Zapisy Konstytucji zdają się nie mieć znaczenia, póki ich łamanie nie przyniesie łamiącym strat politycznych, gdyż suweren, wynoszący rząd do władzy, nie widzi w tych deliktach żadnego problemu, upajając się tym, że wreszcie ktoś go dostrzegł i zaspokoił jego materialne oraz tożsamościowe potrzeby.
Pandemia unaoczniła i uwypukliła wiele zjawisk oraz problemów, które wcześniej nie wydawały się aż tak jaskrawe. Jedną z takich kwestii jest stosunek władzy do prawa. Warto zatem przyjrzeć się, jakich lekcji w tym zakresie udziela nam epidemia Covid-19. Od 2015 roku rządzący starają się nam uzmysłowić, że wola narodu stanowiąca 38% (2015), bądź 44% (2019) uprawnionych do głosowania obywateli stoi w pozycji nadrzędnej względem ograniczeń wszelakiej natury – moralnej (bo to właśnie oni mają uosabiać moralność), obyczajowej, a przede wszystkim prawnej. Zapisy Konstytucji zdają się nie mieć znaczenia, póki ich łamanie nie przyniesie łamiącym strat politycznych, gdyż suweren, wynoszący rząd do władzy, nie widzi w tych deliktach żadnego problemu, upajając się tym, że wreszcie ktoś go dostrzegł i zaspokoił jego materialne oraz tożsamościowe potrzeby.
Jeśli sama Konstytucja nie ma znaczenia, to tym bardziej nieistotne wydaje się to, jak tworzymy prawo niższego rzędu. Konsultacje? Ocena skutków regulacji? Szeroka debata, chociażby w parlamencie? Także i poprzednim ekipom rządzącym zdarzało się procedować ważne projekty ustaw nocą w błyskawicznym tempie. Próbowano nawet zmienić w ten sposób Konstytucję. Było to jednak jedynie preludium do tego, czym proces legislacyjny stał się później. Dziś także stosunek do instytucji państwowych, które nie poddały się jeszcze kontroli rządzących, umiejscawia je w roli nieznośnej, antydemokratycznej w istocie blokady zmian, których vox populi (wtedy już raczej vox dei) się przecież żywo domaga. Tym bardziej to nie dziwi, kiedy rządzący do 2015 roku sami, w sposób budzący wątpliwości natury konstytucyjnej, wiedząc, że czas ich władzy się kończy, chcieli zwiększyć swój wpływ na Trybunał Konstytucyjny, powołując dwóch sędziów, których wybrać powinien już Sejm następnej kadencji. Wtedy jednak takie działanie mogło zostać poddane krytycznej analizie ówczesnego Trybunału. Znaczenia takich terminów jak praworządność czy demokracja szybko w publicznej percepcji się zdewaluowały, kiedy to wzięte na sztandary także przez tych, którzy dopiero co pożegnali się z władzą, stały się głównym politycznym orężem.
Wywołany do odpowiedzi na lekcji WOS-u uczeń liceum wyrecytowałby, że główne funkcje prawa to m.in. organizacyjna, wychowawcza, ochronna oraz stabilizacyjna. Prawo daje nam pewność zachowań, wskazuje co robić i dlaczego, a wszystko z uwagi na jakieś ratio legis – cel danej regulacji. To wszystko oczywiście w sytuacji, kiedy prawo jest właściwe i tworzone w sposób należyty. Za amerykańskim filozofem prawa prof. Lonem Luvoisem Fullerem można wymienić niektóre z elementów składowych tzw. moralności prawa, są to np. przejrzystość przepisów – co do ich treści i celu wprowadzenia – czy też stabilność ustanawianych norm. Prawo, jego instytucję, a także sposób jego tworzenia to wartości, które uplastycznił w sposób niezwykle przejrzysty przybysz z chińskiego Wuhan, wirus SARS-CoV-2.
Pandemia wirusa z dalekiej Azji Wschodniej wydawać się może sytuacją wymykającą się regułom obowiązującego prawa. Momentem, w którym to wykoncypowane przez profesorów prawa oraz ojców konstytucji przed ponad dwudziestoma laty rozwiązania należy rzucić daleko w kąt i zająć się ratowaniem ludzkich żyć. Nic bardziej mylnego. To właśnie prawo, w szczególności konstytucja, wyposaża rządzących w mechanizmy pozwalające uciec od politycznych zawirowań i skupić się na zarządzaniu kryzysem. Takim narzędziem jest chociażby instytucja stanu klęski żywiołowej.
Niewprowadzenie stanu klęski żywiołowej to jedno z kilku sprzeniewierzeń zasadom prawa dokonanych przez rządzących w trakcie pandemii. Przeanalizujmy więc, jakie były tego koszty. Palącym problemem początku epidemii była kwestia wyborów prezydenckich. Czas pandemii to okres, w którym w obliczu zagrożenia obywatele jednoczą się wokół władzy będącej jedyną siłą na tyle sprawczą, by ich ochronić. Prezydent w ramach wykonywania obowiązków służbowych nadzorował produkcję płynu do dezynfekcji i był wszędzie tam, gdzie spoglądały obiektywy kamer. Jednocześnie kontrkandydaci urzędującej głowy państwa uwięzieni byli w swoich własnych domach na mocy ogólnonarodowego lockdownu. Wszystko to natomiast relacjonowała telewizja (której zarząd wybrany został przez gremium niezgodne z konstytucją) utrzymywana z publicznych pieniędzy i będąca na usługach rządzących, kręcąc bałwochwalcze materiały w mocno północnokoreańskim charakterze na cześć urzędującego prezydenta. Ogromna część uwagi publicznej ukierunkowana była na kwestie przeprowadzenia wyborów, w momencie kiedy wykładniczo rosła ilość przypadków covid-19 na terenie Polski. W końcu wydano 70 (a według Najwyższej Izby Kontroli nawet 130) milionów złotych na wybory, które się ostatecznie nie odbyły, gdyż wicepremier Jarosław Gowin rejtanowsko podał się do dymisji po uprzednim kryzysie rządowym i zablokował organizację wyborów. Tę historię już jednak dobrze znamy. Następnie rozpoczęła się kampania do następnych wyborów. Kampania braku odpowiedzialności. Tłumy osób na wiecach, bez maseczek. Tak przecież rozumiejący prostego człowieka Andrzej Duda mówiący, że w sumie to nikt, z nim na czele, nie lubi nosić tych całych maseczek. Słynna już wypowiedź Mateusza Morawieckiego, który odznaczyłby się „większym szacunkiem do wirusa”, gdyby nie trwająca kampania wyborcza i próba nakłonienia elektoratu do ruszenia w kierunku urn. Warto także wspomnieć o tysiącach głosów oraz pakietów wyborczych, które ostatecznie zaginęły, nie dając szansy na głos wielu przedstawicielom Polonii, opowiadającej się przeważająco za konkurentem urzędującego prezydenta. Wybory odbyły się zatem po konstytucyjnym terminie i w nierównych warunkach, co potwierdza m.in. raport OBWE. Ważność wyborów została zaś stwierdzona przez izbę Sądu Najwyższego obsadzoną przez sędziów o wątpliwym statusie, co potwierdza z kolei uchwała trzech innych izb Sądu Najwyższego. Polityka zwyciężyła nad prawem.
Tego wszystkiego mogliśmy jednak uniknąć. 4 marca 2020 roku to dzień wykrycia pierwszego przypadku Covid-19 w Polsce. Gdyby wprowadzono tego dnia stan klęski żywiołowej (jedną z przesłanek jest „masowe występowanie choroby zakaźnej”), wybory prezydenckie odbyłyby się najwcześniej 2 lipca lub później, gdyby stan klęski żywiołowej przedłużono. Ostatecznie byłoby to niemal w tym samym momencie, w którym się ostatecznie odbyły. Bez kryzysu rządowego. Bez straty 130 mln złotych z publicznego skarbca. Bez poświęcania większości dyskursu publicznego na temat wyborów. Bez skrajnie nierównej kampanii wyborczej. Jeśli wybory odbyłyby się np. w sierpniu (co byłobyprawdopodobne z racji potencjalnego wprowadzenia SKŻ później niż 4 marca, kiedy potwierdzono pierwsze zakażenie), kampania wyborcza byłaby także zapewne bezpieczniejsza. Można tylko domniemywać, ile ofiar przyniosły wiece wyborcze z przełomu czerwca i lipca oraz ukierunkowanie aparatu państwa na budowę wyborczego PR-u, kosztem zdecydowanego skupienia na walce z pandemią. W trakcie kampanii wyborczej liczba zakażeń oscylowała wokół niecałych 300 na dobę, dwa tygodnie po drugiej turze było to około 600 przypadków dziennie.
Na podejście do prawa składa się także wspomniane przeze mnie wcześniej ratio legis. Śmialiśmy się często z zakazu wejścia do lasu. Przepisu absurdalnego. Jesienią 2020 roku z kolei poinformowano o zamknięciu cmentarzy na kilka godzin przed wejściem w życie rozporządzenia, po czym Polacy zgodnie i gremialnie ruszyli uprzątnąć groby bliskich. Umniejszyło to powadze wprowadzanych obostrzeń. Także formułowanie przepisów, którym towarzyszy sprzeczna i niezrozumiała narracja, prowadzi często do ich nieprzestrzegania. Tak było w przypadku nakazu noszenia maseczek. Wypowiedzi ówczesnego ministra zdrowia prof. Łukasza Szumowskiego nt. maseczek powodowały brak przekonania u adresatów prawa co do jego stosowania, niezależnie od różnego stanu wiedzy ministra podczas wypowiadania danych słów. Sytuacja maseczkowa staje się jeszcze trudniejsza dla rządzących (zarazem łatwiejsza dla przybysza z Wuhan), kiedy to konieczność noszenia maseczek nie ma, jak nakazuje konstytucja, umocowania w ustawie, a w rozporządzeniu. Kary za brak maseczki są więc wtedy masowo uchylane przez sądy. Również ograniczenie działalności gospodarczej zostało wprowadzone nielegalnie, co zresztą także wyroki sądów udowodniły. Częste zmiany wprowadzanych restrykcji, czy nietrzymanie się wcześniej ustalonych harmonogramów ich implementacji nie tylko powodowały społeczne oburzenie, ale utrudniały chociażby prowadzenie odpowiedzialnej i zaplanowanej działalności gospodarczej. Oprócz problemu umocowania nakazów i zakazów w ustawie, ważną kwestią w przypadku ograniczania wolności jest zasada proporcjonalności. Jeśli stosujemy prawo adekwatnie do zagrożeń, spotkać może się ono ze zrozumieniem, akceptacją, a w konsekwencji tego także z jego przestrzeganiem. Można zadać pytanie o to, czy nakaz noszenia maseczek na świeżym powietrzu w którymkolwiek momencie miał poparcie z medycznego punktu widzenia, szczególnie w momencie, kiedy nakaz noszenia ich w przestrzeni zamkniętej, np. w marketach, był nieegzekwowany. Wszystko to utrudniło przerywanie łańcuchów zakażeń oraz walkę z ogniskami choroby.
Krytycy przedstawianej narracji mogliby od razu wystąpić z zarzutem, iż to właśnie prawo z idącymi mu w sukurs sądami komplikuje walkę z atakującym nas wirusem wymagając, by zakazy i nakazy miały np. umocowanie w ustawie, zamiast wyłącznie w rozporządzeniu (czyli akcie wykonawczym do ustawy). Tego typu wymóg może wydawać się jakimś wymysłem. Cytując klasyka „A na co to komu? A komu to potrzebne?” Otóż, po pierwsze, pandemia to okres radykalnego ograniczania naszych praw. Konstytucja daje możliwość ich ograniczenia właśnie na mocy ustawy – aktu, który musi przebyć całą ścieżkę legislacyjną, przez obie izby parlamentu oraz prezydenta. Aktu, który może być badany pod kątem zgodności z konstytucją oraz na podstawie którego orzekają sądy. Aktu, którego nie można wydać jednym podpisem ministra i który przejrzyście opisuje zakres ograniczanych wolności. Takie działanie, przy kooperacji izb parlamentu, nie odbiera znacząco dynamizmu działaniom władz w walce z pandemią, lecz daje im solidne podstawy, silny mandat oraz środki zaskarżenia dla adresatów. Wszyscy zatem korzystają z pewności prawa. Po drugie, sytuacje nadzwyczajne rodzą precedensy. Jeśli teraz zlekceważymy procedury, w przyszłości możemy być mniej wyczuleni na to, że któryś z ministrów wyda rozporządzenie niemające umocowania w ustawie, które to ogranicza w jakiś sposób nasze wolności. Wszystko to bez debaty parlamentarnej, bez głosowania, bez podpisu prezydenta. Dochodzi wtedy do realizacji np. przez ministra zdrowia kompetencji, których nikt mu nigdy nie przekazał. Na taką uzurpację władzy powinniśmy być więc wyczuleni.
Konkludując, trudny dla wszystkich czas pandemii unaocznił znacząco wiele zjawisk oraz problemów. Jednym z nich jest lekceważące i nonszalanckie podejście do prawa. Często jest ono uważane za czynnik komplikujący zanadto rzeczywistość, zbędny i przeszkadzający, wymyślony przez prawników dla prawników. Prawda jest jednak taka, że prawo jest skomplikowane dokładnie tak, jak nasza rzeczywistość. Owo prawo ma tę rzeczywistość stabilizować, organizować i nas przed nią chronić. W omawianych przypadkach potrafi także ratować życie. Okazuje się wtedy, że droga między przepisami, praktyką i doktryną prawa, a skutecznym ratowaniem ludzkiego życia jest krótsza, niż z pozoru może się wydawać. Najgorszym scenariuszem jest zaś sytuacja, kiedy władza się na to prawo obraża lub je ignoruje, gdyż przeszkadza jej ono w realizacji politycznych zamierzeń.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
