Koalicja opozycji skupiona wokół Platformy Obywatelskiej wyłącznie pod hasłami konieczności odsunięcia PiS-u od władzy i licytowania się z tymże PiS-em na populistyczny socjalizm to gwarancja… że PiS u władzy pozostanie. O wiele większe szanse na pokonanie PiS-u będą mieć wiarygodne stronnictwa oparte na wolnościowym, liberalnym systemie wartości.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukaże się drukiem na początku września 2018 r.]
Brak rachunku sumienia
Platforma Obywatelska od wielu lat prowadzi politykę marketingową, którą można streścić hasłem „Głosujcie na nas, bo inaczej wygra PiS”. Rządy PO–PSL były początkowo miałkie, bezideowe i dalekie od chęci dokonania potrzebnych reform. W pierwszej kadencji miał je uniemożliwiać prezydent Lech Kaczyński. Podczas drugiej kadencji ta wymówka się jednak zdezaktualizowała – prezydentura Bronisława Komorowskiego dała koalicji pełnię władzy. Tyle że rządy te były już nie tylko nijakie – były zwyczajnie złe, okraszone licznymi aferami. Nacjonalizacja 153 mld zł oszczędności Polaków z Otwartych Funduszy Emerytalnych była punktem zwrotnym, po którym wiarygodność PO spadła do poziomu zera absolutnego, a iluzja traktowania jej jako konieczne mniejsze zło przy decyzjach wyborczych prysła.
PO powstawała jako partia liberalna – dając nadzieję na wolnościowe zmiany. Jej pierwszym hasłem było „Uwolnić energię Polaków”, a jej credo opierało się na likwidacji biurokracji i obniżeniu podatków. Gdy jednak doszła do władzy, niemal żadnych liberalnych reform nie przeprowadziła (trzy godne uznania wyjątki: podwyższenie wieku emerytalnego, reforma emerytur pomostowych i zawieszenie wojskowego niewolnictwa zwanego „poborem” to zdecydowanie za mało na osiem lat rządów), od idei odeszła (dziś w programie czytamy o czerpaniu z tradycji nie tylko liberalnych, ale też chadeckich i… socjaldemokratycznych), a podatki zamiast obniżyć podwyższyła. Polityka „ciepłej wody w kranie” była zaprzeczeniem liberalnej ideowości, stanowiła natomiast trwanie jako bezideowa partia władzy.
Władzę jednak PO straciła, a rachunku sumienia zabrakło. Do dziś politycy tej partii nie przeprosili za sprawę OFE – przeciwnie, promują fałszywą narrację o „przeksięgowaniu” środków rzekomo bez straty dla przyszłych emerytów. Zamiast wrócić do liberalnych idei, licytują się z PiS-em na socjalistyczne obietnice rozdawania nieswoich pieniędzy. W ten sposób, nie oferując idei alternatywnych wobec PiS-owskiego socjalizmu, z PiS-em się nie wygra.
Zwalczanie konkurencji
Uprawniony jest pogląd, wedle którego PO wcale nie jest zainteresowana pokonaniem PiS-u. Obie partie żyją ze sobą w symbiozie, umacniając polaryzację sceny politycznej prowadzącą do duopolu dwóch partii. Jak PiS uzyskał hegemonię wśród wyborców konserwatywnych, katolickich, narodowych i tzw. „wykluczonych społecznie” (do tej ostatniej grupy zaliczam m.in. dawny elektorat Samoobrony – osób, które nie umieją i nie chcą dostosować się do życia w gospodarce wolnorynkowej), tak Platforma Obywatelska chce absolutnej dominacji nad środowiskiem szerokiego centrum: umiarkowanych konserwatystów, socjaldemokratów, euroentuzjastów, socjalliberałów i wyborców o poglądach niesprecyzowanych, ale anty-PiS-owskich. O ile dla niektórych taka natura PO może być atrakcyjna, nie jest absolutnie do zaakceptowania dla bardziej świadomych wyborców liberalnych: zarówno tych w znaczeniu światopoglądowym, jak i gospodarczym. Stąd więc główna energia politycznej walki PO wymierzona jest przeciw wszelkim alternatywom dla elektoratu liberalnego. Niestety, dwie takie próby unicestwienia konkurencji się PO udały. Pierwszym zagrożeniem był liberalny głównie światopoglądowo Ruch Palikota. Partia ta wydawała się najbardziej naturalnym kandydatem do koalicji rządowej (ta formowała się pod koniec 2011 roku, a więc jeszcze przed zamachem na OFE), zamiast tego PO zdecydowała się na kontynuację koalicji z PSL-em. Wokół Ruchu Palikota PO wspólnie z PiS-em i PSL-em tworzyły swoisty „kordon” braku jakiejkolwiek współpracy i odrzucania wszelkich, choćby najbardziej racjonalnych projektów tej partii. Większe szanse przełamania duopolu miała wolnorynkowa Nowoczesna. Jej rozbicie lub wchłonięcie od początku było strategicznym celem PO, co zresztą politycy tej ostatniej często przyznawali. Strategia werbowania posłów i podsycania konfliktów wewnętrznych oczywiście partię osłabiły, ale o wchłonięciu Nowoczesnej przez PO zadecydowała w dużej mierze naiwność liderów tej pierwszej.
Brak liberalnej oferty
Hegemonia PO w obozie „anty-PiS-u” jest ślepą uliczką. PO nie ma czego zaoferować liberałom, bo polityka, jaką prowadziła, była ze wszech miar antyliberalna. PO ma interes, by głosy liberałów przyciągać (właśnie argumentem „bo inaczej PiS”), ale sytuacja, w której liberałowie głosowaliby na nieliberalną partię, raczej blokuje powstanie liberalnej alternatywy. Kierowanie się więc argumentem „bo inaczej PiS” przez wyborców liberalnych i traktowanie PO jako „mniejszego zła” jest zupełnie nieracjonalne.
Gdyby jakimś cudem Platformie Obywatelskiej udało się (w ramach „zjednoczonej opozycji”) odzyskać władzę, to co by z tego wyniknęło? Postulat odsunięcia PiS-u od władzy – choć słuszny – nie zawiera w sobie żadnego programu pozytywnego. Tymczasem Platforma Obywatelska z „przystawkami” – poza wzniosłymi, ale oklepanymi hasłami o demokracji i konstytucji – nie oferuje praktycznie żadnej alternatywy. Jeśli w ramach takiej koalicji znajdzie się większość osób zainteresowanych wyłącznie synekurami i trwaniem, na żadne reformy liczyć nie będzie można. Będziemy więc mieli powrót do polityki „ciepłej wody w kranie” – dokładnie tej samej, która doprowadziła do utraty władzy przez PO w roku 2015.
Opozycja wobec działań PiS-u
Reakcje ze strony dzisiejszej opozycji na działania PiS-u są zresztą często zupełnie irracjonalne. Z jednej strony krytykowano kilka całkiem trafnych ustaw PiS-u (np. prawo do wycinki własnego drzewa z własnego ogródka – z którego niestety pod wpływem takiego irracjonalnego ataku PO i wtedy jeszcze niezależnej Nowoczesnej PiS się potem wycofał). Z drugiej strony PO przyjęła wręcz samobójczą taktykę pogodzenia się z najbardziej szkodliwymi działaniami PiS-u. Program Rodzina 500 plus – chyba najbardziej destrukcyjny dla budżetu, tworzący gigantyczne obciążenia dla polskich podatników program socjalistycznego rozdawnictwa, na którym finansowo traci zdecydowana większość polskiego społeczeństwa – powinien być przecież głównym przedmiotem krytyki ze strony racjonalnej, liberalnej opozycji. Każdego dnia opozycja powinna przypominać o 25 mld zł rocznie marnotrawionych na ten cel i o tym, że likwidacja tego programu pozwoliłaby obniżyć np. podatek PIT o niemal połowę – dla wszystkich, a nie dla uprzywilejowanej grupy beneficjentów. Codziennie powinno się też przypominać o dezaktywizacji zawodowej kobiet i o demoralizującym działaniu otrzymywania pieniędzy za nic. Tymczasem PO, kierując się wątpliwej jakości wskazówkami „specjalistów” od PR, przyjęła samobójczą strategię chwalenia programu Rodzina 500 plus i obietnic jego rozszerzenia. Jak więc na tę partię ma głosować ciężko pracujący wyborca liberalny, który chce niższych podatków i rozumie, że by to osiągnąć, trzeba zacząć od obniżki wydatków publicznych, a nie od rozdawania pieniędzy?
Jak pokonać PiS?
„Zjednoczona opozycja” pod skrzydłami PO ma jednak bardzo znikome szanse pokonać Prawo i Sprawiedliwość. PiS reprezentuje idee skrajne, niebezpieczne, archaiczne i patrząc z liberalnej perspektywy, po prostu złe. Jednakże na rzecz promowania swojej wizji państwa poświęcili wiele lat pracy. Wyborczy sukces PiS-u nie wziął się znikąd. Sposobem na pokonanie tej partii nie jest zatem bezideowość i powrót „ciepłej wody w kranie” bez żadnego określonego kierunku. Nie jest też nim zlepek kompletnie różnych opcji opozycyjnych.
Cień szansy dla lewicy
Szansy dla siebie w rozbiciu duopolu PO–PiS szuka oczywiście lewica – od tej umiarkowanej (reprezentowanej przez Roberta Biedronia), po skrajną (partia Razem). O ile ta ostatnia zapewne pozostanie na marginesie sceny politycznej, Biedroń i podobne środowiska socjalliberalne mogą zdobyć pewne przyczółki i poparcie na poziomie kilku czy kilkunastu procent, jeśli przedstawią rozsądną ofertę – zwłaszcza w zakresie wolności osobistych i światopoglądowych oraz zachowają dystans zarówno wobec PO, jak i PiS-u. Nawet jednak w wypadku Biedronia potencjał jest ograniczony, jeśli jego „lewicowość” będzie się objawiać w postulatach gospodarczych. W socjalnych postulatach trudno byłoby się odróżnić od PiS-u i PO.
Największa nadzieja – nowa siła liberalna
O wiele lepszą alternatywą byłaby długo oczekiwana siła integralnie liberalna. Być może to moment, w którym warto wyjść poza schemat „mainstreamu” w opozycji do „antysystemowości” i nie zważając na ten podział, zdefiniować całościowy program nowej siły wolnościowej czerpiącej z tego, co liberalne, zarówno w głównym nurcie polityki (jak choćby przywrócenie praworządności) u tych, którzy ten główny nurt kontestują.
Takiej integralnie wolnościowej opcji, opowiadającej się za państwem realizującym swoje zadania, ale ograniczonym do nich, nieingerującym w prywatne sfery życia jednostki najbardziej brakuje na scenie politycznej. Nie da się jej stworzyć wokół etatystycznej Platformy Obywatelskiej, a los Nowoczesnej pokazuje, że trudno ją też stworzyć bez całkowitego odcięcia się od PO. Z drugiej strony sama „antysystemowość” też nie wystarczy. O ile ruch Kukiz’15 może być dla wielu obecnie „najmniejszym złem” (żaden inny klub nie porusza tak często tematu zbyt wysokich podatków), to brakuje w nim spójnej wizji i programu, obciąża go współpraca z PiS-em przy wyborze sędziów do KRS-u, a skład tej organizacji jest w dużej mierze przypadkowy. Jest jeszcze partia Wolność, której deklarowany „liberalizm” – przede wszystkim z powodu samego lidera – przybiera formę karykaturalną. O ile wiele postulatów gospodarczych dotyka istotnych problemów (nadmierny fiskalizm i regulacje), to prowokacyjne wypowiedzi obraźliwe dla wielu grup społecznych i nierozważne poglądy na politykę zagraniczną wyłączają ją z poważnej polityki.
Tymczasem zapotrzebowanie na siłę liberalną jest duże, a jej brak oznacza pozostawienie ogromnej części elektoratu zupełnie niezagospodarowanej. Wolnościowi wyborcy, zwłaszcza po wasalizacji Nowoczesnej przez PO, nie mają na kogo głosować. Ta część elektoratu nie zagłosuje na Platformę Obywatelską ani żadną tworzoną przez nią koalicję. Ta przecież w ogóle nie troszczy się o polskiego podatnika, o wszystkich tych, którzy nie chcą rozdawania im cudzych pieniędzy – chcą jedynie, by państwo im tych pieniędzy nie zabierało. Nie troszczy się o tych, którzy nie chcą przywilejów, żądają zaś pozostawienia ich samym sobie. Nie troszczy się też o tych, którzy nie chcą ochrony przed wyimaginowanymi zagrożeniami, ale jedynie tego, by mogli żyć wedle własnych upodobań bez państwowego paternalizmu. W tych kategoriach nie jest żadną przesadą powiedzieć, że PO, PiS i lewica są do siebie podobne.
Jeśli liberalna część elektoratu – wszyscy ceniący własną wolność – nie będzie miała możliwości zagłosowania na siłę wolnościową, to nie weźmie udziału w wyborach.
Odwrócenie patologii PiS… i PO
Każda nowa opcja liberalna oczywiście musi mieć pewien plan minimum polegający na odwróceniu głównych patologii rządów PiS-u. Zniesienie zakazu handlu i pracy w niedziele, prywatyzacja znacjonalizowanych sektorów (np. ratownictwo medyczne), liberalizacja rynku aptecznego, przywrócenie prawa handlu ziemią, urealnienie wieku emerytalnego to sprawy oczywiste. Równie oczywiste – i tu trzeba naruszyć tabu zarówno PiS-u, jak i PO – to likwidacja programu Rodzina 500 plus z jednoczesnym obniżeniem podatków.
Ale samo odwracanie patologii PiS-u to też za mało. Przywrócenie praworządności i niezależnego sądownictwa będzie niewątpliwie najważniejszym zadaniem nowych władz, ale nie wystarczy tu przecież status quo ante. Politycy opozycji, słusznie broniąc sądów przed przejęciem ich przez PiS, zdają się jednak zapominać, że sądownictwo naprawdę wymaga reformy. Wiele wyroków – co istotne, wydanych w legalnych składach – czy to Trybunału Konstytucyjnego (legalizacja wywłaszczenia środków z OFE), czy Sądu Najwyższego (uniewinnienie sędziego, który ukradł 50 zł i uznanie za winnego drukarza podważające swobodę zawierania umów) budziło oburzenie niemal każdego liberała.
Odwrócenie patologii rządów musi zresztą dotyczyć rządu nie tylko obecnego, lecz także poprzedniego. Środki przejęte z OFE muszą przecież być – stopniowo – zwracane oszczędzającym. Nie da się tego zrobić z dnia na dzień, bo dawno je już wydano, toteż potrzeba do tego redukcji wydatków państwa, tak aby dług publiczny przy ponownej emisji obligacji dla oszczędzających pozostawał w konstytucyjnych granicach. Należy także odwrócić – wprowadzoną przecież przez PO, ponoć tymczasowo – podwyżkę VAT-u – a to znów wymaga zmniejszenia wydatków publicznych.
Zarys programu wolnościowego państwa
Odwrócenie bieżących patologii to jednak nadal tylko pierwszy krok. Tymczasem potrzebna jest całościowa wizja strategiczna, obejmująca to, jak powinny wyglądać relacje jednostki wobec państwa. Rola państwa musi być zdefiniowana, ograniczona do tego, co wspólne, a wszystko to, co wykracza poza zakres spraw wspólnych, winno pozostawać wyłączną prerogatywą jednostek. Powinnością liberalnej siły politycznej jest zaproponowanie państwa minimalnego w tym sensie, że zapewni ono bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, ramy prawne i instytucjonalne, pewien podstawowy zakres usług publicznych, ale przede wszystkim ochronę nienaruszalności własności prywatnej.
Państwo ograniczone byłoby państwem tańszym, które nie zabiera podatnikom więcej niż musi. Dlatego tak kluczowa jest reforma wydatków publicznych i ich drastyczne ograniczenie. Obecnie państwo konsumuje grubo ponad 40 proc. PKB – celem strategicznym powinno być obniżenie tego poziomu zdecydowanie poniżej 30 proc. Pozwoli to równie radykalnie obniżyć podatki i znacząco je uprościć. Obecnie mamy ponad sto różnych podatków, tymczasem wystarczyłoby kilka podstawowych. Reforma wydatków publicznych nie obejdzie się też bez reformy emerytalnej, która musi mieć charakter kapitałowy i w dużej mierze dobrowolny. Filar społeczny, solidarnościowy winien być stopniowo zmniejszany, a wiek emerytalny uprawniający do korzystania z niego – podnoszony. Ograniczone państwo pozwoli znacząco zmniejszyć administrację i związane z nią wydatki. Wreszcie wszelkiego rodzaju pomoc społeczna musi być ograniczona do wąskiej grupy najbardziej potrzebujących, nie może mieć charakteru powszechnego. Pozwoli to zresztą nie tylko obniżyć podatki, lecz także przywrócić instytucję filantropii czy dobroczynności.
Społeczeństwo zmaga się z nadmiernymi regulacjami i represjami wobec przedsiębiorców, od nękania drobnych handlarzy, przez nadgorliwą działalność straży miejskiej, po biurokratyczne obowiązki obciążające korporacje. Deregulacja gospodarki, liberalizacja wielu gałęzi prawa (np. prawa pracy), likwidacja przywilejów grup nacisku (np. związków zawodowych) czy przeprowadzenie reprywatyzacji przy jednoczesnej eliminacji nadużyć, to także strategiczne cele dla liberałów, a żadna z obecnie istniejących sił politycznych się o to nie upomina.
Wizja państwa liberalnego to także zwiększenie wolności osobistych, konieczne jest więc odchodzenie od paternalizmu. Nie ma żadnego uzasadnienia dla instytucji nanny state opartej na nadmiernej regulacji konsumpcji używek (alkohol, hazard, marihuana, tytoń, a nawet e-papierosy), chyba że w zakresie koniecznym do ochrony przed naruszaniem praw osób trzecich lub ochrony nieletnich. Wolności światopoglądowe to także wzmocnienie wolności słowa i eliminacja przepisów chroniących symbole, majestat urzędów, „uczucia religijne” i inne byty abstrakcyjne. Legalizacja związków partnerskich jest postulatem dla liberałów oczywistym, ale i to jest ledwie przykładem konieczności wycofania się z ingerowania w prywatną sferę życia jednostek. Państwo ograniczone musi zapewniać pełną swobodę religijną, ale przede wszystkim równość wyznań i bezwyznaniowości wobec prawa i świecki charakter samego państwa. Rozdział państwa od Kościoła zapewne wymaga wypowiedzenia konkordatu.
Tak fundamentalne zmiany i wzmocnienie autonomii jednostki nie obejdą się bez reform ustrojowych. Choć dziś koncentrujemy się nad ochroną konstytucji brutalnie łamanej przez obecne władze, nie ma powodu uznawać obowiązującej konstytucji za byt docelowy i niezmienny. Misją liberałów winno więc być też rozpoczęcie debaty o zmianach konstytucji w taki sposób, by ochrona wolności jednostki i własności prywatnej była fundamentem ustroju państwa, nie zaś tylko niewiele znaczącym i nagminnie łamanym przepisem.
Koalicja? Tak, po wyborach
Bezideowa koalicja pod hegemonią PO w istocie zawęża wybór polityczny, wykluczając z niego szerokie grono potencjalnych wyborców. PO, „koalicja obywatelska” czy „zjednoczona opozycja” mogą być skuteczne w utrzymywaniu duopolu tego tworu i PiS-u. W tej sytuacji PiS zawsze będzie jednak stroną silniejszą. Koalicja bez pozytywnej alternatywy nie przyciągnie wszystkich przeciwników PiS-u, lecz jedynie tych, dla których walka z PiS-em jest jedynym powodem zaangażowania politycznego. PO w wielu aspektach do PiS-u się upodobniła (mam na myśli np. obietnice socjalne), ale dla socjalnych wyborców taki PiS bis będzie mniej wiarygodny niż PiS oryginalny. Platforma Obywatelska jest nadto obciążona ośmioma latami rządów, które trudno usprawiedliwić.
W polityce chodzi o coś więcej niż bycie przeciw komuś. Z punktu widzenia PO lepiej nie mieć konkurencji poza PiS-em i korzystać z niektórych rozwiązań proponowanych przez partię Jarosława Kaczyńskiego. To korzystne dla PO, jeśli jej celem jest przewodzenie opozycji, ale nie dla opozycji w starciu z PiS-em.
Czas na koalicje, owszem, będzie, w przyszłości, po wyborach parlamentarnych. Dzisiejsza opozycja może rządzić w tej czy innej konfiguracji, jeśli poszczególne listy kandydatów zdobędą większość parlamentarną. By tak się stało, muszą mieć ofertę programową i nawet nie tyle biernie odpowiadać na wyniki badań PR, co proponować wizję i promować idee. Bardzo wstępnego zarysu takiej wizji dla wyborców liberalnych dokonałem powyżej, ale zasada tyczy się także ugrupowań opozycyjnych reprezentujących inne idee. Partia liberalna, która sama nie uzyska większości, może zawierać koalicję rządową np. z umiarkowaną lewicą i z nią rozszerzać przede wszystkim wolności światopoglądowe, albo z konserwatywnymi liberałami i wówczas poszerzać wolność gospodarczą – w obu wypadkach będzie mogła zrealizować znaczną część programu i będzie wiadomo, po co dochodzi do władzy. Nawet ze wspomnianą Platformą Obywatelską teoretycznie mogłaby tworzyć rząd, jeśliby uzgodniła z nią akceptowalny plan działań. Jeśli jednak taka liberalna partia nie wystartuje, a do wyborów przeciw PiS-owi stanie bezideowa „koalicja obywatelska”, to władzy PiS-owi koalicja ta nie odbierze – i nawet nie wiadomo, po co właściwie miałaby to robić.