1.
„Po co ci ten Kościół?” W ostatnich miesiącach pytanie to słyszałem bardzo często. Zadawali mi je znajomi, ale także Czytelnicy, gdy publikowałem kolejne teksty poświęcone zagadnieniom kościelnym. Sam również stawiam sobie to pytanie: „Po co mi ten Kościół?”.
Kościół, który – ustami swoich biskupów – sieje nienawiść i stwarza podziały. Kościół, który – ustami swoich proboszczów i wikarych – piętnuje, stygmatyzuje i wyklucza ludzi ze wspólnoty, gdyż nie podzielają przekonań jego przedstawicieli. Kościół, który zaprzedał swoją duszę „dobrej zmianie”. Kościół, który nie potrafi rozliczyć się z tuszowania i ukrywania przestępców seksualnych w sutannach. Kościół, który za „pobożnych katolików” uznał nacjonalistów tylko dlatego, że krzyczą „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Dlatego często pojawia się i takie stwierdzenie: „Jeśli jesteś osobą przyzwoitą, jeśli cenisz uczciwość, to nie możesz być w takim Kościele i legitymizować jego działania swoją osobą”. To prawda: jest wiele powodów, by odejść z Kościoła. By zwrócić mu bilet, mówiąc, że z taką instytucją uczciwy i szanujący się człowiek nie chce mieć nic wspólnego.
Z drugiej strony z Kościoła wypychają mnie ci, którzy myślą o sobie, że są „prawdziwymi katolikami”. To od nich wciąż słyszę przecież pytania: „Jak ktoś taki jak ty może być katolikiem, ba, teologiem, ktoś, kto krytykuje Kościół?”. W tym pytaniu kryje się od dawana wpajane katolikom przekonanie: „Kościół jest jak matka, a matki się nie krytykuje”. Zatem cokolwiek złego by się w Kościele nie działo, ktokolwiek nie robiłby rzeczy wołających o pomstę do nieba, ty, katoliku, masz siedzieć cicho. Jest przecież wokół tylu jawnych wrogów Kościoła. Tylu złych ludzi czyhających na potknięcia biskupów, tylu ideologicznych przeciwników, że ty jako „dobry katolik” nie powinieneś przykładać ręki do krytyki Kościoła. Tak, gdzieś cicho, w zakrystii lub krużgankach można pokornie zwrócić uwagę proboszczowi. Delikatnie wskazać błędy, ale broń Boże, aby robić to publicznie. Wtedy, jak mówią owi dobrzy katolicy, „jesteś pożytecznym idiotą wrogów Kościoła”.
2.
Dlaczego zatem nie odchodzę z Kościoła? Przede wszystkim dlatego, że Kościół to poniekąd mój dom. Dom w tym sensie, że w katolickiej kulturze się wychowałem, dorastałem i zawdzięczam jej to, kim jestem. Nie, nie chodzi o to, że nie dokonuję apostazji, aby nie zrobić rodzicom przykrości. Wychowałem się w kulturze katolickiej w tym sensie, że to ona nauczyła mnie określonego sposobu rozumienia świata. To w kręgu katolickiego i chrześcijańskiego postrzegania świata odnalazłem własny sposób na jego czytanie. To spotkanie z takimi ludźmi jak ksiądz Józef Tischner czy Józefa Hennelowa sprawiło, że zobaczyłem i doświadczyłem katolicyzmu, który jest przyjazny, otwarty i solidarny. A nade wszystko to katolicyzm, który nie lęka się wojować myślą.
Muszę wyznać, jak na spowiedzi, iż lekcje te pobierałem również w seminarium. Rzadko przywołuję ten epizod mojego życia, bo uważam, że to prywatna sprawa. Ale zarazem chcę powiedzieć, że moja znajomość kościelnych spraw nie jest wyłącznie kwestią przeczytanych teologicznych książek i studiów, ale też doświadczeniem życia i podglądania działania kościelnych instytucji, których przez lata byłem częścią, dzięki czemu mogłem poznać je od wewnątrz. Dlatego tak dobrze je znam.
Spędziłem w seminarium prawie cztery lata. I powiem, czym może niektórych zaskoczę, szczerze: to były dobre lata. Pobierając katolicką edukację i formację, od podszewki poznałem kościelne i klerykalne sposoby działania. W seminarium spotkałem ludzi, którzy reprezentowali to, co w katolicyzmie najlepsze: głęboką wiarę w dobrego i miłosiernego Boga, życzliwość i przyjaźń wobec ludzi oraz przenikliwość myślenia.
Ale widziałem też to wszystko, co dziś staje się swoistym stylem bycia Kościoła, tym, co tak odrzuca od niego ludzi: karierowiczostwo, arogancję, przepych, cynizm i walkę o władzę. A czasami, można było odnieść takie wrażenie, brak wiary, że za tym wszystkim stoi rzeczywistość nadprzyrodzona. Bóg. W zachowaniach niektórych księży dało się dopatrzyć sposobu na komfortowe życie, ale nieróżniące się zbytnio od sposobu życia i funkcjonowania w świeckich korporacjach.
Tak czy inaczej: jeśli po tylu latach spędzonych w seminarium, jeśli po tym, co człowiek widział w zamkniętych murach kościelnych instytucji, nie traci wiary, to już niewiele jest rzeczy, które mogłyby mu ją odebrać. I ostatecznie: katolicyzm jest zbyt cenny, aby pozostawiać go w rękach biskupów czy religijnej prawicy. Dlatego nie odchodzę z Kościoła.
3.
Dlaczego krytykuję Kościół? Przez długie lata, co przyznaję z ręką na sercu i pewnym zawstydzeniem, byłem niewolnikiem myślenia, że – o czym wspomniałem – „Kościoła się nie krytykuje, bo jest jak matka”. Ale później zrozumiałem, że to jest rodzaj szantażu, który ma zmusić nas, katolików, do przymykania oczu na nieprawości, jakie dzieją się w Kościele. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: „Jeśli zależy Ci na Kościele, to go krytykujesz”. Tym samym bierzesz za kościelne instytucje odpowiedzialność w tym sensie, że nie milczysz, gdy widzisz nieprawości. Dlatego też powstała ta książka, którą oddaję pod osąd Czytelników.
W roku 2015 podjąłem decyzję, że będę kronikarzem relacji na linii państwo – Kościół. Pisałem komentarze do gazet, portali i tygodników. Udzielałem wywiadów. Przemyślenia te znajdują się także na kartach niniejszej książki. Przeczuwałem, że biskupi w objęciu rządów przez obóz „dobrej zmiany” dostrzegli niemal palec Boży. Tyle, że w rzeczywistości był to, jak pokazuję w książce, palec diabelski. Rząd religijnej prawicy kusi hierarchów przede wszystkim przekonaniem, że oto daje Kościołowi władzę – jednak nie władzę nad ludzkim duchem, co winno być troską Kościoła, ale nad „rządem dusz”, czyli państwowymi instytucjami i prawem. Tak oto Kościół uznał, że „Dobrą Nowinę”, którą winno się głosić w porę i nie w porę, zamieni na „dobrą ustawę”, którą uzgodni z rządami Prawa i Sprawiedliwości czy szerzej – Zjednoczonej Prawicy. To nieświęte zblatowanie tronu i ołtarza opisuję w pierwszym rozdziale książki.
Dalej, w drugiej części, pokazuję, jak niebezpieczne są zabawy z nacjonalizmem i jak rodzimy Kościół dał się zwieść przekonaniu, iż dobry katolik to ten, który krzyczy: „Śmierć wrogom Ojczyzny”, na oścież drzwi otwierając przed narodowcami, a tym samym zamykając je przed innymi katolikami. Trzecią część analizy poświęcam zagadnieniom związanym z katolicką biowładzą – ludzkie ciało, a w szczególności ciało kobiety, to ostatni bastion, co do którego duchowni są przekonani, że jeszcze mają nad nim władzę. Czwarty rozdział poświęcony jest pedofilii w polskim Kościele – pedofilii, od której nasz Kościół, Kościół Jana Pawła II miał być wolny, bo przestępcy w koloratkach stanowili synonim zdemoralizowanego Kościoła zachodniego. Nic z tych rzeczy. Polscy księża i biskupi wykorzystywali seksualnie nieletnich tak samo, jak czynili to ich bracia w Kościołach zachodnich. W piątej części prezentuję postać arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, metropolity krakowskiego, który jest nieformalnym duszpasterzem „dobrej zmiany”. Ostatnia część poświęcona jest – moim zdaniem – przełomowemu dla polskiego Kościoła rokowi 2020. To rok, w którym – jak się zdaje – coś w końcu pękło, coś się skończyło, a ludzie zaczęli masowo wypisywać się z Kościoła lub wręcz dokonywać apostazji.
Zjawiska, które opisuję, nie prowadzą nas ostatecznie do rozpaczy nad upadkiem Kościoła, ale do stwierdzenia, że jedyną rzeczą, o jaką winniśmy się dziś modlić do dobrego Boga, jest sekularyzacja. Tylko w ten sposób może odrodzić się katolicyzm, który będzie ludzi inspirował i pociągał, a nie przytłaczał i odpychał. Bój o autentyczny katolicyzm jest ważny, gdy zdamy sobie sprawę z prawdziwości stwierdzenia niemieckiego filozofa Hegla, który powiadał: „Naród, który ma fałszywe pojęcie Boga, ma także złe prawa, złe państwo i złe rządy”.
I ostatnie słowo: podziękowania. Nie byłoby tej książki, gdyby nie zachęta do jej kreślenia, płynąca od wielu osób. Chcę podziękować mojemu przyjacielowi Kazimierzowi Bemowi, z którym spędziłem wiele wieczorów, rozprawiając o teologii. Znajdziecie w tej książce szereg uwag, które są owocem naszych rozmów i czasami wspólnie pisanych tekstów. Dziękuję za podpowiedzi moim znajomym księżom, którzy z wnętrza plebanii mówili mi o tym, jaki stan ducha nawiedza obecnie naszych duszpasterzy. Magdalenie M. Baran dziękuję za dopilnowanie, by książka w obecnym kształcie trafiła do wydawnictwa Liberté! A mojemu Synowi dziękuję za cierpliwość – szczególnie w ostatnich tygodniach dopytywał, czy już skończyłem pisać, gdyż mamy odłożone plany podróżnicze. Teraz, mam nadzieję, będziemy mogli je w końcu zrealizować.
Niniejszy tekst to fragment zaczerpnięty z „Kościóła w czasach dobrej zmiany” Jarosława Makowskiego, naszej nowości wydawniczej w ramach „Biblioteki Liberté! Książka jest już dostępna w sprzedaży w naszym sklepie on-line.
Autor zdjęcia: Stefan Kunze
