Magda Melnyk: Walka z ‘ideologią LGBT’ stała się jednym ze sztandarowych elementów kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Warto w tym kontekście przytoczyć dwie wypowiedzi: „Brońmy rodziny przed tego rodzaju zepsuciem, deprawacją, absolutnie niemoralnym postępowaniem. Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją” – powiedział poseł Czarnek. Andrzej Duda dodał z kolei: Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia. […] To jest taki neobolszewizm”. Jak odebrałeś te wypowiedzi?
Andrzej Kompa: Były dla mnie wyjątkowo oburzające, ale wpisują się przecież w ciągnący się od lat już łańcuch tego rodzaju wypowiedzi, które tym ostrzej prawicowi i skrajnie prawicowi politycy, a także duchowni oraz tzw. niezależni publicyści zaczęli wyrażać, im bardziej Polacy nieheteronormatywni, zwłaszcza młodzi, zaczęli walczyć o swoje prawa w polskim społeczeństwie – prawa, które w Europie Zachodniej są już normą i które należą się każdemu. Strona atakująca mówi o ideologii, ale zawsze na końcu działania wobec osób LGBT+ wytracają w praktyce słowo „ideologia” i zaczynają godzić w osoby. To z perspektywy przeciętnego człowieka oznacza ludzkie tragedie i dramaty, a poza tym przeciąganie w Polsce trującego, powszechnego (choć na szczęście niedotyczącego wszystkich Polaków i Polek) klimatu homofobii, który, podtruwając, zabija i niszczy pojedynczych ludzi i całe rodziny. Nie służy społeczeństwu w żaden pozytywny sposób a jednocześnie poniża nas i zniechęca wobec opinii międzynarodowej.
Szczególnie nie rozumiem właśnie paradoksu polegającego na tym, że homofobowie, którzy mienią się obrońcami rodziny, nie zauważają, że nawet jeśli osoby LGBT+ to od 2 do 5 procent społeczeństwa, to jeśli doliczyć ich najbliższych, to mamy do czynienia z liczbą 10 do 15 procent ludzi żyjących w Polsce. Swoimi piętnującymi działaniami tacy aktorzy sceny publicznej nie tylko prowadzą do przemocy (bo prowadzą), nie tylko prowadzą do depresji i samobójstw (bo tak też jest) – ale także właśnie niszczą polskie rodziny.
Homofobia ma w Polsce dwie twarze, może nawet trzy: pierwsza to pobicia, wyzwiska, agresja słowna albo przy użyciu siły. W zależności od tego, jak jest silna i wobec jak silnego człowieka jest kierowana, może zasmucić na jeden wieczór, wzbudzić dłuższe poczucie osaczenia, a może prowadzić – jak w nagłośnionym ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” przypadku Michała Dębskiego – do wieloletnich depresji, braku poczucia własnej wartości, a w rezultacie nierzadko samobójstwa. A może też doprowadzić do fizycznego, zabójczego ataku. W Polsce takie morderstwa dzieją się stosunkowo rzadko, zwłaszcza na tle Rosji czy krajów Bliskiego Wschodu, ale już to, co się dzieje, jest tak bardzo poniżej standardów i jest na tyle szkodliwe, że nie może się nie spotkać z reakcją.
Jest jeszcze ta druga twarz homofobii – powoduje ona, że ludzie, którzy żyją ze sobą w jednej rodzinie, jedzą posiłki przy jednym stole, śpią pod jednym dachem, rodzice i ich nastoletnie albo dorosłe dzieci, nie potrafią sobie powiedzieć szczerze kim są, szanować się i lubić za to, jakimi są w każdym aspekcie człowieczeństwa. Rodzice nie mają odwagi zapytać, bo boją się, jaką usłyszą odpowiedź, choć przecież się jej domyślają – zwłaszcza matki. Synowie i córki z kolei boją się powiedzieć o sobie, ponieważ boją się odrzucenia i z tym odrzuceniem się istotnie często spotykają. Rodziny przez lata żyją w zakłamaniu, łącząc miłość i przywiązanie z cierpieniem albo poczuciem gorszości, stygmatyzacji, dotknięcia jakimś brzemieniem. A przecież tak nie musi być. Znam bardzo wiele takich osób, nasłuchałem się mnóstwa historii na długo przed tym, nim rozpocząłem działalność w Komitecie Obrony Demokracji czy Kampanii Przeciw Homofobii, jedną z organizacji, która się takimi ludźmi opiekuje. Nie umiem się z tym pogodzić. Nawet ja, mając naprawdę cieplarniane warunki rodzinne, miałem problem z powiedzeniem części swojej rodziny, znajomych, przez lata pozostawałem w pracy osobą zupełnie przezroczystą pod tym względem, niemającą życia prywatnego albo wypowiadającą jakieś zdawkowe, neutralne wypowiedzi, które sprowadzały tę część mojego życia do zera (choć jeszcze od studiów pozostawałem przez ponad dekadę w trwałym, wiernym związku).
Do tego trzeba dodać jeszcze tę wstrętną, bezrefleksyjną homofobię uliczno-podwórkową, przejawiającą się w wyzwiskach czy pogardzie nawet wobec incydentalnie spotykanych osób. Ta jest wyjątkowo częsta.
Często mówi się (i powtarzają to bez przemyślenia nawet nie tylko homofobowie), że orientacja seksualna czy tożsamość płciowa to prywatna sprawa, co jest zresztą lustrem do wypowiedzi części lewicy, o tym, że poglądy religijne to podobnie prywatna sprawa. Staram się od lat tłumaczyć, czym tak naprawdę jest ta okrzyczana ‘prywatna sprawa’, bo w Polsce w odniesieniu do orientacji, ale także w stosunku do wyznania – zależy z której strony sceny politycznej patrzeć – oznacza to: nie mów nikomu, bądź sobie kim jesteś w domu, ale niech cię nie będzie widać, nie istniej w sferze publicznej. Takie roszczenia albo silne żądanie, także ze strony państwa w stosunku do osób LGBT+, jest teraz wprowadzane do narzucanego światopoglądu i silnie sugerowane jako jedyna właściwa postawa. Natomiast ‘prywatna sprawa’ w odniesieniu do czy to wyznania czy to orientacji płciowej / tożsamości seksualnej w sensie rzeczywistym polega na tym, nikt nie może wymuszać tego czy innego zachowania (a już zwłaszcza wyrzeczenia się posiadanej cechy czy wierzeń) i nikt nie może na danego człowieka wpływać ani go ograniczać, ani ze względu na tę cechę dyskryminować. Są to bowiem elementy prywatne – czyli słownikowo ‘własne, indywidualne, dotyczące kogoś osobiście, czyich spraw osobistych, będące osobistą własnością/przymiotem’. Nie wolno zatem takich cech zabraniać, ograniczać ich, ani wymuszać czy narzucać innym. Nawiasem mówiąc, o ile miewamy nieraz do czynienia z próbą narzucania poglądów czy wierzeń religijnych, o tyle nikt nikomu nie narzuca zachowań seksualnych ani nie nakazuje zakochiwać się w osobie tej samej płci. Tak czy inaczej, w rzeczywistym sensie ‘prywatnej sprawy’ nie mieści się element tajemnicy, tabu, wstydu, zakaz istnienia (w tej konkretnej cesze) w sferze publicznej, obowiązek chowania się w domowym mateczniku, tak by ludzie nie widzieli. I tak jak nie należy gorszyć się, widząc procesję Bożego Ciała na ulicy, albo dowiadując, że ktoś jest katolikiem, tak na tej samej zasadzie nie należy gorszyć się na widok pary mężczyzn czy kobiet trzymających się za rękę albo na wiadomość, że ktoś z naszych znajomych jest osobą LGBT+, ani też gdy przez miasto idzie marsz równości. Są to rzeczy wydawałoby się oczywiste, banalne w państwie demokratycznym, a u nas wciąż niemal nie do przeskoczenia.
Magda Melnyk: No tak, natomiast sprawa prywatna w katolickim czy prawicowym wydaniu wydaje się oznaczać, że po to mamy firanki w domu, żeby prywatnie móc pobić żonę i, podobnie, sypiać z kim chcesz – z sąsiadką czy z sąsiadem… Myślę, że to chce nam powiedzieć prawica: „ok, feminizm, LGBT, inne historie, ale to wszystko zawsze działo się w domu, na zewnątrz nie ma na to miejsca”.
Andrzej Kompa: Nie chcę szerzej odnosić się do bigoterii, obojętnie czy laickiej czy podbarwionej mentalnością dużej części polskiego kleru. Problemem jest efekt – coraz częstsze i różnego rodzaju homofobiczne agresje ze strony części społeczeństwa, zwłaszcza ze strony ludzi bardziej wulgarnych i prymitywnych w zachowaniu, co zresztą nie znaczy, że od homofobii wolne są grupy lepiej wykształcone. Jest ich tym więcej, im temat jest gorętszy, i im bardziej młodsze pokolenia Polaków LGBT+ nie chcą chować się po kątach gwoli spokoju ducha homofobów. Dotyczy to także zachowań bardzo w gruncie rzeczy neutralnych: różowej bluzki założonej przez chłopaka czy męskiego stroju założonego przez dziewczynę, tęczowej torby niesionej na ramieniu przez nastolatkę albo delikatnego wyglądu mężczyzny. Tak właśnie został odebrany ów zwielokrotniony sygnał, wysłany przez naszych wewnętrznych barbarzyńców, żyjących z nami w tym samym społeczeństwie i nadających w tej chwili ton – że teraz już wreszcie można wyzywać, że ludzie, którzy są przedmiotem agresji w zasadzie nie są prawdziwymi Polakami i że wreszcie można sobie pozwolić na więcej.
Ale właśnie wyrosło nowe pokolenie, urodzone już w III RP, które jeździło, często od dzieciaka, po Europie, które widzi, co się dzieje dookoła, ogląda filmy i czyta książki, i nie chce trwać w takim zakłamaniu – wymuszonym, bądź nawet i dobrowolnym – w jakim żyły poprzednie pokolenia w Polsce, w tym w PRL-u. Jasnym dla mnie znakiem jest to, że w marszach równości uczestniczą przede wszystkim licealiści, ludzie w wieku studenckim, choć ujmujący jest też i widok osób w wieku 60+. Podobnie jest ze strajkiem klimatycznym. Młode pokolenia nie będą już chciały milczeć, nie będą chciały przeczekiwać.
Taka jasność i klarowność postaw oraz polaryzacja społeczeństwa co do tematu, która łączy w sobie sprzeciw wobec propagandy pisowskiej i kościelnej ze zmianą historyczną – generalnym wzrostem tolerancji i akceptacji wobec osób LGBT+ w wielu miejscach świata (w tym zwłaszcza Euroameryce), zachęciła bardzo wielu ludzi, kiedyś neutralnych i niezastanawiających się nad losem gejów i lesbijek, żyjących swoimi sprawami w zwykłych rodzinach, tworzonych przez kobietę, mężczyznę i ewentualnie dzieci, do wspierania osób LGBT+. Także do przytomnego uznania, że trwałe związki takich osób – to także rodziny. Natomiast z drugiej strony, najradykalniejszych z tych, którzy byli homofobami, ksenofobami, rasistami – bo dotyczy to tych wszystkich elementów nierzadko połączonych – zachęciła do przemocy. Wpoiła im w serca nienawiść w skali dużo większej niż mieli ją w sobie wcześniej. Ludzie tacy, trzeba to podkreślać bezustannie, zyskali coś w rodzaju niewymawianego dosłownie, ale ewidentnie dawanego przez puszczenie oka, wypowiedzi, kazania, wsparcia dla takiego zachowania. Dlatego też jawna czy ukryta homofobia wśród osób o światopoglądzie wolnościowym, lewicowym czy liberalnym (nie myślmy, że jej nie ma) jest w tym kontekście już dzisiaj zwyczajnie nieprzyzwoita.
Jest jeszcze jedna rzecz związana z marszami, paradami i ludźmi, którzy nie chcą zaprzeczać samym sobie, i z ich obecnymi zmaganiami w trudnym klimacie życia w Polsce, bardzo podtrutym po 2015 roku (a przecież liczyliśmy wszyscy, że reformy będą postępowały, a stosunek społeczeństwa wobec jego własnych członków będzie coraz przyjaźniejszy). Wiele osób LGBT+, zwłaszcza po ostatnich dwóch kampaniach wyborczych, mówi: nie chcę żyć w tym kraju, wyjeżdżam na Zachód, mam dosyć. Nawet w ostatnich miesiącach dowiedziałem się o trzech takich przypadkach z najbliższego otoczenia. Żałuję, że tak jest, ale w najmniejszym stopniu się temu nie dziwię. Każdy z nas ma tylko jedno, relatywnie krótkie życie. I każdy chciałby przeżyć je w szczęściu osobistym i w życzliwym, bądź chociaż neutralnym otoczeniu.
Częsta jest też jednak postawa: my jesteśmy obywatelami Polski tak samo jak wszyscy inni, mamy takie samo prawo żyć tutaj i to jest nasze miejsce na ziemi. Nie będziemy z niego uciekać. I to jest dobry sygnał. Zawsze będę wspierał takie podejście. Wbrew wspomnianym wcześniej przez Ciebie notorycznym oskarżeniom o wydumany neobolszewizm, wbrew paskudnym słowom o wyzuwaniu narodu z polskości, Polacy LGBT+ mają różnorodne poglądy, różne zawody i hobby, różne style życia – ale są w ścisłym sensie Polakami, od kelnerów po polityków, od robotnic po profesorki. Nie jesteśmy importem „ze zgniłego Zachodu” albo głupcami, którzy się otumanili modnymi ideologiami. Mamy prawo bezpiecznie i godnie żyć w swoim miejscu na ziemi. I nie w ukryciu, wewnętrznym zawstydzeniu, w obawie przez własnymi rodakami.
Magda Melnyk: To prawda, ale z drugiej strony rosnąca popularność takiej formacji jak Konfederacja i ogromne wsparcie, jakie otrzymuje Bosak ….. ????
Andrzej Kompa: Jest to niewątpliwy problem, przecież nie tylko polski. W dodatku polskim nacjonalistom udało się skleić tendencje ksenofobiczne, homofobiczne i antysemickie z ekonomicznym podejściem libertariańskim. To kusi i zwiększa elektorat. Nie lekceważę problemu, bo choć nacjonaliści na poziomie partyjnym ładnie się poubierali i elegancko przemawiają, a w dodatku trybuna sejmowa wyraźnie im służy, pod spodem jest nadal to samo zło. Właśnie dlatego tak ważne jest, by podkreślać, że nie tylko nacjonaliści są wyrazicielami polskości, że nie tylko im na Polsce zależy, że nie tylko oni mają prawa do naszych narodowych i państwowych symboli. To na szczęście także się dzieje, dotyczy i opozycji ulicznej i jej trwałego wpływu na klimat publiczny (KOD, obywatele.rp itd.), i polskich organizacji LGBT+.
Niemniej chcę podkreślić jeszcze jedną rzecz. Jednym z głównych winnych narastania klimatu homofobii jest duża część polskiego episkopatu, a w szczególności ci jego biskupi, którzy jeszcze przed dojściem PiS do władzy głośno z ambon mówili, że oto Polsce zagraża jakiś nowy, amorficzny, niewidzialny wróg – gender. W tym od lat celował abp metropolita krakowski Marek Jędraszewski (to on ostatnio mówił z ambony o odbieraniu polskości i odbieraniu Polakom ich chrześcijańskiej ziemi, to on z naciskiem powtarza frazesy o marksizmie jako źródle walki o prawa osób LGBT+, co uporczywie nazywa ideologią, to on ukuł pojęcie „tęczowej zarazy”), ale zyskiwał też poklask części innych biskupów i duchowieństwa.
Trzeba też jednak powiedzieć, że poza kwestią działania Kościoła i prawicy, poza wzrostem tendencji nacjonalistycznych (tylko część nacjonalistów po swojemu przyjmuje i bierze na sztandary katolicyzm, inni wykorzystują go instrumentalnie, jeszcze inni uznają chrześcijaństwo za źródło słabości), nie jest tak, że tylko w światopoglądzie katolickim, tak jak jest on najczęściej przez polskich katolików dzisiaj rozumiany (czy nadal w duchu Vaticanum II?), występuje homofobia. Znam wielu katolików, którzy w ogóle nie są naznaczeni homofobią, którzy zachowują się tak, jakby także w odniesieniu do tej kwestii czytali literalnie słowa Chrystusa i cztery ewangelie. Znam też wielu ateistów czy osoby, którym religia jest kompletnie obojętna, które są do głębi, agresywnie homofobiczne. Obraz jest skomplikowany i należy na niego nakładać ten dodatkowy filtr. Niemniej trzeba pamiętać o jednym: wymuskane słowa, ubrane w rzekomą troskę o przyszłość narodu i społeczeństwa, mogą owocować przemocą, mogą ją inspirować. Odpowiedzialność osób publicznych jest ogromna i samu strojenie się w pióra ofiar – choć jest się jednocześnie agresorem – nikogo nie usprawiedliwia. Ani polityków partyjnych, ani prezesa prezesów, ani obecnego kustosza królewskich grobów na Wawelu.
Magda Melnyk: Przez cały czas myślę sobie, że rozmawiamy o tym wszystkim z pozycji uprzywilejowanej: jesteśmy w dużym ośrodku miejskim, Ty masz wsparcie w rodzinie, obracasz się wśród osób wykształconych. W tej sytuacji nie mogę zapomnieć o Tuchowie, który ogłosił się przestrzenią wolną od LGBT i sytuacji ludzi, którzy rodzą się w podobnych miasteczkach i nie mają absolutnie żadnego wsparcia.
Andrzej Kompa: To straszna sytuacja, tym bardziej, że jeszcze jedną stroną homofobii, poza brakiem akceptacji, jest życie bardzo wielu ludzi nieheteronormatywnych w Polsce w wewnętrznym zaprzeczeniu albo szkodliwej, wewnętrznej dialektyce. Wiedzą i przeczuwają, ale nie akceptują siebie, ponieważ na przykład patrzą na siebie przez perspektywę grzechu. Albo nawet jeśli wydaje im się, że wszystko z nimi w porządku, swoją relację z osobą tej samej płci uważają domyślnie za gorszy gatunek relacji niż związek mężczyzny z kobietą. Wzmagają to autorytety prawicowe i religijne, usiłujące nas podzielić i powiedzieć, że istnieją osoby o „skłonnościach” homoseksualnych, które są w porządku, ponieważ spowiadają się z tego, nie wykonują „czynów i myśli homoseksualnych”, które są rzekomo jedynym złem, ponieważ w takim spojrzeniu mieści się też nielogiczne założenie „kochamy człowieka – potępiamy czyny”. Z drugiej strony są ci źli geje i lesbijki, ulegający ideologii gender/LGBT, lekkomyślni, amoralni, promiskuityczni, zmieniający płeć kilkakrotnie w ciągu życia jak rękawiczki ze względu na modę itd. Tego rodzaju herezje opowiadane i wpajane w serca nie tylko zaszczepiają homofobię w rodzinach takich osób, ale prowadzą także do rzeczywistych nieszczęść. Paradoksalny efekt uboczny jest taki, że wiele takich osób ucieka do zakonów i seminariów duchownych.
Sytuacja braku akceptacji samego siebie, zwłaszcza w kontekście wyznawanej wiary, to także wielkie nieszczęście. Tacy ludzie nie potrafią się często odnaleźć do końca życia, muszą kompensować sobie innymi rolami społecznymi brak najbliższej osoby, a i tak nie mają pewności czy nie zostaną wyszydzone albo zaatakowane. W dodatku służą za “pożytecznych gejów” i są częstym argumentem w ustach homofobów. Są wykorzystywani i manipulowani, bo pokazywani jako jedyni akceptowalni, w przeciwieństwie do tych rozwrzeszczanych, którzy podobno nadzy na ulicach rzeczy niecne czynią. Zdaję sobie sprawę, że dla światopoglądu prawicowo-klerykalnego to wygodne, ale gdyby głosiciele takich poglądów spojrzeli w rzeczywistą seksualność Polaków, w rzeczywiste życie ludzi, dostrzegliby też (mam nadzieję) dużą liczbę depresji, smutku, dysfunkcji, jakie powoduje taki stan i taka kostyczna moralność. Zobaczyliby, że tak naprawdę nie wiedzą, o czym mówią. Gdyby zechcieli posłuchać tego, co akurat David Cameron powiedział słusznie, tj. że popiera związki jednopłciowe nie pomimo tego, że jest konserwatystą, ale właśnie dlatego, że jest konserwatystą i w związku z tym zakłada, że społeczeństwo opiera się na stałych więziach i relacjach międzyludzkich – to być może przemyśleliby swoją optykę, i jeżeli nie byliby w stanie zmienić swojego rozumienia Biblii, to przynajmniej zamilkliby w tej jednej sprawie. Która w dodatku nie wydaje się aż tak ważna w ogólnym planie Nowego Testamentu na tle wszystkich innych, w porównaniu z tym, jak bardzo w tej chwili skupiają się na niej ludzie konserwatywnie religijni.
Magda Melnyk: Rozmawiamy dzisiaj m.in. w kontekście Twojej reakcji na to, co dzieje się dookoła…
Andrzej Kompa: Na obecną sytuację i zaognienie ataków na osoby LGBT+ każdy reaguje pewnie inaczej. Ja zareagowałem w taki sposób, jaki uznałem za potrzebny, pamiętając o tym, że moja sytuacja jest lepsza od sytuacji większości osób znanych mi a znajdujących się w podobnej sytuacji – postanowiłem nie milczeć. Powiedziałem o sobie otwarcie, ostatecznie, ale z mojej perspektywy to finisz długiej, osiemnastoletniej drogi. Odkąd stwierdziłem (czy odkryłem), że jestem gejem – nie bez problemów i nie bez długiego procesu – minęło osiemnaście lat do chwili, gdy byłem w stanie napisać o tym do potencjalnie prawie dwóch tysięcy ludzi, których mam w gronie znajomych na swoim profilu facebookowym (od dłuższego czasu już będącym dla mnie witryną publiczną a nie prywatnym narzędziem kontaktu z przyjaciółmi i znajomymi „z życia”).
Zdecydowałem się na to po części także dlatego, że liczne protesty opozycji ulicznej, w które zaangażowałem się od pięciu lat (to też zupełnie niespodziewana dla mnie społecznie rola, ponieważ definiowałem się dotąd przede wszystkim jako nauczyciel i naukowiec) – bardzo mnie uodporniły, stałem się znacznie odważniejszy niż kiedyś. Bo też i tak naprawdę 80–90% moich wystąpień od 2015 roku dotyczyło obrony konstytucji, idei tolerancji, praw człowieka, niezawisłości sądownictwa. Nie były to wystąpienia na marszach czy paradach równości. Tu warto dodać, że wbrew temu, co próbują twierdzić prawicowi ideologowie i propagandziści, marsze te odbywają się raz do roku w różnych miastach, a nie co tydzień, i są pięknym, kolorowym świętem. Szkoda tylko, że jak napisała o tym jedna z mądrzejszych osób, których wystąpienia czytałem, uczestnicy marszów tuż po ich zakończeniu zmywają z siebie kolorowy makijaż, zwijają kolorowe ciuchy i flagi, zdejmują tęczowe przypinki, bo wiedzą, że dwie ulice dalej mogą zostać na przykład zwyzywani. I sam tego także doświadczyłem.
Nie chodziło mi na pewno o wchodzenie w rolę bieda-celebryty czy jakiś rodzaj zaistnienia. Dla mojej wygody lepiej byłoby z pewnością, gdybym się tak otwarcie nie wypowiadał. Pewnie, towarzyszyła mi i towarzyszy obawa, że zostanę zredukowany w swoim światopoglądzie i wystąpieniach publicznych jedynie do płciowego wymiaru swojego życia. Zakładam, że prędzej czy później usłyszę, że się ośmieszam, a moim zadaniem jest, będąc naukowcem, pozostawać przezroczystym w innych sprawach niż moja specjalność naukowa. Z drugiej strony jest to jednak ryzyko, które należy podjąć, skoro znam wielu ludzi, którzy doznali przemocy, krzywdy, albo których relacje z najbliższymi uległy znacznemu pogorszeniu ze względu na działanie tej przemożnej siły homofobii, o której dzisiaj mówimy.
Magda Melnyk: Niektórzy twierdzą, że gdyby nie publiczne dobijanie się praw, sytuacja osób LGBT+ byłaby znacznie lepsza. Bo przecież „robicie hałas i nastawiacie ludzi przeciwko sobie ciągłymi żądaniami”.
Andrzej Kompa: To oczywiście nieprawda i wystarczy zerknąć na facebook, by zobaczyć liczne wypowiedzi zionące nienawiścią do „zboczeńców”, obojętnie czy domagamy się praw czy po prostu istniejemy. Ale tu warto podkreślić jeszcze jedną rzecz, odnieść się do pewnego rodzaju wypowiedzi, które powtarzają czasem nawet osoby przyjazne albo neutralne sprawie LGBT+, nie zastanawiając się nad tym. Zaznaczam, że to tylko wyjaśnienie, prośba o przemyślenie, a nie wyraz pretensji. Nie lubię walki o słowa i jeśli widzę, że ktoś chce stanąć po dobrej stronie, nie będę czepiał się tego, czy używa sformułowania „zmiana” czy „korekta” płci. Logomachie można wyjaśniać w przyszłości, na spokojnie. Natomiast wielu ludzi bezwiednie używa określenia “nie obchodzi mnie, z kim kto śpi”. I to jest właśnie spłaszczenie problemu, pokazujące, że istota naszej publicznej argumentacji nie jest dostatecznie dobrze rozumiana.
Gdyby istotnie chodziło tylko o „spanie” i aspekt seksualny, pewnie nie byłoby potrzeby działania w sferze publicznej. Chodzi jednak właśnie o to, że nasza tożsamość płciowa wiąże się również z tym co jest nieodzownie związane z kondycją ludzką i nie jest tylko konstruktem kulturowym. Bardzo wielu ludzi nie chce przechodzić swojej drogi w samotności i pragnienie znalezienia partnera na życie albo jego fragment, kwestie trwałych więzi, relacji, posiadania i okazywania uczuć (a nie tylko libido) nie różnią Polaków hetero-, bi- i homoseksualnych. I to dlatego o tego rodzaju równouprawnienie w prawie do uczuciowości warto walczyć na agorze publicznej, mimo niechętnego nastawienia ludzi nieżyczliwych, zmanipulowanych czy nienawistnych. Zaznaczam, ludzi, którym nikt z nas nie chce meblować ich własnego życia i własnej uczuciowości, nikt nie chce im szkodzić. W tym kontekście odebranie im prawa do jadowitej i publicznie okazywanej homofobii nie różni się niczym od zabrania prawa rasistom do pogardy względem ludzi o innym kolorze skóry niż przez nich poisiadany. Twierdzenie, że to ograniczanie wolności słowa czy wolności wychowania dzieci na własną modłę uważam za śmieszne.
Zresztą, to nie jest tak, jak próbują mówić ludzie, sami problemu niedoświadczający, że już teraz osoby LGBT+ cieszą się potrzebnymi im uprawnieniami, bo „przecież można zawrzeć umowę cywilną i korzystać z obecnie dostępnych instrumentów prawa”. W rzeczywistości mamy do czynienia ze stanem skrajnej nierówności. Przeczą temu homofobowie, którzy mówią: „przecież możecie ożenić się albo wyjść za mąż jak wszyscy inni”. Wspaniale, tylko po co lesbijce ślub z mężczyzną czy gejowi – z kobietą. Żeby tak jak w przeszłości – w PRL-u czy II Rzeczypospolitej unieszczęśliwiać osobę, z którą się taka lesbijka czy gej zwiąże? Zakładać związki na niby, dla pozoru, zaspokojenia oczekiwań otoczenia albo gwoli kamuflażu? Uważam, że czas takich fikcji dawno minął.
Nie akceptuję też bardzo pokrętnej wizji, w myśl której słowo „małżeństwo” musi być definiowane tylko przez źródłosłów. Słowa zmieniają swój sens i jako historyk mogę podawać na to setki przykładów. Sacramentum było najpierw w starożytnym Rzymie przysięgą żołnierską albo przysięgą plebejuszy na wierność trybunom ludowym. W świecie chrześcijańskim stało się jedną z podstaw nawiązywania relacji z Bogiem, poprzez siedem sakramentów. Nie każdy gej jest wesoły, nie każdy Katar czysty – wzięte z greki słowo katharos, jeśli chodzi o średniowiecznych Katarów, właśnie tyle oznaczało; kto chce sprawdzić znaczenie pierwotne słowa gay niech zerknie jak tłumaczy się tytuł musicalu „The gay divorcee” z 1934 roku. Małżeństwo oznaczało co innego w średniowieczu, co innego w XIX wieku, co innego oznacza dzisiaj. Wpisane do tak wielu prawodawstw – nawet niektórych krajów afrykańskich jak RPA czy azjatyckich jak Tajwan – ma już inny sens prawny niż sto lat temu. Choć uspokajam, dla przytłaczającej większości nas wszystkich oznacza ono związek dwóch osób, a więc przez kilka następnych stuleci co najmniej nie będzie tak dramatycznie odmienne od tego, co homofobowie obserwują na co dzień wokół siebie.
Jeśli coś mnie w tym kontekście szczególnie oburzyło w ostatnim czasie, to wystąpienie posła Rzymkowskiego, który napisał w odniesieniu do głosowania na Rafała Trzaskowskiego, że oddanie głosu na niego oznacza zgodę na małżeństwo z kozą. Można by racjonalnie kontrargumentować, że nikt w Polsce nie mówi przecież choćby o związkach wieloosobowych poliamorycznych, a już nikomu nie przychodzi do głowy, żeby wiązać relacje międzygatunkowe. Tyle że dyskutowanie z takimi głosami (przypominam, że mówię o pośle na Sejm, funkcjonariuszu publicznym i w teorii konstytucyjnej reprezentancie narodu) urąga godności każdego cywilizowanego człowieka. Takie, w gruncie rzeczy obrzydliwe, metafory mają jednak swoją siłę oddziaływania. A potem jeszcze słyszymy od rządzących, że wybory prezydenckie 2020 miały znaczenie cywilizacyjne… warto to zestawić. To przecież nie jest jednostkowa sytuacja!
Oczywiście w głowach osób o prawicowych poglądach to wszystko się gładko miesza – na przykład to, że protestujemy przeciwko biciu czy katowaniu zwierząt. Zobaczymy w telegraficznym skrócie: niektórzy ludzie o poglądach lewicowych i proekologicznych chcieliby zakazu produkcji mięsa. Można to łatwo połączyć, dokleić jakiś fake news z Zachodu, wyrażający poglądy niszowe, a podawany jako rzekomo dominującą tam doktrynę, włożyć to jeszcze w celowo źle rozumianą ideę poprawności politycznej i stworzyć z tego kulę, w którą ludzie zaczynają bezkrytycznie wierzyć. Efekt? „Lewactwo/Trzaskowski/opcja niemiecka zabrania Polakom jeść mięsa” – wymarzony pasek z telewizji wiadomej. To analogiczny proces myślowy.
Magda Melnyk: Ta bezkrytyczność przeraża …
Andrzej Kompa: O tym, jak działa taka świadomość, taki światopogląd, pouczająco pisze Hampton Sides w książce „Ogar piekielny ściga mnie”, traktującej o ostatnich tygodniach życia Martina Luthera Kinga i losach jego zabójcy, który w pewnym momencie przed mordem, uciekłszy z więzienia, znalazł się pod wpływem Georga’a C. Wallace’a – skrajnie rasistowskiego zwolennika segregacjonizmu, który ze względu na popularność takich poglądów pod koniec lat 60. w Ameryce dorobił się pozycji na tyle wysokiej, że pokusił się o start w wyborach prezydenckich. Zbierając elektorów w poszczególnych stanach, zbierał również osoby wierzące w nadprzyrodzone moce, niezidentyfikowane pojazdy latające, kosmitów, próby przejmowania kontroli psychicznej państwa nad społeczeństwem itp. Bezkrytyczność i zamiłowanie do teorii spiskowych, nieumiejętność pogodzenia się ze światem i wzdychanie do jego rzekomej przeszłej, lepszej, niezepsutej formy często jak magnes ściąga do nienawistnych radykałów.
Ale też nigdy nie chciałbym zredukować wyznawców poglądów, o których mówimy, wyłącznie do osób bezkrytycznych. Niestety, w tym przypadku, często z różnych powodów, po drugiej stronie barykady stają ludzie dobrze wykształceni, posiadający wszystkie narzędzia intelektualne, aby odsiać fakty od fikcji i prawdę od nieprawdy. Podobnie jest w odniesieniu do kluczowej w tym kontekście rekomendacji WHO dla Europy dotyczącej edukacji seksualnej. Jestem przekonany, że część krytyków i siewców strachu nie przeczytała nawet dogłębnie krytykowanych najczęściej tabel z propozycjami odnoszonymi do wieku uczniów, a tym bardziej wstępu i części opisowej, zawierającej sam sposób stosowania tabel – a ogólna wymowa dokumentu jest naprawdę odmienna od tego, czym próbuje się dezinformować nasze społeczeństwo. Niestety jednak, część krytyków choćby z racji pełnionych funkcji obowiązana była przeczytać całość broszury – i ci dezinformują celowo. A przecież w gruncie rzeczy, z pominięciem tego antyintelektualnego szumu, należy apelować ponad podziałami o jedno: zacznijmy w Polsce prowadzić dobrą edukację seksualną chociaż w liceum/technikum, zamiast opowiadać idiotyzmy o tym, że liberałowie, lewica czy organizacje LGBT+ chcą masturbowania czterolatków w przedszkolach.
Magda Melnyk: Przeciwnicy mówią często o działaniach osób LGBT+ jako o zagrożeniu dla rodziny. Co na to odpowiadasz?
Andrzej Kompa: Mam liczne grono serdecznych przyjaciół i kochającą rodzinę, co zawsze podkreślam. Bo to pokazuje, jak ważne są dla nas nasze rodziny i to, czy nas wspierają. Rodzina jest dla nas tak samo ważna, jak dla każdej osoby heteroseksualnej, ale definiujemy ją w zależności od tego, jakie mamy możliwości. Rodziną dla kogoś, kto został odrzucony przez swoich rodziców i najbliższych, będą jego przyjaciele i ludzie, z którymi się związał. Rodziną osoby nieheteronormatywnej, która cieszy się kochającą rodziną, będzie jej partner/partnerka, rodzina biologiczna, przyjaciele i najbliżsi. Niezależnie od tego, każdy człowiek powinien móc indywidualnie szukać szczęścia, ponieważ nie ma sprzeczności między dobrem rodziny a dobrem pojedynczego człowieka, o ile tylko nie próbuje się pewnego kostycznego systemu wyznawców tej czy innej religii, wyznania, światopoglądu narzucać wszystkim bez względu na to, kim są i jak próbują żyć.
Trwałe więzi tworzyłem przez całe swoje życie, na długo wcześniej zanim zacząłem publicznie działać. W swojej ewolucji, której efektem jest na przykład ten wywiad, dojrzewałem nie tylko przez działalność publiczną, tą prokonstytucyjną, z którą zresztą nie zamierzam zerwać, dopóki Polska nie wróci na tory demokratycznego państwa prawa, a ja mógłbym zajmować się już tylko sprawami naukowymi i życiem prywatnym. Nie ukrywam, że takim kolejnym punktem przełomowym było dla mnie to, kiedy zobaczyłem, jak wielu moich heteronormatywnych znajomych m.in. z Obywateli.rp czy KOD-u uczestniczy w marszach równości w Łodzi i innych miastach. Równolegle wzrastało moje wzburzenie na bezczelne słowa padające z ambon i z mównic.
Mam pocieszającą wiadomość dla wszystkich, którzy dzisiaj są zasmuceni efektami wyborów. Tej wielkiej zmiany nastawienia osób LGBT+ i naszych sojuszników nie da się już zatrzymać. Marsze i parady będą coraz większe i w końcu, choćby nawet i w perspektywie dwóch-trzech dekad (oby wcześniej), dojdziemy do stanu prawa i równości identycznego z Europą Zachodnią. Myślę, że ci, którzy nas tak teraz zwalczają, zdadzą sobie sprawę, że nic się w ich życiu w gruncie rzeczy nie zmieniło. Że żyją jak żyli, ze swoimi rodzinami, a my nie narzucamy im, z kim mają się wiązać i czy mogą fakt ten upubliczniać. Obecna pisowsko-jędraszewska pruderia to kolos na glinianych nogach i musi w końcu runąć. Frazesy o neobolszewizmie w końcu przestaną działać, bo nie wytrzymują zestawienia z rzeczywistością, są strachem na Lachy, w tym zwłaszcza na czytelników „Sieci”, „Gazety Polskiej” i tym podobnych pism.
Pocieszające jest też np. choćby to, że głosy, jakoby wybory były przez opozycję przegrywane ze względu na sprawę LGBT+ (albo przez działalność organizacji LGBT+) są po ostatnich wyborach już znacznie rzadsze niż jeszcze rok temu po wyborach parlamentarnych. Myślę, że wszyscy dostrzegają, kto jest stroną agresywną, a kto walczy po prostu o swoje prawa. Bardzo cieszy coraz większe pole sympatii, coraz większa liczba osób angażujących się w ten czy inny sposób w obronę gejów i lesbijek albo osób transpłciowych. W Łodzi i nie tylko kapitalną pracę wykonują rodzice osób LGBT z organizacji „My, Rodzice”. To daje dużo nadziei. Recepta jest prosta – niezależnie od trudności i oskarżeń trzeba po prostu żyć i pracować normalnie, wspierać się wzajemnie i bronić przed agresją (albo nieżyczliwością aparatu państwowego). I dalej działać. Mnie energii na pewno nie zabraknie.