Znana z Węgier Viktora Orbána (gdzie właśnie koncesję straciło ostatnie niezależne od rządu radio) koncepcja obłożenia mediów „podatkiem od reklam”, jest kolejnym krokiem w eliminowaniu przez PiS z przestrzeni państwa polskiego instancji wobec tej władzy niezależnych i krytycznych. Chodzi o szczególnie newralgiczny element strategii zaprowadzenia autorytaryzmu, jakim jest wykupienie, zamknięcie, finansowe uzależnienie lub osłabienie znajdujących się poza rządową kontrolą mediów.
W dyskusji wokół podatku od reklam, która wybuchła z wielką siłą w dzień środowego protestu niemal wszystkich niezależnych od rządu i niehołubionych przez niego z publicznych pieniędzy redakcji, trzeba poczynić kilka kategorycznych uwag. Po pierwsze, dla podatku od reklam nie ma zasadniczo żadnego uzasadnienia podatkowego. PiS usiłuje wykoncypować tutaj logiczny związek z podatkiem cyfrowym, jaki jest przedmiotem debaty w kontekście wielkich globalnych koncernów internetowych, które zarabiają sprzedając nie tyle reklamy, co dane użytkowników, umożliwiające idealne targetowanie reklam do kolosalnej liczby odbiorców. Te dane nie są jednak własnością tych koncernów, które w swoim modelu biznesowym dokonują od wielu lat niesankcjonowanego dotąd nadużycia.
To jednak zupełnie inny temat, bez związku z podatkiem od reklam zamieszczanych w tradycyjnych mediach i na analogowych nośnikach na rynku polskim, a także na polskich informacyjnych portalach internetowych, które wykorzystują tylko cookies. Tam reklamy trafiają w tradycyjny, praktykowany od wielu dekad sposób: ktoś bada rynek sam lub za pomocą domu medialnego, wykupuje przestrzeń w radiu, telewizji, gazecie lub na portalu, które czyta, ogląda albo słucha wystarczająca liczba ludzi w danym wieku.
Dla nałożenia przez państwo dodatkowego podatku na zyski mediów z takiej reklamy nie ma żadnego uzasadnienia. Państwo nie stwarza swoimi instytucjami lub usługami publicznymi żadnych specjalnych warunków, bez zaistnienia których umieszczenie reklamy w gazecie lub telewizji byłoby niemożliwe. Zyski mediów z reklam nie powstają więc dzięki aktywności państwa, a jedynie zleceniodawcy i zleceniobiorcy. W polskich warunkach jest wręcz przeciwnie: państwo wręcz utrudnia pozyskiwanie przez niektóre media zysków z reklamy, dyktując zależnym od rządu prezesom spółek skarbu państwa politykę reklamową, która skutkuje nieumieszczaniem w mediach wobec rządu krytycznych ich reklam, bez baczenia na ekonomiczny aspekt prowadzenia takiej działalności reklamowej. Państwo nie ponosi także żadnych kosztów związanych z pojawianiem się reklam w mediach – przeciwnie generowany przez nie wzrost konsumpcji prowadzi do zwiększenia wpływów do budżetu z racji VAT (podobnie jak i zawieranie samych umów o publikację reklamy).
Tu dochodzimy do drugiego punktu. Podatek od reklamy jest w sposób czytelny zastosowaniem podwójnego opodatkowania. Od zakupu/sprzedaży reklamy strony umowy opłacają już VAT, zaś przychody z reklam stanowią lwią część zysków prywatnych mediów, więc odprowadzają one odeń CIT. Nie można uznać za uczciwy czy sprawiedliwy podatku, który – w świetle wyroku choćby Trybunału Konstytucyjnego (z czasów, gdy w Polsce taki trybunał nadal jeszcze legalnie istniał) – jest niezgodny z zasadą równości i sprawiedliwości.
Trzeci punkt dotyczy naturalnie fikcji narracyjnej, jaką PiS obudował plan dodatkowego opodatkowania niezależnych od siebie mediów. Chodzi o chwytającą za serce opowieść, że oto podatek zostaje wprowadzony z powodu problemów systemu opieki zdrowia w Polsce w dobie pandemii, a „bogate koncerny” powinny zrzucić się na budżet NFZ. To oczywiście czysta obłuda. Gdyby tak było, to projekt zakładałby przekazanie na NFZ całości dochodu z nowego podatku, a nie kreślił utworzenie dzięki części wpływów zeń nowego funduszu przy ministrze kultury, z którego będzie on mógł wielomilionowymi kwotami wspierać medialne projekty ośrodków wiernych i poddańczo podchodzących do rządu PiS. Co dalej, wszyscy pamiętają, że PiS – zarówno przed wybuchem pandemii, jak i po – odmówił przekierowania na cele ochrony zdrowia 2 miliardów złotych dofinansowania dla reżimowej telewizji TVP i nadal zakłada coroczne dofinansowanie tej tuby propagandowej taką sumą (która jest o ponad dwa razy większa od zakładanych dochodów z podatku od reklam). Ochrona zdrowia to najważniejszy cel w każdym budżecie państwa, ale podtrzymanie dotacji dla TVP jest znakiem, że podatek media niezależne mają płacić także dlatego, aby serwilistyczne wobec rządu media fejkniusowe mogły nadal w luksusowych warunkach produkować tępą propagandę i siać nienawiść do opozycji.
Zabieg z umieszczeniem NFZ w kontekście podatku od reklam jest zresztą dość toporną i prymitywną kopią zabiegu znanego z kampanii na rzecz Brexitu w Wielkiej Brytanii, gdzie sugerowano przesunięcie całej składki unijnej po wyjściu z UE na tamtejszy NHS, co nigdy nie było przez nikogo planowane, ani nawet realne, zaś obnażyło się jako cyniczny i trywialny chwyt propagandowy. Tak samo jest teraz: przywołanie NFZ maskuje prawdziwy cel PiS.
I tutaj wracamy do punktu wyjścia. Prawdziwym celem jest wymierzenie potężnego ciosu w finansowe fundamenty prywatnych i krytycznych wobec rządu mediów, tak aby część z czasem zagłodzić, część osłabić i w średniej perspektywie wykupić – podobnie jak gazety regionalne grupy Polska Presse – inne zaś uzależnić od łaski rządu i sprowadzić do pozycji klientelistycznej, niezdolnej władzę krytykować, o wykrywaniu i odsłanianiu jej skandali czy korupcji nawet nie wspominając.
Jarosław Kaczyński projektuje – wzorem Orbána – bardzo konkretny model medialnego krajobrazu dla przyszłej Polski. W niej potentatami będą media państwowe pod bezpośrednią kontrolą rządu, których metodę uprawiania „dziennikarstwa” już od lat dobrze znamy, oraz kontrolowane przez spółki skarbu państwa quasi-prywatne grupy medialne, takie jak gazety i portale Polska Presse teraz kontrolowane przez Orlen. Powstanie jednej lub dwóch kolejnych takich grup, pod kuratelą np. PZU albo PGE, z udziałem na razie jeszcze prywatnych tytułów gazet lub stacji radiowych także wchodzi w grę. Obok nich będą sowicie dotowane reklamami państwowych spółek media Karnowskich i Sakiewicza, pławiące się w „grantach” wszelkich resortów imperium Rydzyka, media katolickie wierne PiS w ramach sojuszu tronu z ołtarzem i ewentualnie – jako kwiatek do kożucha – umiarkowanie sceptyczne wobec władzy prywatne media, należące do przedsiębiorców chcących z rządem dobrze żyć.
Byłoby to spełnienie marzeń Kaczyńskiego, a podatek od mediów jest krokiem ku temu.
Autor zdjęcia: Michał Lis