Zacznijmy od tego, że Polska przyjęła system edukacji, który występuje jedynie w jednym kraju europejskim i to częściowo europejskim. Tym krajem jest Turcja.
Polska jak Turcja
Tylko w Turcji istnieje podział na dwa stopnie edukacji, czyli: obowiązkowa szkoła podstawowa 8-letnia oraz ponadobowiązkowa szkoła średnia, trwająca 4 lata. Różnica jest taka, że edukację zaczyna się w Turcji w wieku 6 lat. W Polsce – w wieku 7.
Generalnie w większości krajów europejskich edukację rozpoczyna się w wieku 6 lat. Wyjątkiem są: Wielka Brytania – 5 lat (a w niektórych przypadkach nawet od 4 lat) oraz niektóre państwa skandynawskie, niektóre bałtyckie i dawnego bloku wschodniego, gdzie edukacja zaczyna się w wieku 7 lat.
Natomiast we wszystkich krajach Europy, z wyjątkiem Polski i Turcji, istnieje trzystopniowy system edukacji, czyli dwa stopnie nauczania obowiązkowego (szkoła podstawowa + gimnazjum) oraz trzeci stopień – szkoła ponadobowiązkowa, czyli liceum. Rzecz jasna w każdym kraju szkoły te inaczej się nazywają, ale prawie wszędzie nazwa drugiego stopnia szkoły obowiązkowej to pochodna słowa gimnazjum.
Cała wstecz
PiS zafundował Polakom pasztet w edukacji, który cofa nas do czasów dobrze znanych prezesowi Kaczyńskiemu, kiedy beztrosko biegał po podwórku, schowany pod opiekuńczymi skrzydłami taty. Posunięciem tym zadość uczynił wyłącznie wyborcom PiS, którym, jak wiadomo, blisko jest do tamtych czasów.
Elektorat PiS nie chce bowiem Polski nowoczesnej, wolnej (w sensie swobody myślenia) i liberalnej. Takiej Polski ten elektorat się po prostu boi. Wiadomo, najbardziej lubimy tylko te piosenki, które znamy, że posłużę się cytatem z „Rejsu” Piwowskiego. PiS umiejętnie wykorzystuje te nastroje, samemu je wcześniej kreując. Podobnie ma się sprawa z uchodźcami, wolnością obyczajową czy ostatnio – z reparacjami wojennymi i antyunijną narracją.
Prawo i Sprawiedliwość funduje Polsce pasztet, który trwać będzie latami, nawet po zmianie władzy, bo przecież jasnym jest dla każdego, że nowa władza nie wróci do gimnazjów, gotując dzieciom i rodzicom kolejny wstrząs. To właśnie za ten pasztet i za to utrwalenie XIX-wiecznej szkoły w Polsce, odpowiedzialni za to politycy PiS winni ponieść karę możliwie jak najwyższą.
„Deforma” edukacji cofnęła polskie szkolnictwo i Polskę przy okazji o co najmniej 30 lat. Oczywiście, pełna zgoda, że system edukacji trzeba zmieniać, tak jak zmieniać musi ją każdy nowoczesny kraj w Europie czy na świecie, bo świat się po prostu rozwija. To co nowoczesne było lat temu kilkanaście, dzisiaj trąci już myszką. Edukacja zaś powinna za tym rozwojem nadążać.
Patrzę jednak na to, co robi PiS okiem przedsiębiorcy i wiem, że żeby coś zmienić i unowocześnić, nie trzeba od razu tego burzyć. Często wystarczą jedynie korekty. Burzenie całkowite jest po prostu irracjonalne, kosztowne i w praktyce pozbawione głębszego sensu. Jasne, czasem trzeba się wycofać z czegoś, co nie przynosi oczekiwanych efektów. Ale problem w tym, że polska szkoła przynosiła efekty, mierzone choćby wynikami w ogólnoeuropejskich czy ogólnoświatowych testach i konkursach. Polscy uczniowie właściwie w każdej dziedzinie wiedzy plasowali się w czołówce uczniów. Oznacza to dla mnie, że system przynosił spodziewane efekty i jedynie można było pracować nad jego ulepszeniem.
Nowy „obywatel”
Ale przecież w całej idei „reformy” nie idzie o jakiekolwiek ulepszenie szkoły czy jej unowocześnienie. Głównym i jedynym celem jest stworzenie nowego obywatela – wyborcy PiS. Pod tym względem partia rządząca niczym się nie różni od swoich protoplastów sprzed 30 lat, którym też śniło się stworzenie nowego człowieka.
O tym, czym ma być w istocie nowa szkoła w wykonaniu partii rządzącej, świadczy podstawa programowa oraz eksperci MEN, którzy za tą podstawą stoją, na czele z głośną panią doktor Urszulą Dudziak, która zasłynęła ze swoich złotych myśli. Przytoczę najważniejsze:
– współżycie przed ślubem grozi poważnymi konsekwencjami, np. wyrzutami sumienia gnębiącymi człowieka aż do śmierci,
– antykoncepcja to niegodziwość, bo przeciwdziała płodności,
– stosowanie prezerwatywy i stosunek przerywany powoduje raka piersi, a kobieta pozbawiona dobroczynnego wpływu nasienia choruje,
– żałosna próba dostarczenia sobie samemu przyjemności seksualnej ogranicza człowieka i zubaża,
– żeby zapalić zapałkę, chłopiec potrze trzaskę od siebie, dziewczynka do siebie. Podczas gaszenia chłopiec pomacha zapałką w powietrzu, a dziewczynka ją zdmuchnie.
(Widać jestem nieokreślonej płci, bo ja zapalam i gaszę zapałki jak mi w danej chwili wygodnie).
Inne argumenty potwierdzające przedstawioną tezę o ściśle ukierunkowanych działaniach edukacyjnych władzy znaleźć można, zagłębiając się w szczegóły programowe, takie jak nacisk na lekcje religii lub mocno wybiórczo potraktowana historia Polski. O tym wszystkim można już było przeczytać w różnych publikacjach wcześniej.
Obiegowe opinie a fakty
W powszechnej wiedzy Polaków funkcjonuje obiegowa opinia, że poprzednie rządy PO-PSL nic przez osiem lat nie zrobiły nie tylko w edukacji, a premier Tusk jedynie haratał w gałę. Poniekąd Platforma i PSL sami sobie są winni za fatalną politykę informacyjną, będącą niemal znakiem rozpoznawczym tych rządów. Jednak jeśli tylko poszpera się tu i ówdzie, można pozyskać bardzo ciekawe dane, jak na przykład takie, że w latach 2008-2015 nastąpił wzrost wynagrodzeń dla nauczycieli o 50 proc. W latach 2008-2015 miał miejsce znaczny przyrost aktywizacji przedszkolnej dzieci, zwłaszcza na terenach wiejskich.
Dokładne dane są następujące:
– procent 3-latków objętych wychowaniem przedszkolnym we wrześniu 2007 roku wynosił w miastach 52,7 a na wsi 13,1. We wrześniu 2015 roku procent ten wynosił odpowiednio 87,9 w miastach i 60 na wsi,
– procent 4-latków objętych wychowaniem przedszkolnym we wrześniu 2007 r. wynosił w miastach 67,9 a na wsi 21,8. We wrześniu 2015 roku procent ten wynosił odpowiednio 92,0 w miastach i 71 na wsi,
– procent 5-latków objętych wychowaniem przedszkolnym we wrześniu 2007 r. wynosił w miastach 76,7 a na wsi 33,8. We wrześniu 2015 roku procent ten wynosił odpowiednio 98,6 w miastach i 92,5 na wsi.
Ten wyraźny wzrost ma oczywiście związek ze zwiększoną ilością przedszkoli przygotowanych za rządów PO-PSL. Dane kształtują się następująco:
– w roku szkolnym 2006/2007 liczba przedszkoli wynosiła 676 428, liczba oddziałów przedszkolnych w szkołach podstawowych 186 228, a zespołów wychowania przedszkolnego oraz punktów przedszkolnych nie było wcale;
– w roku szkolnym 2013/2014 (najwyższy wskaźnik w latach 2008-2015) liczba przedszkoli wynosiła 952 911, liczba oddziałów przedszkolnych w szkołach podstawowych 305 186, liczba zespołów wychowania przedszkolnego 1 875, a liczba punktów przedszkolnych 37 217.
Kolejne dane to subwencja oświatowa, która w 2007 roku wynosiła 28 204 949 000 zł i obejmowała 6 264 000 uczniów, a w roku 2015 – 40 375 952 000 zł i obejmowała 5 182 000 uczniów (niż demograficzny), co oznacza, że była wyższa także w liczbach jednostkowych.
Na koniec liczba zatrudnionych nauczycieli: w roku szkolnym 2006/2007 było ich 579 976 a w roku szkolnym 2015/2016 – 582 327 i to przy zmniejszonej liczbie pensum nauczycielskiego związanego z niżem demograficznym. Nie zapominajmy także, że w latach 2008-2014 Polska, tak jak i cały świat, walczyła ze skutkami największego od lat kryzysu gospodarczego.
Tyle suchych, ale jakże wymownych danych. Jakimi danymi będzie mogła pochwalić się obecna władza – zobaczymy wkrótce.
Jakiej szkoły potrzebuje Polska
Polska szkoła wymaga zmian. Można także prowadzić dywagacje na temat gimnazjów, czy są one siedliskiem zła, czy niezbędnym ogniwem kształcenia, dokładnie tak jak we wszystkich państwach europejskich (jak już wspomniałem, z wyjątkiem Turcji). Osobiście uważam, że likwidacja gimnazjów to typowe wylewanie dziecka z kąpielą. Operacja, która nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków, poza chaosem organizacyjnym i wielkimi kosztami, o których przeciętny obywatel nieprędko się dowie.
Marzy mi się szkoła otwarta i wolna od jakiejkolwiek ideologii, która uczyni podmiotem edukacji dziecko. Uporządkowany charakter klas według roczników powstał w XIX wieku, a jego autorem był Jan Henryk Pestalozzi. Tak zostało do dziś, dzieci mają sześć, siedem lat, idą do szkoły, tam poznają alfabet, a potem uczą się tabliczki mnożenia. Tylko że taki sztywny podział nie przystaje do czasów współczesnych. Dzisiaj dzieci mogą i powinny uczyć się inaczej. Te, które przychodzą do pierwszej klasy, ale są bardzo bystre i szybko chwytają założenia stawiane na przykład w matematyce, będą się na lekcjach po prostu nudzić.
Szkoła zaś powinna być przede wszystkim nastawiona na wyławianie talentów. Ale to nie oznacza też, że uczeń, który szybciej chwyta matematykę, ma być już po dwóch, trzech klasach podstawówki sprofilowany tylko na nauki ścisłe. Przecież w każdej chwili może zmienić swoje upodobania w kierunku czysto humanistycznym. I marzy mi się taka szkoła, która to umożliwi.
Szkoła powinna więc być tak zorganizowana, aby dawać uczniom możliwie jak najwięcej swobody w rozwijaniu ich talentów. Ale też powinna gwarantować, że w czasie nauki zdobędą oni minimum wiedzy.
Marzy mi się taka szkoła, w której nauczyciel będzie miał odpowiedni status społeczny i nie będzie musiał bać się ucznia, którego ojciec jest prokuratorem lub politykiem akuratnie rządzącej partii. Należy przemyśleć kwestię zbyt długich wakacji – szkoła powinna mieć dyżur także w okresach wakacji dla dzieci, aby każde dziecko mogło do niej pójść na zajęcia pozalekcyjne, choćby z muzyki czy sztuk plastycznych. Tego nie ma w założeniach nowej, pisowskiej szkoły. Nie ma nic na temat większej liczby godzin poświęconych na sport, teatr, chór szkolny czy różnego rodzaju kółka zainteresowań.
Uczeń w nowej, pisowskiej szkole ma przede wszystkim uzyskać wiedzę na temat religii katolickiej i okrojonej historii. I wcale nie chodzi o to, aby rozwijał swoje myślenie – od tego mają być wszystkowiedzący politycy PiS na czele z prezesem Kaczyńskim. Oni wskażą młodym ludziom jedyny słuszny kierunek rozwoju.
Pseudo-reforma szkolnictwa jest zatem niczym innym, jak tylko stratą kilku, kilkunastu lat w bezcennej pogoni za nowoczesnym światem. Winę za ten stracony czas poniosą politycy, którzy z pogwałceniem wszelkich zasad obywatelskich, bez należytych konsultacji społecznych wprowadzili ją w życie.
Jacek Liberski – inżynier, przedsiębiorca, publicysta, bloger Liberté!
Tytuł, śródtytuły i lead od redakcji.
Foto: Foter.com
