Tomasz Mincer: Co się bardziej opłaca Platformie Obywatelskiej i Nowoczesnej – rywalizacja czy współpraca?
Michał Zieliński: Odpowiedź na to pytanie może być dwojakiego rodzaju. Pierwsza – polityczna – zakłada, że decyduje o tym m.in. zbieżność programowa czy podobieństwo elektoratów. Świadomość takiej zbieżności ma zapewne lider PO, który skierował do Nowoczesnej ofertę współpracy w związku ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Jak wiemy nie spotkała się ona z pozytywną reakcją Ryszarda Petru.
A druga?
Opiera się na analizie twardych danych socjologicznych czy matematycznych.
Zostawmy relacje między Schetyną a Petru. Co podpowiada statystyka?
Odpowiedź w oparciu o badania społeczne jest oczywista. Elektoraty PO i Nowoczesnej są bliźniacze. Nie będzie nadużyciem ich proste sumowanie.
Co to oznacza?
Że przytłaczająca większość wyborców PO zagłosowałaby na wspólną listę Platformy z Nowoczesną. Dokładnie ten sam mechanizm zadziałałby w przypadku wyborców Nowoczesnej, którzy zagłosowaliby na jedną listę PO+N. W przypadku obu elektoratów te wartości wynoszą ok. 95 procent. Wbrew tezom niektórych publicystów, że jak się połączy partię, która powstała trochę przeciwko Platformie z samą Platformą, to to nie da 100 proc. Otóż da prawie 100 procent.
OK. Jakie jeszcze z tego płyną wnioski?
Po ostatnich wyborach opublikowano w mediach kilka symulacji wspólnego startu dwóch największych ugrupowań liberalnej opozycji. Szczegółowe dane wskazują, że taka koalicja zyskiwałaby także głosy osób niezdecydowanych, niegłosujących. Więcej, podbierałaby głosy lewicy.
Na jaki wynik taka koalicja mogłaby liczyć?
Analiza danych z ostatnich 20 miesięcy wskazuje, że PO i Nowoczesna zdobywają razem regularnie 35-40 proc. głosów zdecydowanych wyborców. Przez większość okresu powyborczego oznaczało to procentową przewagę nad PiS, zdobywającym w najbardziej wiarygodnych sondażach telefonicznych ok. 33-37 proc. zdecydowanego elektoratu.
Przez rozbicie centrowej opozycji na dwa ugrupowania mało kto zauważył, że PiS stracił de facto pozycję lidera tuż po wyborach. Już w grudniu 2015 r. w sondażach telefonicznych przeciętne poparcie dla PO+N przewyższało średnie notowania PiS. Jeszcze dwa miesiące wcześniej w wyborach PiS miał 37,6 proc., a PO i Nowoczesna łącznie 31,7 proc.
Czyli centrowy elektorat wie, czego chce.
Tak. I można ten 35-40 proc. elektorat, nie przypadkiem odpowiadający wynikom wyborczym PO z 2007 i 2011 roku, powiększać także o wyborców lewicy, odpowiednią pracą obu partii rzecz jasna. Pytanie jednak, czy to wciąż nie za mało, by odsunąć PiS od władzy. Zsumowane poparcie dla Platformy i Nowoczesnej przez większość okresu powyborczego było wyższe niż dla PiS. Jednak nigdy nie przewyższało zsumowanego poparcia dla PiS i Kukiza.
Kukiz’15 zapewni PiS drugą kadencję?
Szanse na samodzielną większość PiS są dziś niewielkie. Ale nawet zakładając wspólny start PO i Nowoczesnej, obu partiom może braknąć mandatów do sejmowej większości, jeśli do parlamentu poza Kukizem nie dostaną się inne partie jak PSL czy lewica.
Dziś jednak szanse na jakiekolwiek porozumienie opozycji są małe.
Negocjacji o kształcie wspólnych list wyborczych nie prowadzi się na 2,5 roku przed wyborami. Pamiętajmy, że gdyby do współpracy miało dojść, to zadaniem liderów będzie przekonanie swoich wyborców o sensowności tego pomysłu.
Mówimy o wspólnej liście, nie o jednej partii?
Oczywiście. Myślę, że takich oczekiwań – zjednoczenia obu partii – nie ma. Wyborcy opozycji zakładają coś innego.
Co konkretnie?
Do czasu wyborów parlamentarnych chcą współpracy opozycji i wspólnej walki z PiS. Ale też nie mają nic przeciw próbom odróżniania się, rywalizacji programowej, oczywiście w cywilizowanych ramach. Koniec końców zakładają, że do jakiejś formy porozumienia Platformy z Nowoczesną przeciw PiS jednak dojdzie.
No dobrze. Wiemy, czego chcą wyborcy, czego nie chcą liderzy też wiemy. A co według ciebie się bardziej opłaca?
Współpraca. Polski system wyborczy jest tak skonstruowany, że lista zdobywająca 40 procent głosów weźmie więcej mandatów niż dwie odrębne, z których jedna dostanie 30, a druga 10.
Niektórzy lubią o tej „prostej matematyce” zapominać.
Konsekwencje metody D’Hondta są znane i oczywiste: zwycięzca jest premiowany. Jeśli więc wspólna lista zajmie pierwsze miejsce w wyborach i zdobędzie dajmy na to 40 procent, to jej szanse na uzyskanie większości w Sejmie rosną.
Polki i Polacy chętniej niż zwykle chcą pójść na wybory?
Tak. Według CBOS mamy do czynienia z niespotykaną sytuacją. Zwykle w kolejnych miesiącach po wyborach poziom deklarowanej frekwencji sukcesywnie spadał, co jest poniekąd naturalne. Jednak wysoka temperatura życia politycznego zapewniana przez PiS spowodowała, że do dziś mobilizacja wyborcza utrzymuje się na takim poziomie, jak gdyby wybory miały odbyć się za kilka dni, a nie za 2,5 roku.
Kogo premiuje takie zwiększone zainteresowanie udziałem w wyborach?
W interesie opozycji jest zaciągnięcie do lokali wyborczych 55-60 procent Polaków. W tych widełkach wyniki wszystkich formacji centrowych czy lewicowych byłyby najlepsze. Wzrost frekwencji powyżej 60 procent zacznie obniżać wyniki opozycji.
Czyli zyska…
…Kukiz i PiS. Mówiąc dość brutalnie: antypisowska opozycja musi zmobilizować ludzi do udziału w wyborach, ale… tych właściwych z punktu widzenia ich partii.
Kogo zatem?
Przykładowo, mieszkańców miast, ludzi w średnim wieku, lepiej wykształconych.
Jakiś czas temu Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej” zaczął lansować koncepcję dwóch bloków opozycyjnych: liberalnego i lewicowego. Chodziło o to, żeby nie być skazanym na głosowanie na PO czy N, i żeby lewica miała szansę wejść do Sejmu.
Argumentem za byłaby kwestia tożsamości programowej takich bloków. Trudno sobie wyobrazić spójność bloku złożonego z PO, Nowoczesnej, SLD i PSL. Pytanie tyko, czy do bloku lewicowego, jak rozumiem z nieuniknionym udziałem SLD, ale też takich działaczy jak Barbara Nowacka czy Robert Biedroń, dołączyłaby partia Razem, której nazwa wydaje się oksymoronem w świetle dotychczasowego braku współpracy z innymi ugrupowaniami opozycji.
To może być pytanie retoryczne.
Jasne jest, że rezultat bloku lewicowego powyżej 10 procent zacznie stopniowo obniżać wyniki tandemu PO+N. Ale w przypadku braku lewicy w Sejmie jedyną opcją koalicyjną pozostaje wtedy Kukiz, który prędzej dogada się z PiS.
O czym wszyscy liderzy opozycji powinni pamiętać, to fakt, że przez ostatnie miesiące w świetle symulacji podziału mandatów w oparciu o średnią sondaży CATI (wspomagany komputerowo wywiad telefoniczny – red.) partia rządząca, nawet jeśli utraciła samodzielną większość, to zawsze miała ją z Kukizem. Nawet wygrana hipotetycznej listy PO-Nowoczesna może okazać się niewystarczająca do odebrania władzy PiS, jeśli w nowym Sejmie zabraknie ludowców lub sensownej lewicy.
Michał Zieliński – analityk polityczny, specjalizuje się w badaniach opinii publicznej i zachowaniach wyborczych, związany z think tankiem Fundacja Państwo Prawa.
Foto: recombiner via Foter.com / CC BY-NC-SA.