*skreśl niepotrzebne Słówko roku 2022? Inflacja!
W rekordowym tempie rosną ceny praktycznie wszystkich dóbr. Po raz pierwszy od transformacji ustrojowej ceny rosną szybciej niż płace. Biedniejemy! Skąd ten wzrost? Czy rację ma opozycja mówiąc o pisflacji, czy może jednak jest trochę racji w pisowskiej putinflacji?
Podwyżki prądu, drogie wakacje, wyprawka szkolna. Koniec? Nie, dopiero idzie zima i palenie ostatnich oszczędności. Zresztą módlmy się wszyscy, wierzący i niewierzący o to, by w ogóle było czym palić. Dziś już tylko modlitwa nam pozostała – dzięki PiS opału na pewno zabraknie. Wzrost cen czujemy wszyscy, nie mieliśmy takiego od lat 90-tych. W rekordowym tempie rosną ceny praktycznie wszystkich dóbr. Po raz pierwszy od transformacji ustrojowej ceny rosną szybciej niż płace. Biedniejemy! Skąd ten wzrost? Czy rację ma opozycja mówiąc o pisflacji, czy może jednak jest trochę racji w pisowskiej putinflacji?
Inflacja – co to w ogóle?
Odczarujmy temat inflacji, ona nie pojawiła się nagle, ona istniała zawsze. Inflacja to zmiana in plus poziomu cen w określonym czasie, najczęściej mierzona rok do roku albo kwartał do kwartału. Analogiczny spadek cen nazywamy deflacją. Sama w sobie inflacja nie jest zła, jest zjawiskiem naturalnym. Trzeba podnosić płace, rosną inne koszty, wchodzą na rynek nowe modele produktów, których wytworzenie wymagało inwestycji. Pełzający w czasie, niewielki wzrost cen jest zjawiskiem neutralnym, a nawet korzystnym, dopóki ceny rosną wolniej niż wynagrodzenia. Przez lata przyzwyczailiśmy się, że jeśli ceny naprawdę rosną, to pojedynczych produktów. Co warto podkreślić, inflację mierzymy jako wzrost cen koszyka dóbr. Co z tego, że marchewka podrożała nawet o 100%, jeśli jej realny udział w naszych wydatkach jest znikomy, a np. potaniała elektronika? 1-2-3-procentowy wzrost cen towarów konsumpcyjnych nie był odczuwalny dla nikogo. Coś drożało, coś taniało, bilans był nieodczuwalny, z roku na rok wszystkich było stać na coraz więcej. Zawdzięczaliśmy to rozsądnej i konsekwentnej polityce gospodarczej prowadzonej przez 30 lat. Jedne rządy podejmowały lepsze decyzje, inne gorsze, natomiast nie mieliśmy do czynienia z pasmem skrajnie nieodpowiedzialnych, czy po prostu głupich bezpośrednich interwencji w gospodarkę.
Czy interwencjonizm jest zawsze zły? Zdarzają się oczywiście wojny czy inne kryzysy naturalne – tak, wtedy interwencja jest dopuszczalna, a nawet konieczna. Natomiast wpuszczenie rządu do zdrowej i rozwijającej się gospodarki to wpuszczenie wściekłego lisa do kurnika, w najlepszym przypadku słonia do składu porcelany. Po pierwsze, gdyby polityczni decydenci się na czymkolwiek znali, to nie siedzieliby w urzędach, tylko za wielokrotnie większe pieniądze zarządzali prywatnymi firmami. Prześledźmy kariery politycznych nominantów od Orlenu po ministerstwa. Nie tylko za PiS (choć przy nich kariera Nikosia Dyzmy to organiczny rozwój człowieka), cofnijmy się do innych rządów. Trudno znaleźć tam na stanowisku człowieka, który poza polityką zaszedłby wyżej niż kierownik zmiany w przysłowiowej Biedronce. To nie jest tylko polska specyfika, wszędzie na świecie zawodowa polityka jest zbiorem cwaniaków, którzy nie umieli nic osiągnąć w normalnym życiu. Jeśli pojawiają się tam wybitniejsze postacie, to na kilka lat, zrobić swoje i uciec z powrotem do normalnego życia. Po drugie, nawet jeśli te pozbawione jakichkolwiek kompetencji osoby są wspierane przez zaplecze eksperckie, nawet z dobrych uczelni, to wciąż są podatne na politykę. Każda podwyżka podatków, opłat, stóp procentowych, obcięcie wydatków itp. to uderzenie w konkretnych wyborców. Ponadto rolą firmy jest zarabianie pieniędzy, rozwijanie biznesu, nie realizowanie celów społecznych. Cele społeczne realizują się naturalnie, samoistnie określając, co jest potrzebne, a co nie. Dla polityków zawsze kuszące będzie kierowanie środka ciężkości zgodnie z własną wizją świata, nawet jeśli nie jest to korzystne dla rozwoju gospodarki. Im mniej rząd wmiesza się w gospodarkę, tym mniej w niej zepsuje. Dowolny rząd w dowolnym miejscu na świecie.
PiS kontra Putin
PiSowskiej propagandy mogliby się uczyć na Kremlu. Na szczęście w putinflację nie wierzy chyba nawet pisowski beton zbrojony stalą pancerną. Nie wierzy słusznie, choć obiektywnie w skali obecnej inflacji Putin i jego wojna na Ukrainie mają bardzo duży udział. Wzrost cen paliw i spadek kursu złotówki to w największym stopniu reakcja rynku na wydarzenia na Ukrainie. Na to PiS nie ma żadnego wpływu i nie miałby żaden inny rząd. No, może prawie żadnego. Niski kurs złotówki, który jeszcze spadł, to wynik indolencji lub świadomego sabotażu naszej waluty w wydaniu Rady Polityki Pieniężnej – złożonej z pisowskich nominantów. Wrócę do tematu później, natomiast całokształt pracy twórczej tych ludzi jest kompromitacją i poniżeniem instytucji banku centralnego. Osoba Adama Glapińskiego jest tylko wisienką na torcie. Pomijając zaniedbania i niekompetencję pisowskich Dyzmów wzrost notowań ropy na rynkach przy spadku kursu złotego nie tłumaczy jednak całości cen paliw na stacjach. Dzięki wprowadzonym na początku swoich rządów obostrzeniom w imporcie paliw na rynku hurtowym ograniczono dystrybucję w zasadzie tylko do Orlenu i Lotosu, po ich połączeniu mamy już całkowity monopol. Tak, drodzy czytelnicy – możemy jechać na stację jednego z wielu szyldów, ale bez względu na to, czy wybierzemy stację Orlenu, Shella, BP czy jednego z hipermarketów, to paliwo pochodzi z Orlenu albo z Shella. Tak samo jak Orlen w Niemczech nie wozi swojego paliwa, tylko kupuje tam w hurcie od lokalnej rafinerii. Dzięki temu pan Obajtek ma niemal pełną swobodę decyzyjną co do cen paliw i może z dumą raportować na Nowogrodzką, ile to w tym miesiącu wpłaci do partyjnej kasy. Po raz kolejny wyłączyliśmy też mózgi przy wprowadzaniu sankcji na Rosję. Tak, one były potrzebne. Tylko dlaczego na litość boską najpierw wprowadzono sankcje, a dopiero potem się obudzono, że nie mamy skąd wziąć węgla? Nie można było ich wprowadzić tydzień czy dwa później po zrobieniu zapasów? Tak zrobiła reszta krajów zachodnich, nie skażona od podstawówki gangreną romantyzmu Słowackiego i Mickiewicza. Jakie to nasze, polskie. Tu, powiedzmy sobie szczerze, to nie tylko PiS nawalił, ale zrobił to pod presją większości opozycji czy mediów trąbiących na wyścigi, jak tu czym prędzej wspierać Ukrainę. Wtedy ja byłem ruskim onucem, a oni patriotami. Dzięki temu ich patriotyzmowi Putin sprzedaje dziś mniej ropy i gazu, ale zarabia na tym tyle samo. Brawo rodacy! Na Kremlu są wdzięczni za wasze mickiewiczowskie serduszka, a w Berlinie i w Paryżu znów śmieją się z głupich Polaczków. Przedkładanie serca nad rozum to nie patriotyzm, tylko głupota. U polityków – zdrada stanu.
Lenin wiecznie żywy
Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą – tę maksymę wyznaje pisowska propaganda już od czasów, gdy kierowali nią dzisiejsi gwiazdorzy PO jak Misio Kamiński czy Joanna Kluzik-Rostkowska. Może moje poglądy są w tej kwestii skrajne, ale są czyny, które nie powinny być nigdy zapominane i wybaczane. Jednym z nich jest członkostwo w PiS, zwłaszcza nie takie szeregowe. To powinno dożywotnio eliminować człowieka z przestrzeni publicznej. Trzeba jednak przyznać, że kreacja wizerunku PiS jako partii prawicowej i antykomunistycznej jest sztuką, która nie udała się nawet Urbanowi czy Goebbelsowi. Ta antykomunistyczna partia polskich patriotów uczyniła wiceministrem sprawiedliwości Andrzeja Kryże syna stalinowskiego zbrodniarza Romana. „Sądzi Kryże będą krzyże”, mawiano. Czasem IPN odnajdzie kogoś z kulą w potylicy, krzyż po latach dostawi. Ta tytułująca się prawicą partia czerpie garściami nie tylko z aparatu terroru, jaki już na własne oczy, nie tylko w podręcznikach, widzieliśmy przy okazji pałowania demonstracji, bicia dziennikarzy, zabijania na komisariacie czy licznych interwencji wyglądających jak zwykłe napady bandytów. Nie ma drugiej rzeczy, która państwu polskiemu by się tak bardzo nie udała jak policja państwowa. Natomiast PiS nas policji po prostu pozbawił. PiS postawił policję dokładnie tam, gdzie stało ZOMO, uczynił z niej bojówkę na usługach jedynie słusznej partii. O ile bandytyzację sposobu działania policji rozpoczął jeszcze Bartłomiej Sienkiewicz, o tyle Mariusz Kamiński z manufaktury uczynił przemysł. A policja tam postawić się grzecznie dała pokazując, że była i jest instytucją pozbawioną jakiegokolwiek honoru i instytucjonalnego kręgosłupa moralnego.
Prawdziwy duch Lenina widoczny jest w pisowskiej wizji gospodarki. Nie ma wolności, własności prywatnej, wolnego rynku czy dorabiania się. Chcesz mieć mały sklepik czy zakład fryzjerski? Proszę bardzo, byle to był jeden zakład, najwyżej dwa. Wielki biznes jest zarezerwowany dla członków partii, ich rodzin, względnie oligarchów z nią związanych. Doprowadziło to do patologii, gdzie firma nie jest firmą, tylko instytucją służącą celom politycznym partii rządzącej. Bo największym problemem firm państwowych nie są pozbawione jakichkolwiek kompetencji pociotki na wysokich stanowiskach. Najczęściej i tak nic nie robią poza pobieraniem wynagrodzenia. Realne decyzje biznesowe podejmują osoby na formalnie niższych stanowiskach, ale mające wiedzę. Problem w tym, że takie firmy równolegle ze swoim biznesem podejmują całkowicie polityczne decyzje, szkodzące konkurencji i gospodarce. Głupotą jest naiwna wiara, że te decyzje będą słuszne i będą służyć rozwojowi. To dla polityki Orlen kupił lokalne wydawnictwa, to dla polityki LOT ogłasza loty z Radomia czy wspiera próbę zniszczenia transportu lotniczego w Polsce, jaką w istocie rzeczy jest projekt CPK. Model polityczno – gospodarczy wprowadzany od 7 lat przez PiS to klon wynalazków Piłsudskiego i komunistów.
Jaki to ma związek z inflacją?
Najlepszym lekarstwem na zrównoważony rozwój gospodarczy i wszelkie patologie rynku jest konkurencja. To rynek ceną i produktem decyduje co jest potrzebne, a co nie. Co nam po rewelacyjnym wynalazku, którego nikt nie potrzebuje? Tymczasem państwo swoimi dotacjami czy innymi interwencjami zakłóca ten proces. Rządowa firma wspierana administracyjno-prawnie przez swojego właściciela utrudnia działalność jej konkurentów. Dlaczego w Polsce może dobrze działać transport autobusowy, a kolej nie? Przecież mamy państwowego PKS Polonus i jakoś sobie radzi. Bo na kolei nie ma konkurencji, której pojawieniu się przeciwdziała PKP. Mamy niby wielu przewoźników, ale każdy z nich jest monopolistą na swoich trasach. To nie ma prawa działać. Takie firmy po pierwsze nie mają presji do efektywności kosztowej i przenoszą jak chcą koszty na swoich klientów, po drugie muszą zarobić na swoje polityczne wydatki. Wzrost skali upolitycznienia gospodarki, jaki miał miejsce przez ostatnie lata, nieuchronnie prowadzi do spadku jej efektywności i wzrostu cen.
Ale PiS inflację wytworzył także wprost. Najprościej inflacja bierze się z przyrostu gotówki szybszego od wzrostu mocy produkcyjnych gospodarki. Skala wydatków socjalnych oraz tempo wzrostu płacy minimalnej to nie koktajl, a bomba inflacyjna. Nie chodzi tu o poziom jednego i drugiego sam w sobie, to w dłuższym czasie zawsze się stabilizuje z cenami. Natomiast jedno i drugie w ostatnich latach rosło bez związku z wydajnością gospodarki, dodatkowo zakłóconą restrykcjami covidowymi. Skala wszystkich 500+, świnioplusów czy innych siedemnastek jest trudna do zliczenia i wymienienia. Zresztą sam PiS świadomy siebie stosuje tu obrzydliwie komunistyczne nazewnictwo w postaci trzynastek i czternastek.
Celem narzędzia, jakim jest płaca minimalna, jest ochrona najsłabszych uczestników rynku i jej poziom musi być powiązany ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce. Nie chodzi o podbijanie jej poziomu samo w sobie, tylko, mówiąc bardzo wprost, by różni cwaniacy nie wykorzystywali nieświadomości różnych naiwniaków. Zawsze się znajdzie ktoś chętny do pracy za miskę ryżu, bo nie wie, że może dostać więcej. Tyle, że podniesienie tej płacy z ok 45% do niemal 60% w 6 lat to po prostu dywersja gospodarki i jej świadome rozmontowanie. Nie mówię tu o samym poziomie, w mojej ocenie już 45% to poziom zdecydowanie zbyt wysoki, natomiast zmiana o 15 pkt % w tak krótkim czasie i przy niemal braku bezrobocia musi skończyć się wystrzałem inflacji. Widzieliśmy to już na długo przed covidem, gdy z roku na rok inflacja rosła bez żadnej reakcji RPP.
Czy jest aż tak źle?
Tak i nie. Jest źle, ponieważ wzrost kosztów życia odczuwamy wszyscy, czeka nas spowolnienie gospodarcze. Oczywiście jak zawsze biedniejsi bardziej, bogatsi mniej ale koniec końców wszystkich stać na mniej niż było wcześniej. Jak zwykle najbardziej oberwie klasa średnia, zwłaszcza ta młodsza, na dorobku. Biedniejsi dostaną wsparcie państwa, osoby 50+ najczęściej mają pospłacane kredyty mieszkaniowe czy inne, duże stałe zobowiązania i w największym stopniu ich bólem będzie oszczędzanie mniejszych kwot niż do tej pory. Najbardziej zaboli to młodych kredytobiorców, którym raty wzrosły czasem o 100%, co nawet przy dużych dochodach, zawsze co najmniej denerwuje. Plusem z tej sytuacji jest nieuchronne spowolnienie gospodarki i reset jej ewidentnego przegrzania. To jest konieczne, choć nieprzyjemne. Nawet bez wojny na Ukrainie mielibyśmy dziś inflację nieco poniżej 10%, a to powód do wysokiego alarmu. Wzrost oprocentowania kredytów hipotecznych boli obecnych kredytobiorców ale równocześnie wielu potencjalnych po prostu odcina od takiej możliwości. Już widzimy spadek wniosków kredytowych o 70-80%, a udzielonych kredytów o 50%. Na rynku deweloperskim już widzimy spadek sprzedaży, a nadchodzi prawdziwe tąpnięcie. Czy to źle? Bańka, jaka nabrzmiała w ostatnich 3 latach, musiała w końcu pęknąć, wzrost cen mieszkań w dużych miastach nie miał pokrycia we wzroście płac, a zatem realnie ludzi było coraz mniej stać na własne „M”. Problemy z obsługą kredytów na pewno spowodują sprzedaż wielu mieszkań na rynku wtórnym. To oraz brak możliwości kredytowania spowoduje spadek sprzedaży i w następstwie cen u deweloperów. Poważnym ryzykiem jest jednak sytuacja, gdy w wyniku przeceny rynku sprzedaż mieszkania nie pozwoli na spłatę całego zadłużenia. Będzie to dotyczyć wielu kredytów branych w latach 2020-21.
Dobrą wiadomością jest jednak to, że inflacja spada. Tak, ona spada. Bardzo denerwuje mnie publikowanie statystyk gospodarczych bez odpowiedniego komentarza. Czytelnik nie musi mieć wiedzy, ale od dziennikarzy gospodarczych można wymagać minimum wiedzy i umiejętności rozumienia statystyk, jeśli się z nich korzysta. Ostatni szybki odczyt GUS pokazał inflację CPI na poziomie 16,1%. Ceny w sierpniu 2022 były o 16,1% wyższe niż w sierpniu 2021. Analogiczny pomiar w lipcu pokazał 15,6%. Czy to oznacza, że inflacja znowu przyspiesza? Prawidłowa odpowiedź brzmi NIE albo NIE WIEM. Dlaczego? Dlatego, że istotny jest trend, a nie jeden miesiąc, czegokolwiek by on nie pokazał. By ocenić trend, konieczne jest spojrzenie na wskaźniki miesiąc do miesiąca czyli sierpień 22 do lipca 22, lipiec 22 do czerwca 22 td.. Vide: https://www.bankier.pl/gospodarka/wskazniki-makroekonomiczne/inflacja-m-m-pol
Odrzucając efekt zmian wpływu tarcz inflacyjnych w lutym widzimy, że inflacja hamuje od kwietnia 2022. Oczywiście, wciąż widzimy jej wysoki poziom, bo to, co wzrosło w grudniu czy marcu, jest w sierpniu odczuwalne w porównaniu do sierpnia poprzedniego roku. Prawdziwą różnicę zobaczymy na wiosnę 2023 z racji wysokiej bazy 2022. Spadek inflacji do nawet 0 nie oznacza, że ceny wrócą do starych poziomów. One już za nami zostaną takie jakie są, jedynie przestaną rosnąć w szalonym tempie. Niewielkie odchylenie od trendu w jednym miesiącu o niczym jeszcze nie świadczy, szczególnie, że efektów podwyżki stóp procentowych jeszcze nie widzimy. Te są widoczne po ok 6 kwartałach, zatem tak naprawdę to, co widzimy dzisiaj, jest efektem obniżki stóp w 2021 roku i braku korekty tego na czas. Ani RPP ani PiS nie odpowiadają za zmiany cen paliw na rynkach światowych i za to, jak to wpłynęło na cenę paliw. W pewnym stopniu można im zarzucić wysokość marży Orlenu czy niską wartość złotówki, do czego Adam Glapiński z kolegami celowo doprowadzili. Ale to wszystko. Tymczasem stopy procentowe oraz pozostałe narzędzia RPP mają wpływ wyłącznie na dostępność pieniądza na rynku oraz w pośredni sposób na cenę złotego. Inflacji wynikającej ze wzrostu cen ropy i gazu na świecie nie zatrzyma żaden ruch banku centralnego. Czy zatem podnoszenie stóp jest bez sensu? Czy to błąd? Nie, to było niezbędne. Tyle, że stało się zbyt późno, a skala podwyżki wydaje się zbyt wysoka. Obniżając stopy do zera RPP sama napędziła popyt na mieszkania i jego obniżenie jest zasadne. Tylko czy tego samego efektu na obniżenie popytu co dzisiaj nie dałoby podniesienie stóp znacznie mniej ale kilka miesięcy wcześniej? Dałoby i stałoby to się bez szoku rynkowego i wielu ludzkich dramatów, które jeszcze przed nami. Wiele rzeczy udałoby się osiągnąć czysto werbalnymi przekazami na konferencjach prezesa RPP. Rynek słucha banków centralnych i nie mniejszy efekt niż sama podwyżka daje zapowiedź, że niedługo ona się wydarzy.
Do tej pory wszystkie rządy trzymały się zasady, że można idiotę zrobić posłem, można nawet ministrem. Jako student miałem nieszczęście doświadczyć zajęć z Teresą Czerwińską. Jej wykłady brzmiały niczym lektura czerwonych książeczek Mao, wydawała się naprawdę szczerze wierzyć w komunizm. Słysząc o jej nominacji na ministra finansów aż złapałem się odruchowo za kieszeń, w której zwykle nosze portfel. O ironio, była pusta. Jednakże na czele NBP oraz KNF zawsze stał poważny człowiek z autorytetem. Nawet gdy ministrem finansów był Grzegorz Kołodko, to w NBP zasiadała Hanna Gronkiewicz-Waltz. PiS podeptał nawet tą zasadę i to nie dopiero teraz. Wstępem do podeptania powagi NBP był Sławomir Skrzypek. Następcą profesorów i doktorów habilitowanych został inżynier od betonu sprężystego, który z finansów dokształcał się podyplomowo. Wydaje się on osobistym wyborem Lecha Kaczyńskiego, który wcześniej równie profesjonalnie obsadzał kierownictwo warszawskich spółek miejskich. Muzealnik do tramwajów, wuefista do wodociągów. A co! Niech się Staszek sprawdzi w biznesie. Z drugiej strony Adam Glapiński jest zaprzeczeniem teorii braku wykształcenia – jest on bowiem profesorem nauk ekonomicznych i to prawdziwym, tytularnym – nie uczelnianym. Niestety wykształcenie nie powstrzymało go od sprowadzenia konferencji po posiedzeniach RPP w klimaty występów cyrkowego clowna. Stwierdzenia o zaskakiwaniu rynku można porównać wyłącznie do alkoholowego bajdurzenia pana Mietka po imprezie pod trzepakiem. Pojąć także trudno, jak prezesem NBP można zrobić człowieka, który otwarcie deklaruje swój sprzeciw wobec euro. Na dzień dzisiejszy polska gospodarka nie ma większego obciążenia i hamulca do rozwoju, jak polski złoty. Oczywiście własna waluta ma swoje zalety i nie jest tak, że przyjęcie euro to same korzyści. Tylko, że tych korzyści jest nieporównywalnie więcej niż ryzyka czy minusów.
PiSowskie złote dziecko partyjne, Marek Chrzanowski, niedawno rozpoczął swój proces w sprawie Afery Zdzisława. Gdyby nie upublicznienie jego rozmowy z Leszkiem Czarneckim, pewnie nigdy nie dowiedzielibyśmy się, jak pisowskie kadry próbują kupować banki za złotówkę. Prokuratorom Zbigniewa Ziobry nie udało się sprawy umorzyć, ale i tak nagimnastykowali się, by skarżyć kolegę nie za korupcję, a jedynie przekroczenie uprawnień.
Opisane wyżej kwestie są żywym dowodem na to, jak ważny jest rozdział instytucji państwowych od siebie. Tak, jak potrzebujemy Trybunału Konstytucyjnego, by hamował zapędy parlamentu, tak potrzebujemy KNF i NBP, by chronił gospodarkę przed rządem. Dopóki inflacja nie szaleje, wysokie stopy procentowe nie są w interesie rządu – tanie kredyty, dostęp do mieszkań – wyborcy się cieszą. Ale potrzebujemy kogoś, kto w odpowiednim momencie pogrozi palcem i powie dość. Nie po to, by było gorzej – po to, by cena, jaką przyjdzie zapłacić za przeholowanie była jak najniższa. Tak, instytucje państwowe muszą ze sobą współpracować, to dobrze, że minister finansów omawia plany działań z prezesem NBP. Tylko to omawianie ma służyć koordynacji działań by były bardziej skuteczne, a nie zapominaniu przez NBP, że jest instytucją państwową na straży pieniądza, a nie kolejną agendą partyjną do spełniania zachcianek I sekretarza komitetu centralnego partii. Dzisiejsza inflacja, podnoszenie stóp i skala nadchodzącego spowolnienia są ceną tego, że półtora roku temu nie zareagowano tak, jak już wtedy należało zareagować. Wtedy cena byłaby wielokrotnie niższa, a na końcu mielibyśmy wszyscy więcej, niż będziemy mieli.
Tarcze proinflacyjne
Nad punktem pisowskiej „walki” z inflacją warto się pochylić osobno. Poza podwyżkami stóp procentowych PiS z inflacją niemal nie walczy, ba, on ją nakręca. Z inflacją można wygrać tylko na dwa sposoby – zmniejszając popyt albo zwiększając podaż. Ponieważ to drugie jest niemożliwe w krótkim czasie, zostaje kwestia popytowa. Zmniejszyć popyt czyli sprawić, że ludzie będą wydawać mniej. Można to uczynić albo odbierając im pieniądze (podatki, stopy procentowe) albo zwiększając skłonność do oszczędzania. Przy czym osoby uboższe wydają praktycznie wszystko, bo oszczędzać nie mają czego. Wszelkie dodatki osłonowe dla osób uboższych łagodzą skutki inflacji ale samą inflację pogłębiają, a nie zmniejszają.
Czasowe obniżki VAT inflacji nie obniżają, ale rozciągają w czasie. Po pierwsze, ta obniżka dotknęła tylko osoby fizyczne. Większość stacji cenę paliw obniżyła o mniej, niż by to wynikało ze spadku VAT. W efekcie firmy transportowe, rozliczające się w cenach netto, płacą więcej, koszt transportu wzrasta. Analogicznie wygląda to w przypadku produktów spożywczych i gastronomii. Ostateczna cena produktów końcowych jest wyższa niż przed taką obniżką VAT. Po drugie, ta obniżka ma charakter czasowy, po powrocie do stawki bazowej ceny skokowo pójdą w górę. Zdecydowanie lepszym ruchem byłoby mniejsze ale trwałe obniżenie stawek VAT czy akcyzy. Wyższe ceny już z nami pozostaną, a zatem nadprogramowy wzrost dochodów do budżetu też jest trwały. Tymczasem PiS co chwila o krótki czas przedłuża obniżki VAT, jednocześnie ponownie przedłużając obowiązywanie 23% stawki VAT. Pamiętacie jeszcze, jak to miało być tylko na chwilę, by Tusk dopiął budżet? Ta chwila trwa z nami już 12 lat. Taki sam proinflacyjny efekt przyniosą wszystkie czternastki, wakacje kredytowe i inne zapomogi. Znowu bieżąca polityka wygrywa z ekonomicznym rozsądkiem.
Druga Grecja?
Dawno w naszym kraju nie było tematu, który tak bardzo pogodziłby Polaków. Polaków w jego odczuwaniu i ocenie, a polityków w ich głupocie czy raczej ostentacyjnym cynizmie. O ile przyzwyczailiśmy się, że Jacek Kurski nie udaje co myśli o wyborcach PiS, o tyle opozycja raczej do tej pory nie mówiła do swej publiki, że są idiotami. Przynajmniej tak wprost, bo jednak najpierw Ewa Kopacz została premierem, a potem przybocznym drużbą uczyniła „Misia” Kamińskiego. Tylko, gdy po czymś takim nie tylko przekraczasz próg wyborczy, ale dostajesz 24% głosów, faktycznie możesz czuć się bezkarnym. Więc PO czuje się bezkarna, nadaje o pisflacji, a PiS jedzie bez trzymanki z putinflacją. A my? A my płacimy i końca tej tragedii nie widzimy. Inflacja nie wzięła się z niczego – wzięła się z absurdalnej polityki socjalnej, estrykcji covidowych i wojny.
– Kto rozdawał socjal na lewo i prawo? Politycy, głównie z PiS!
– Kto podeptał prawa obywatelskie o covid ze śmiertelnością 2%? Politycy, znowu z PiS!
– Kto bez mózgu zareagował na wojnę na Ukrainie? Politycy, wszystkich opcji!
Spójrzmy w lustro i powiedzmy sobie szczerze – politycy w Sejmie nie wzięli się znikąd. Od lewa do prawa ktoś ich wybrał, wybraliśmy ich my – wyborcy. Z socjalizmu nigdy nie wynikło nic dobrego. Dobrobyt nigdy nie spada z nieba, osiąga się go pracą. Albo wybierzemy rozsądnych polityków albo będziemy wierzyć cudotwórcom. Na szczęście nie czeka nas wizja grecka. Nasza gospodarka ma silne podstawy i przejdziemy przez ten kryzys poturbowani, ale w jednym kawałku. Nie będzie to jednak sucha stopa i pytanie, jakie wyciągniemy z tego wnioski. Albo zmądrzejemy i zabierzemy się do pracy, albo dalej będziemy uprawiać festiwal konsumpcji. Do następnego razu – bo socjalizm zawsze kończy się w tym samym momencie – gdy kończą się pieniądze.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl