Nigdy jeszcze w najważniejszych w Polsce wyborach do Sejmu nie głosowałem na PO. Miałem swoją Unię Wolności, a potem Partię Demokratyczną i nie zrażony sondażami wiernie oddawałem jej mój głos. Teraz PD już nie ma na karcie wyborczej. Dlatego pomimo wielkiego rozczarowania, jakim była dla mnie postawa rządu PO w sprawie OFE, jeszcze przed kilkoma tygodniami byłem pewien, że tym razem dołączę do wielkiej zbiorowości, jakiej na imię „wyborcy PO z braku alternatywy”. Tymczasem sprawa mojego głosu stanęła znów pod znakiem zapytania, znów należę do grupy wyborców niezdecydowanych. Jak na mnie, takie niezdecydowanie na 2,5 tygodnia przed wyborami to absolutny ewenement.
PO sama będzie sobie winna, jeśli mój głos utraci. Na ostatnich metrach mijającej kadencji, w ostatnim dniu obrad Sejmu 2007-11 partia przegłosowała skandaliczny zapis w ustawie, pochodzący z wrzuty senatora Marka Rockiego (jedno z największych rozczarowań politycznych), w sposób czysto arbitralny ograniczający dostęp obywatela i organizacji pozarządowych do informacji publicznej. Powołując się na abstrakcyjne i umożliwiające dowolne, wydumane stosowanie uzasadnienie „ochrony gospodarczych interesów” państwa lub gminy organa władzy publicznej i podmioty realizujące finansowane ze środków publicznych zamówienia będą mogły trwale odmawiać wglądu w swoją działalność.
Obywatel w tym kraju jest zmuszony prawem do finansowania działalności władz publicznych. Władze te rezerwują sobie prawo totalnego prześwietlania finansów tego obywatela, tak aby wycisnąć z niego każdy należny grosz (oczywiście ewentualne pomyłki na niekorzyść podatnika traktując inaczej niż pomyłki na niekorzyść fiskusa). Jedyne uprawnienie kontrolne, które w warunkach demokracji liberalnej obywatel miał odnośnie sprawdzenia sensowności wykorzystania jego pieniędzy (i wymiany ekipy rządzącej, gdyby owo wykorzystanie oceniał negatywnie), a więc wgląd w decyzje publiczne, zostaje mu właśnie odebrane przez partię budzącą gorzki śmiech na sali przymiotnikiem „obywatelska” w nazwie. Jedyną gwarancją, że nie utracimy dostępu do wiedzy o losie naszych pieniędzy mielonych przez machinę biurokracji, są teraz deklaracje polityków, że z nowych uprawnień będzie się korzystać rzadko (Rocki) i tylko przez krótki okres czasu, póki Rzeczpospolita będzie prowadzić newralgiczne negocjacje międzynarodowe (Tusk), a zagwarantowanie obywatelowi przejrzystości sfery publicznej przywiodłoby do władzy Al-Kaidę (Szejnfeld, po którym podobnych bzdur nigdy bym się nie spodziewał).
Zapis ustawy poparty przez PO i PSL (które według słów jego polityka Kłopotka „nie wiedziało”, co popiera – co znaczy, że nie powinno ponownie pokonać progu wyborczego, bo wie, co popiera chyba tylko wtedy, gdy chodzi o interesy członków partii i ich rodzin) to prawdziwy cywilizacyjny odwrót od powszechnych wszędzie w Europie tendencji ku większej przejrzystości, łatwiejszemu dostępowi do informacji, monitoringowi działań władz z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii. W Polsce tymczasem górę bierze przedpotopowa mentalność prof. Jerzego Osiatyńskiego, najprawdopodobniej autora jednej z ekspertyz (ustnej?), na podstawie której prezydent skasował nam OFE, który uważa, że domaganie się dla obywatela dostępu do informacji o źródłach decyzji dotyczących bezpośrednio jego pieniędzy jest „nieeleganckie”.
Absurdalna decyzja koalicji rządowej zmniejsza przejrzystość procesu decyzyjnego władz publicznych i drastycznie zwiększa ryzyko korupcji. Urzędnik i decydent, któremu nie patrzy się na ręce, może wkrótce zauważyć, że ręce te stały się lepkie. To posunięcie wrogie logice i duchowi demokracji, ponieważ obywatel posiadający węższy zakres wiedzy o działaniach władzy będzie w mniejszym stopniu zdolny podejmować racjonalne decyzje wyborcze. Zapis ten to prawdziwy casus belli państwa wobec obywatela, nowy rozdział w zmaganiach Polaka-szaraka z arogancką władzą i tępą, głupawą administracją, zapatrzoną w procedury i nie wykazującą się minimum logicznego myślenia.
Ustawa jest niezgodna z konstytucją, ale i tak – zanim ewentualną skargę opozycji lub RPP TK rozpatrzy – minie wiele czasu. Być może właśnie o to chodzi, aby dostęp do danych był ograniczony w najbliższych, kryzysowych latach, kiedy dług państwa ponownie otrze się o bezpiecznościowe progi 55 i 60% PKB? Forsujący „sześciopak” na arenie europejskiej rząd zabezpiecza tyły? Z jakiegoż innego powodu resort Rostowskiego zaangażował się w promowanie tej ustawy? Ministerstwo skarbu, negocjujące sprzedaż spółek zagranicznym inwestorom i zmuszone stosować tajemnicę handlową – rozumiem. MSZ, poufnie negocjujący kształt unijnego ustawodawstwa – też rozumiem. Prokuratoria, zawsze chętna zataić – nie dziwi. Ale MF? Hm.
Niezgodna z konstytucją jest też metoda ponownego wprowadzenia poprawki w postaci wrzuty senackiej. Ale to także nie przeszkodzi ustawie wejść w życie. Niechaj wstydzą się wszyscy posłowie, którzy poparli zapis, nad którym nie toczyła się wystarczająca debata publiczna. Niech wstydzą się swojego aplauzu po przegłosowaniu tej ustawy, gdyż dali w ten sposób wyraz najwyższej pogardy wobec ludzi spoza Wiejskiej.
Pozostaje nadzieja na weto prezydenta. Bardzo pozytywnie oceniam w tym kontekście list Lecha Wałęsy, Bogdana Lisa, Władysława Frasyniuka i Zbigniewa Bujaka do Bronisława Komorowskiego w tej sprawie. Osobiście nie mam jednak złudzeń. Kancelaria odmawiająca – pomimo sądowego wyroku – obywatelom wglądu w związane z OFE, ustne czy nieustne, ekspertyzy weta nie zastosuje, bo jest stroną w tej sprawie. Przegłosowanie ograniczenia dostępu do informacji publicznej jest w jej żywotnym interesie.
Pozostaje kartka wyborcza. Inaczej aniżeli w przypadku OFE wątpię, czy starczy czasu do wyborów, aby ochłonąć i przetrawić złą postawę PO. A to oznacza, że krzyżyk może stanąć gdzie indziej.