie doświadczeń z pierwszej kadencji PiS można jednak już dzisiaj nakreślić prawdopodobną taktykę partii władzy przy tzw. zaciskaniu pętli.
Cenne doświadczenie
Gdy wracamy do wydarzeń lat 2015-19, dość łatwo obserwujemy, że rządy PiS były podzielone czytelnie na dwa okresy. Pierwszy, obejmujący nieco więcej niż pół kadencji (w zasadzie do wymiany premiera), to był okres „naporu”. Drugi, obejmujący czas wyborczego maratonu 2018-19, to czas „odprężenia”. Pierwszy z nich nosił znamiona swoistego „stress testu”, w którym partia władzy – usiłując zrealizować jak najwięcej ze swoich, postrzeganych jako autorytarne, planów – bacznie obserwowała wytrzymałość społecznej materii na nagromadzenie różnorakich, budzących niepokój działań. Liderzy PiS zdobywali w tamtych latach cenną wiedzę o tym, ile i jak szybko można w Polsce zrobić w przestrzeni związanej z ograniczeniami wolności indywidualnych obywatela, bezpośrednich lub potencjalnych. Zaaplikowano więc wręcz szokową terapię, zanim w drugim okresie skupiono się na przywróceniu systemowi równowagi na specyficzne potrzeby kampanii wyborczych, ale oczywiście już w nowych, przemodelowanych realiach.
PiS dowiedział się w tamtym okresie, kiedy istnieje realne ryzyko przeciążenia wytrzymałości systemu. Wówczas wycofywał się z najbardziej radykalnych planów i skupiał na zabezpieczeniu tych bardziej fundamentalnych i zasadniczych. Dwa takie epizody były najbardziej jaskrawe: wycofanie się z planów zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej wobec Czarnych Protestów oraz złagodzenie i opóźnienie działań wobec Sądu Najwyższego wobec akcji protestacyjnej „Wolne Sądy” (wycofanie ustawy o IPN odbyło się tylko ze względu na presję zewnętrzną). Jednak tego rodzaju balonów próbnych o charakterze testu wytrzymałości społecznej na ostrą politykę było więcej, w pomniejszych kwestiach. Wycofano się na przykład z idei kontroli w prywatnych domach pod kątem opłacania abonamentu RTV, nie zmieniono ustroju samorządu Warszawy. Szczególnie dużo wiedzy o skali oporu PiS zebrał wówczas, gdy sytuacja była na krawędzi i dłużej wahał się, czy przeforsować swoją politykę, ale jednak ją forsował, pomimo sporego oporu, jak w przypadku zakazu handlu w niedziele, protestu opiekunów osób niepełnosprawnych, strajku nauczycieli.
Wszystkie te i wiele innych epizodów nauczyły kierownictwo PiS trudnej sztuki zarządzania emocjami społecznymi i kanalizowania kryzysów. To umiejętność na wagę złota, gdy ktoś chce być politykiem skutecznym. Bardzo rzadko zdarzają się (zwłaszcza w epoce informacyjnej) politycy o naturalnym talencie czytania w mig nastrojów. Co więcej, rzadko dzisiaj zdarzają się ekipy rządzące, które w swoim politycznym funkcjonowaniu wybierają strategię inną aniżeli usilne unikanie za wszelką cenę jakichkolwiek konfliktów. PiS w kadencji 2015-19 inicjował konflikty zupełnie świadomie, czynił to sprawnie, korygował popełnione błędy i na nich się jeszcze więcej nauczył. Konflikty były nawet niekiedy wzniecane, aby odwrócić uwagę od innych konfliktów lub afer, bardziej zagrażających interesom władzy. To oczywiście klasyczne już przykłady akcji przeciwko osobom nieheteronormatywnym lub oskarżenia polityków i wyborców opozycji o narodową zdradę. Naturalnie szeroko używanymi do odwracania uwagi i zwiększania przestrzeni dla wciskania pedała gazu autorytaryzmu „uśmierzaczami bólu” były transfery socjalne. Nie popadając w niepotrzebną retorykę „sprzedawania wolności za 500 zł”, można przecież stwierdzić, że ten sam rząd, prowadzący taką samą politykę w obrębie państwa prawa, sądownictwa, instytucji i relacji z UE, ale nieprowadzący hojnej polityki socjalnej, padłby rychło ofiarą oporu systemu społecznego.
Powtórka z rozrywki
U progu drugiej kadencji PiS staje do dalszej pracy nad przemeblowaniem Polski w sprzyjających warunkach. Stracił Senat, ale to oznacza w zasadzie tylko utratę możliwości ekspresowego uchwalania ustaw i powołania dowolnego kandydata na RPO. To drugie PiS przeboleje zupełnie, to pierwsze będzie stanowić przeszkodę w przypadku epizodów dynamicznego rozwoju sytuacji, ale otwiera z kolei możliwość obarczania opozycji winą za niektóre kryzysy (nowa opcja spinu). W każdym razie system społeczny po wyborach jest w równowadze, emocje są wyciszone, a przejście nauczycieli do formuły „strajku włoskiego” jest wręcz symbolem tej ciszy, ciszy przed ewentualną burzą. Zachęcony dotychczasowym przebiegiem swoich rządów PiS może być skłonny ponownie „przetestować” wytrzymałość społeczeństwa na agresywną politykę w pierwszych dwóch latach kadencji. Wielu obywateli w zasadzie to już antycypuje, a zatem przyjmie z pewnym… zrozumieniem, niczym okropną pogodę w listopadzie. Dodatkowo polskie społeczeństwo jest grupą ludzi po przejściach w postaci pierwszej kadencji PiS. Ich zobojętnienie, a raczej znieczulica na autorytarne elementy polityki rządowej jest wyższa niż w latach 2015-17. Większe jest również zmęczenie protestami. Nawet jeśli od tych największych minęły 2 lata i więcej, to jednak efekt tamtego potężnego nakładu pracy różnych środowisk antypisowskich, efekt w postaci reelekcji PiS, jest czynnikiem silnie demobilizującym. Zwłaszcza że rośnie obawa, że rozpoczęty 4 lata temu okres rządów PiS był uwerturą do 12-, 16-, a może i 20-letnich rządów tej partii. W takich okolicznościach ryzyko przekreślenia np. swoich szans zawodowych wobec obejmowania przez państwo polskiej gospodarki coraz dalej sięgającą kontrolą, a związane z aktywizmem antyrządowym może okazać się zbyt wielkie dla zbyt wielu.
PiS dysponuje wiedzą o „rozpoznanym terenie”, sprawdzonymi metodami i harmonogramem działań przetestowanym w boju i zdatnym do powtórzenia na zasadzie kopiuj+wklej. To oznacza, że lata 2020 i 2021 będą w Polsce ciężkie dla obywateli ceniących sobie wolność i niezależność. Choć potrzeba wygrania wiosną 2020 wyborów prezydenckich dla Andrzeja Dudy może nieco opóźnić impet polityki rządowej, to jednak obawa przed zamknięciem się okna możliwości realizacji autorytarnego programu, które może już w 2021 r. przynieść nowy kryzys ekonomiczny, będzie z kolei motywować PiS do szybkiego działania. Niedługo każda i każdy z nas dowie się, co to dla nas konkretnie oznacza. Trudno wobec tego wszystkiego o jakikolwiek optymistyczny akcent na koniec.
