Polski rynek pracy jest trapiony przez kilka plag: dualizm, stres, feudalizm i pańszczyznę. Nie są to problemy z pierwszych stron gazet, bo ekonomiści wolą dyskutować o wskaźnikach zatrudnienia czy o wieku emerytalnym, nie zwracają uwagi na reformy obszarów, które wydają się niereformowalne.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem na początku września 2018 r.]
W ostatnim czasie w Polsce furorę zrobiła książka Rafała Wosia „To nie jest kraj dla pracowników”, głównie dlatego, że Polska istotnie ma dosyć liberalny rynek pracy. Regulacje na nim były tworzone bardziej pod pracodawców niż pod pracowników i porównując różne mechanizmy działania naszemu krajowi bliżej pod tym względem do USA niż Francji (polecam raport Polityki Insight pt. „Polski kapitalizm”).
Plaga pierwsza: dualizm
To określenie, którego do opisu polskiego rynku pracy używa Bank Światowy. Powszechnie zaczęło się mówić o dualizmie w latach 80., po upowszechnieniu kontraktów czasowych w Hiszpanii. Zjawisko dualnego rynku pracy niesie za sobą szereg konsekwencji, zarówno dla pracowników wykonujących „gorsze” prace, najczęściej młodych ludzi, jak i dla całej gospodarki. Dzisiaj około jednej piątej pracowników w Polsce pracuje na umowach na czas określony. Jest to obok Włoch, Portugalii i Hiszpanii najwyższy odsetek w Unii Europejskiej, co pokazuje pewną dysfunkcjonalność polskiego rynku pracy. Warto przypomnieć, że pod koniec lat 90. odsetek pracowników na kontraktach tymczasowych sięgał zaledwie 5 proc.
Osoby pracujące tymczasowo mają gorsze perspektywy nabywania nowych umiejętności, awansu i rozwoju zawodowego. Pracownicy ci są rzadziej wysyłani na szkolenia, a także częściej są to osoby wykonujące prace niespecjalistyczne. Do tego dochodzą, w wypadku osób młodych, większe trudności z usamodzielnieniem się i założeniem rodziny. Warto też podkreślić, że umowy cywilnoprawne są dominującą formą zatrudniania Ukraińców na polskim rynku pracy, co pewnie nie zachęci ich do stabilizacji i osiedlenia się w naszym kraju.
Dualizm oznacza także duże koszty dla firm związane z odchodzeniem pracowników w okresie koniunktury – krótkie okresy wypowiedzenia lub brak reguł wynikających z kodeksu pracy mogą działać w obie strony.
Plaga druga: stres
Z badań OECD wynika, że 53,3 proc. polskich pracowników odczuwa stres w pracy. W Europie wyprzedzają nas pod tym względem tylko Grecy (58 proc.) i Turcy (67,5 proc.). Wyraźnie mniej zestresowanych pracowników znajdziemy wśród naszych sąsiadów: Czechów (43,4 proc.) lub Niemców (42,4 proc.), a daleko nam do Szwedów (14,7 proc.) czy Norwegów (18,2 proc.). Stresogennych sytuacji i czynników, z którymi na co dzień spotykają się pracownicy, jest bardzo wiele, począwszy od zbyt dużego obciążenia obowiązkami zawodowymi, przez trudności z porozumieniem się z zespołem i przełożonymi, po brak jasności co do zakresu obowiązków.
Przyczyną większości tych czynników jest duża konkurencyjność na rynku pracy, a także niewłaściwe angażowanie pracowników przez ich szefów.
Plaga trzecia: feudalizm
Za sprawą książek Janusza Hryniewicza „Polityczny i kulturowy kontekst rozwoju gospodarczego” oraz „Stosunki pracy w polskich organizacjach…” a także „Prześnionej rewolucji” autorstwa Andrzeja Ledera czy dzięki „Fantomowemu ciału Króla” Jana Sowy debata o feudalizmie w Polsce odżyła. Kultura folwarku, gdzie jeden rządzi, a reszta pokornie słucha, w Polsce przetrwała. W instytucjach publicznych, a nawet w nowoczesnych firmach. [O tym, dlaczego to tylko wyobrażenia, zob. tekst Sebastiana Adamkiewicza „Staropolskie resentymenty” – przyp. red.].
Wiele pomysłów dzisiejszych szefów pochodzi z XVI wieku. Wtedy na ziemiach polskich zaczął się rozwój zaplecza żywieniowego Europy, wielkiej spiżarni, która miała kontynent wykarmić. Z tego powodu u nas prym wiodły folwarki, wielkie gospodarstwa rolne nastawione na produkcję zbóż, których właściciele umacniali swoją pozycję, maksymalizowali zyski. Nasze miasteczka stanowiły zaplecze dla tych gospodarstw, a rolę klasy średniej przejęli Żydzi, którzy stanowili ówczesną klasę usługową, czyli odpowiadali za handel.
W folwarku ośrodek władzy – a więc decyzji, kontroli, restrykcji – był scentralizowany, zwykle spoczywa w rękach jednej osoby. Kiedyś właściciela ziemskiego, a dzisiaj właściciela firmy bądź postawionego na jej czele menadżera. To od jego woli, kaprysu, nastroju chwili zależy, co się stanie z firmą i z jej pracownikami. Władza, uprawnienia i odpowiedzialność nie są delegowane. Pan mówi, co i jak zrobić. Gdy ma dobry humor, pochwali. Jeśli jest wściekły, zgani, nakrzyczy, wyrzuci z pracy. Zakuje w dyby. A ludzie pokornie to znoszą.
Pracownicy pozbawieni są odpowiedzialności, zajmując się nastrojami szefa. W kapitalistycznej korporacji jest inaczej. Szef jest tylko przewodnikiem stada ekspertów, a nie baranów. Nie jest specjalistą i nie wie wszystkiego najlepiej. Polscy menedżerowie są z innej epoki. Na pomoc szefa – według deklaracji – może liczyć 47 proc. polskich pracowników, przeciętnie w UE jest to 58 proc. Mniej pomocni są szefowie tylko we Włoszech – 36 proc. W Irlandii pomocy spodziewa się cztery piąte pracowników, podobnie na Malcie, w Grecji, Bułgarii, czy na Węgrzech.
Jak jednak zorganizować coaching narodowy dla menedżerów? Może poprzez system szkoleń dla właścicieli firm?
Plaga czwarta: pańszczyzna
Polska jest krajem paradoksalnej mobilności. Ponad 2 mln ludzi mieszka lub pracuje okresowo w innym kraju Unii Europejskiej, co sprawia, że w relacji do populacji jesteśmy jednym z najbardziej mobilnych krajów obok Rumunii, Litwy, Estonii czy Łotwy. Ale jednocześnie nadal prawie co dziesiąty pracujący w Polsce deklaruje, że pracuje w rolnictwie. Połowa z tych osób to pomagający członkowie rodziny. Pod koniec 2017 roku w sektorze tym pracowało mniej niż 1,7 mln osób, czyli mniej więcej tyle co rok wcześniej, ale więcej Polaków pracowało w ogóle. To oznacza, że był to rok, w którym najmniej Polaków pracowało w rolnictwie bez mała od X wieku n.e. W ciągu ostatnich dziesięciu lat w sumie 500 tys. osób przeszło do innych sektorów lub wyemigrowało. Sektor jest nieefektywny, bo generuje tylko 3 proc. PKB.
Ponadto na tle wysoko rozwiniętych krajów UE wyglądamy dosyć słabo. W Wielkiej Brytanii tylko 1 proc. społeczeństwa zajmuje się rolnictwem, w Niemczech – 1,3 proc., a w Portugalii i Hiszpanii (to gospodarki podobne do polskiej) po mniej więcej 4 proc. Gospodarstwa indywidualne mają większe znaczenie niż w Polsce (pod względem udziału w zatrudnieniu) jedynie w Grecji i Rumunii. W najbliższych latach możemy się spodziewać spadku zatrudnienia w rolnictwie, tyle że będzie to następować powoli, bo zmiana pracy dla pracowników tego sektora wiąże się z dalekimi dojazdami (bez odpowiedniej infrastruktury) lub przeprowadzką do innego regionu (przy wysokich kosztach utrzymania i zmiany stylu życia).
Rozdrobnienie gospodarstw rolnych i preferencyjne opodatkowanie oraz oskładkowanie w KRUS-ie czy dopłaty unijne nie są jedynymi przyczynami, dla których spadek zatrudnienia w tym sektorze jest powolny. Przez lata pracodawcy po prostu nie mieli potrzeby pozyskiwać tych pracowników i ponosić kosztów relokacji i zmiany kwalifikacji. Dziś będzie się to zmieniać, zwłaszcza przez chłonny sektor transportowy, który potrzebuje około 100 tys. nowych kierowców, nie wspominając o innych pracownikach logistyki. Co kluczowe, nie są to miejsca pracy, które wymagają niechcianych przez mieszkańców terenów wiejskich przenosin.
Programy telewizyjne takie jak „Damy i wieśniaczki”, czy „Dżentelmeni i wieśniacy” pokazują skalę różnic dochodowych między mieszkańcami wsi i miast w sposób przerysowany, ale wskazują na podstawowy problem Polski, jakim są różnice regionalne i terytorialne. To, gdzie w Polsce ktoś się urodzi, ma duże znaczenie dla jego dalszych losów. Żadna polityka społeczna ani ta dotycząca rynku pracy, poza Rodziną 500 plus, nie była w stanie wpłynąć na te dysproporcje, a rozwój po 2004 roku stabilizował proces dywergencji między najbiedniejszymi a najbogatszymi regionami.
Praca na wsi ulega jednak zmianie. Spośród absolwentów kierunków rolniczych zaledwie 9 proc. pracuje w sektorze rolnym. Reszta wybiera usługi lub inne gałęzie gospodarki [1].
Tabela 1. Branże, w których pracowali studenci i absolwenci kierunków rolniczych, leśnych i weterynaryjnych w roku 2014
inne usługi knowledge-intensive | 35 proc. |
pozostałe usługi | 29 proc. |
pozostały przemysł | 21 proc. |
rolnictwo | 9 proc. |
usługi edukacyjne (knowledge intensive) | 3 proc. |
budownictwo | 2 proc. |
górnictwo | 0 proc. |
Źródło: M. Bożykowski, A. Chłoń-Domińczak, M. Jasiński i in., Ogólnopolski system monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów szkół wyższych, edycja 3”, 2018.
Problemy samoograniczające się
Pierwszym z problemów samoograniczających się jest polityka imigracyjna. Przez lata istniała na papierze, w ostatnich latach rząd pierwszy raz tworzy jakieś zręby ograniczania napływu pracowników do naszego kraju, bo o ile teraz potrzebujemy wszystkich Ukraińców, o tyle może przyjść taki moment, że potrzebni będą tylko ci wykształceni. Warto mieć wtedy możliwość zablokowania im wjazdu do kraju, bo interesy społeczeństwa i gospodarki to nie zawsze to samo, co pokazał Brexit powodowany m.in. chęcią ograniczenia imigracji do Wielkiej Brytanii. Warto rozważyć stworzenie w niedalekiej przyszłości Ministerstwa Migracji, które będzie się zajmować tematami diaspory, imigracji i migracji Polaków nie tylko w UE, lecz także do USA.
Drugim jest wiek dezaktywizacji zawodowej. Cztery piąte Polaków było przeciwko reformie, a obecnie popiera przechodzenie kobiet na emeryturę w wieku 60 lat, mężczyzn zaś w wieku 65 lat. Po ponownym obniżeniu wieku emerytalnego, która weszła w życie pod koniec 2017 roku 79 proc. uprawnionych do emerytury z tytułu obniżenia wieku przeszło na nią i dziś pobiera świadczenie. ZUS szacował, że tych osób będzie trochę więcej, bo 83 proc. Niższe oczekiwane świadczenie zniechęciło część Polaków do szybszej dezaktywizacji. Jeżeli do tego dołączy się kampanie informacyjną ZUS-u, możliwe, że dojdzie do dalszego ograniczenia przechodzenia na emerytury. Problemem jest to, że rynek pracy do tej pory nie umiał wchłonąć pracowników po 60. roku życia i możliwość przejścia na emeryturę jest społecznie oczekiwana. Nasz system emerytalny jest nieprzewidywalny i to pewne, że jeszcze nieraz ulegnie zmianie, zanim prognozy liczone dla roku 2050 będą miały szansę się ziścić.
Trzecim jest zatrudnienie w Polsce. Przez wiele lat nasz kraj miał istotny problem z wysokością wskaźnika zatrudnienia. Koniunktura gospodarcza, emigracja i dezaktywizacja pracowników wypychanych z rynku pracy sprawiła, że obecnie nie odstajemy od reszty UE pod względem poziomu zatrudnienia. Na początku 2018 roku stopa bezrobocia w Polsce osiągnęła 3,8 proc. i była niższa – chyba pierwszy raz w historii – od tej w USA, gdzie wynosiła 4 proc. Wskaźnik zatrudnienia pracowników w wieku od 20 do 64 lat wynosił w Polsce w 2017 roku 71 proc. i był wyższy od tego w Belgii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Rumunii czy we Włoszech. Przeciętnie w UE28 pracowało 72 proc. osób w tym wieku. Daleko nam do liderów takich jak Szwecja – 82,5 proc., czy Niemcy – 78 proc., ale nie ma też dramatu. Polska obok Czech, Rumunii i Węgier zanotowała także największy w UE wzrost wskaźnika zatrudnienia przez ostatnią dekadę – o 6 pkt. proc.
Eugeniusz Kwiatkowski pisał w pracy „Dysproporcje: rzecz o Polsce przeszłej i obecnej” z 1931 roku, że „polityka różni się od mechaniki najistotniej tym, że w polityce droga najmniejszego oporu, droga łatwego efektu prawie zawsze jest nie najlepsza, ale najgorsza”. Idąc dalej tym tokiem rozumowania odnośnie do rynku pracy w Polsce, znacznie prościej jest przesuwać wajchę wieku emerytalnego i dziwić się, że ludzie tego nie chcą, a znacznie trudniej zmienić kulturę rynku pracy. Feudalizm, stres, dualizm i dysproporcje regionalne czy to na linii miasto–wieś są strukturalnymi problemami Polski, na które bardzo trudno znaleźć jedno proste rozwiązanie. Mało w tym tekście recept, ale autor sam nie wie, co zrobić, by te problemy rozwiązać. Ważne jednak, by wreszcie się nimi zająć.
[1] M. Bożykowski, A. Chłoń-Domińczak, M. Jasiński i in., Ogólnopolski system monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów szkół wyższych, edycja 3”, 2018.