Bez zbędnej kokieterii i bez niepotrzebnego wstydu, Jaroslav Rudiŝ, czeski pisarz młodego pokolenia porównuje planowanie do autoerotyzmu, mówiąc, że „Planowanie jest onanią. Póki tego nie ma, to tylko taka próba, wyobrażenie.” Trudno się z tym nie zgodzić, ale, z drugiej strony, czy odrobina miłości z samym sobą kiedykolwiek komuś zaszkodziła?
Planowanie bez wątpienia jest potrzebną i absorbującą czynnością, o ile podchodzi się do niej z należytą powagą i pokorą. Planowanie jest wdzięcznym elementem, którym możemy wypełniać nasze, co do zasady, nieprzewidywalne życia, ponieważ daje nam spokój, poczucie stabilizacji i sprawczości oraz, w pewien sposób, umożliwia nam choćby fragmentaryczną predykcję tego, co nas czeka.
Planowanie daje spokój, stabilizację i sprawczość, umówmy się, raczej iluzoryczną, niekoniecznie przekładająca się na realny świat, ponieważ, jak słusznie zauważył czeski pisarz, planowanie to w zasadzie nic więcej jak projekcja przyszłości, projekcja oczywiście korzystna dla nas i naszych pragnień.
Kiedy więc nasz założony plan kończy się fiaskiem, paradoksalnie daje to nam ogromne pole do popisu i interpretacji. Ba! Lepiej jeśli z planu nic nie wyjdzie, ponieważ wtedy możemy zaprezentować całą gamę uczuć, emocji oraz wypracowanych na drogiej terapii mechanizmów radzenia sobie z przeciwnościami losu.
Możemy więc w dyskretny i dojrzały sposób pogodzić się z losem: naprawdę, myślałam, że uda się według planu, niestety, wszechświat miał inny plan wobec mojego planu, a kto kłóci się z wszechświatem? W znakomitej większości nie kłócimy się ze wszechświatem, więc nie pozostaje nam nic innego jak przyjęcie tego policzka wymierzonego nam przez siły większe i potężniejsze niż my sami.
Dla amatorów mocnych wrażeń i jeszcze mocniejszych emocji arsenał czynności jest także niemały: począwszy od obwiniania osób najbliższych, ubliżania szefowi czy płaczu w kącie nad niesprawiedliwością wymierzoną w nas, skończywszy na doszukiwaniu się w naszych pokrzyżowanych planach boskiej interwencji lub, co szczególnie w ostatnich latach jest modne, śledzeniu globalnej konspiracji i układu, który nie dość, że wywołał pandemię, to jeszcze ma czelność igrać z naszymi planami!
Dla urodzonych pesymistów i czarnowidzów odstępstwo od planu jest nieuniknione. Co więcej, już przystępując do czynności planistycznych, wiedzą, że i tak są skazani na porażkę. Mało tego, oczekują tych niepowodzeń. Trochę na zasadzie mycia okien w deszczu, tylko po to, by narzekać na smugi i zacieki.
Dla wiecznych optymistów niepowodzenie w realizacji planu jest okazją do jego korekty, wprowadzenia ulepszeń i poprawek, ponieważ lepszy plan z pewnością zaowocuje i zostanie zrealizowany dokładnie w taki sposób, jak sobie tego życzymy. Optymista zaplanuje więc umycie okien, a kiedy niespodziewanie spadnie deszcz, niwecząc jego plan i wysiłek, skłoni go to korekty planu i przeniesienia wielkich porządków na najbliższy dogodny termin. Przy okazji, optymista obieca sobie, że przyłoży się jeszcze bardziej i naprawdę wypoleruje te okna na wysoki połysk. A na końcu dojdzie do wniosku, że w sumie dobrze się złożyło z tym deszczem!
Choć planowanie jest czynnością podwyższonego ryzyka, bez gwarancji wygranej i oczekiwanego rezultatu, by nie powiedzieć – codziennym hazardem – trudno byłoby nam egzystować bez jakiekolwiek planu gry. Każdego dnia tkamy więc programy, harmonogramy i agendy, mając nadzieję, że nasza koronkowa robota, nasze misterne planowanie, poza pokrewieństwem z autoerotyzmem, przyniesie nam więcej korzyści oraz, przede wszystkim, całkowicie nie weźmie w łeb (na częściowe niepowodzenie i tak jesteśmy przygotowani).
Wytrwałości w planowaniu i słońca wychodzącego po umyciu okien niezmiennie życzę Szanownym Państwu i sobie!