Już wprowadzenie powoduje przejście ciarek po plecach:
„Możemy mieć albo faktycznie niskie, nieobciążające zamożniejszych podatki i niezdolne do spełniania naszych podstawowych potrzeb „państwo z dykty”, bliskie standardom poradzieckich republik Azji Środkowej, albo dobrze działające państwo, za które niestety trzeba zapłacić.”
Nie wiem czy Pan Majmurek był ostatnio w jakichś poradzieckich republikach Azji Środkowej. Ja spędziłem trochę czasu w dwóch z nich. Próba porównywania stanu państwa polskiego do Kirgistanu to trochę jak porównywanie stanu państwa w USA (który także znam z kilku lat doświadczeń) do stanu Polski. Rozmawiamy o rzeczach nieporównywalnych. Ja wiem, że „Polska w ruinie” jest na fali, ale odpowiedzialność za słowo obowiązuje.
Majmurek postuluje „drogie państwo”, bo Polacy takiego chcą – jak wynika z badań. Czy to dziwi? Jeśli postawi się pytanie: „Czy Państwo powinno zapewnić bezpłatną służbę zdrowia?” to na jakie odpowiedzi liczymy? Szczególnie, że pytanie postawione jest z gruntu źle: nie ma czegoś takiego jak „bezpłatna” służba zdrowia – bo niestety jednak trzeba w jakiś sposób zapłacić za leki, zapłacić lekarzom, pielęgniarkom. Podobnie ze szkolnictwem i innym usługami publicznymi. Utożsamienie finansowania z naszych podatków z bezpłatnością jest jednym z przejawów zawłaszczania języka – bardzo powszechnego i bardzo szkodliwego. Bowiem sam jestem za bezpłatną służbą zdrowia, bezpłatną edukacją – dokładnie tak jak jestem za wieczną młodością i supermocami. Tyle tylko, że zdaję sobie sprawę, że nic takiego nie istnieje. Uczciwiej byłoby zatem pytać ludzi czy o ile większe podatki byliby skłonni zapłacić by krócej czekać w kolejce do lekarza. Analiza takiej ankiety dałaby bardziej sensowne wnioski niż stwierdzenie że Polacy chcą drogiego państwa, gdyż żądają bezpłatnej służby zdrowia.
A i to jeszcze nie wszystko. Majmurek stara się ans przekonać, że za wysokiej jakości usługi publiczne zapłacą najbogatsi. Przykra wiadomość – nie zapłacą. I to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze jest ich niewielu. Wysokie opodatkowanie ich wysokich dochodów da kwotę dla budżetu niezauważalną. Nawet całkowita konfiskata majątku 100 najbogatszych wystarczyłaby na załatanie dziury budżetowej tylko na 2 lata. A następna setka ma już znacznie mniej i majątku i dochodów. Majmurek w ogóle tego nie dostrzega – ubolewając, że stawka podatkowa dla ludzi zarabiających ponad milion rocznie jest zbyt niska. A ile jest takich osób – szacuje się, że mniej niż 15 tys. Zwiększenie ich opodatkowania z obecnych z 32% nawet do poziomu 50% da budżetowi raptem 3 miliardy. Za te pieniądze nie zbuduje się „drogiego państwa”, ba wystarczy ledwie na 15% programu 500+. Po drugie najbogatsi za niewielki ułamek swych dochodów są w stanie uniknąć opodatkowania w ogóle. Tu oczywiście pojawi się głos ze nasz system podatkowy należy „uszczelniać”. Tyle, że z tym „uszczelnianiem” nie radzą sobie nawet państwa w znacznie lepszej kondycji niż nasze. Po prawdzie nie radzi sobie z tym nikt.
Dalej Majmurek odnosi się do teorii użyteczności, o której wyraźnie poczytał, ale jej nie zrozumiał. Zaczyna poprawnie pisząc: „Pieniądz rządzi się prawem malejącej marginalnej wartości użytkowej. Co to oznacza? To, że im jesteśmy zamożniejsi, tym mniejsze znaczenie mają dla nas kolejne tysiące, a nawet setki złotych w budżecie domowym”. Ale dalej popełnia szkolny błąd: „Każde 100 złotych więcej w gospodarstwie domowym o niskich dochodach ma dla niego większe znaczenie niż każde kolejne 10 tysięcy więcej w gospodarstwie bardzo zamożnym.” Niestety teoria użyteczności nie uprawia takich wniosków, bo nie pozwala porównywać użyteczności pomiędzy podmiotami. To znaczy, że mogę na jej podstawie powiedzieć, że ja mając majątek o wartości 10 000 ucieszę się z dodatkowego 1000 bardzo, ale jeśli mój majątek to 100 000 to z dodatkowego 1000 ucieszę się mniej. Ale nie mogę powiedzieć, że gospodarstwo mające majątek 10 000 ucieszy się z 1000 bardziej niż inne gospodarstwo mające majątek 100 000. Użyteczność pieniędzy przy danym poziomie bogactwa jest sprawą indywidualną. Znam ludzi dość ubogich dla których pieniądze mają niewielką wartość i cieszą się z nich umiarkowanie, znam też bogatych dla których każda dodatkowa złotówka jest bardziej cenna.
Szkolnych błędów to nie koniec. Majmurek wykazuje typowe myślenie o gospodarce w kategoriach popytowych – dla niego istotna dla gospodarki jest tylko konsumpcja: „Pieniądze, jakie zostają w rękach osób uboższych trafiają natychmiast z powrotem do gospodarki – w dodatku na ogół lokalnej. Powyżej pewnego poziomu pieniądze najzamożniejszych nie wracają już do obiegu gospodarczego, a jeśli już, to do obiegu dóbr luksusowych, na których produkcji z pewnością nie zarabiają polskie przedsiębiorstwa.” Wynikałoby z tego, że pieniądze zaoszczędzone to pieniądze zmarnowane – bo nie wróciły do gospodarki w formie konsumpcji. A co z inwestycjami? Oszczędności to inwestycje. Zadziwiające jest to, że ludzie którzy dążą do zwiększania konsumpcji ubolewają jednocześnie, że nie ma zbyt dużo polskiego kapitału. Skąd ma być skoro robi się wszystko by ludzie pieniądze przejadali? Na marginesie należy sprostować nieprawdziwe stwierdzenie ze polskie firmy nie produkują dóbr luksusowych – no ale to kolejny relikt myślenia „Polską w ruinie”.
Dalej mamy oczywiście i jak zwykle pochylanie się nad nierównościami dochodowymi (i jak zwykle błędnym utożsamianiu ich z biedą – jak doskonale pamiętamy może być i równo i biednie jedocześnie). Majmurek chce więc progresywnego systemu podatkowego by te nierówności wygładzać. Jednocześnie sam zarzeka się, ze nie chodzi to o opodatkowanie klasy średniej która zarabia do 2,5 średniej krajowej (w dzisiejszych warunkach to ponad 10 000 miesięcznie) i spłaca kredyt. Pozostaje więc pytanie: kogo?
Podsumowując Majmurek chce wysokiej progresji w podatku dochodowym, dla bardzo bogatych (wedle własnych słów zarabiających powyżej 10 000 złotych miesięcznie). Za te pieniądze chce dokonywać budowy usług publicznych i dokonywać redystrybucji do najuboższych. Problem jest jednak taki, że przy podanych przez niego parametrach dodatkowe dochody budżetowe wynieść mogą (w optymistycznych scenariuszy) jakieś 5 miliardów rocznie. To 10% deficytu. Jeśli chcieć je rozdać ludziom żyjącym poniżej granicy ubóstwa to wyjdzie z tego zasiłek 90 zł miesięcznie. A gdzie budowanie lepszego szkolnictwa, służby zdrowia? Wysokie podatki dochodowe nie rozwiążą problemów naszego państwa w żadnym zakresie. Jedyne co mogą zrobić to zaspokoić poczucie „sprawiedliwości społecznej”.
Jedno w czym można się zgodzić z Majmurkiem to fakt, że nasz system finansów publicznych nadaje się do przebudowy – zarówno po stronie wydatkowej jak i podatkowej. Niewątpliwie też podatki muszą wzrosnąć. Bardzo wątpliwym jest jednak, by filarem tych zmian był podatek dochodowy: bardzo drogi w poborze, bardzo łatwy do uniknięcia i dający stosunkowo niewielkie dochody budżetowe. Zasadniczo nadaje się jedynie jako narzędzie ideologicznego wzmożenia.