Dokument braci Sekielskich „Zabawa w chowanego” w sumie nie odkrywa żadnego mechanizmu, który by nas zaskakiwał, czegoś niespodziewanego. Od lat, dzięki setkom doniesień z całego świata, wiemy, że Kościół katolicki przez długie dekady standardowo krył księży-pedofilów, przenosząc ich z parafii do parafii, z regionu do regionu, aby pozostali anonimowi, a ich zbrodnie nie doprowadziły do powstania rys na wizerunku instytucji, nie zaszkodziły jej interesom finansowym i związanym ze sprawowaniem realnej władzy na ludźmi. Żadnego z biskupów nie obchodziło to, że w ten sposób drapieżnikom otwierano nowe łowiska, a liczba ofiar i ludzkich tragedii rosła. Jednak film jest potrzebny, bo na przykładzie konkretnych skrzywdzonych ludzi, konkretnych księży-pedofilów i konkretnych biskupów-stręczycieli, grzebie wątpliwości i nadzieje niektórych, że może polski Kościół był lepszy i wyjątkowy, że może u nas było inaczej.
W Polsce może być wręcz gorzej niż gdzie indziej. Być może nie w sensie liczby pokrzywdzonych dzieci. W wielu państwach zasięg zjawiska księżowskiej pedofilii był tak kolosalny, że trudno z tym „konkurować”. Jak było w Polsce nie dowiemy się (zapewne jeszcze długo), dopóki sprawy nie przeanalizuje niezależna od Kościoła i prokościelnych władz kraju komisja naukowo-śledcza. Jednak w Polsce może wystąpić, unikatowy już jak na poziom świadomości lat 20. XXI w., problem z pociągnięciem księży-pedofilów do odpowiedzialności. Otóż w żadnym kraju Kościół nie oczyścił się sam z siebie, z powodu złamania wewnętrznej zmowy milczenia, złamania „uświęconych” zasad bezgranicznej uległości wobec biskupa, ani też z powodu odezwania się w ludziach kościelnej hierarchii „głosu moralności”. Nie. Zwykle wyjście afer na światło dzienne i wszczęcie procesu rozliczeń miało swój punkt startowy w demaskatorskich materiałach dziennikarskich, niekiedy inspirowanych czystym etosem dziennikarskiego dążenia do odkrycia prawdy materialnej, a czasem też ideowym antyklerykalizmem mediów. Autorzy tych publikacji we wczesnej fazie byli zwykle poddawani presji prokościelnych kręgów władzy, spotykali się z groźbami, próbami kupienia milczenia, a także zwykłym, tępym hejtem napuszczanych na nich wiernych. Dopiero po obudzeniu wściekłości opinii publicznej reagowały władze państwa i pozbawiony innego wyjścia Kościół zapowiadał zmianę swojej polityki.
W Polsce jesteśmy ledwie u progu tego etapu, ale Kościół gra na zwłokę. Inaczej niż gdziekolwiek indziej ma nadzieję na uzyskanie pomocy w zamiataniu spraw pod dywan ze strony władz państwa i kontrolowanej przez partię rządzącą prokuratury. Właśnie ten czynnik jest wielokrotnie sugerowany w „Zabawie w chowanego” i on jest oryginalnym, polskim wkładem w dyskusję o zjawisku kościelnej pedofilii. Czy w Polsce hasło „Jesteśmy nietykalni” przestało być aktualne? Wiele wskazuje na to, że jednym z ubocznych skutków likwidacji liberalnej demokracji i państwa prawnego w Polsce może być przedłużenie okresu bezkarności księży-pedofilów i pobłażliwego ich traktowania przez organy ścigania. W końcu te standardy wyznaczył prawie 20 lat temu nie kto inny, jak Stanisław Piotrowicz, późniejszy poseł i przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka z ramienia PiS, a dzisiaj sędzia Trybunału Konstytucyjnego.
Oczywiście nikt nie jest tak naiwny, żeby wierzyć, iż PiS będzie chronić Kościół dlatego, że partia składa się z ludzi wierzących, uznających wiarę ojców za skarb i trzon jej idei narodowej wspólnoty. To zwykły biznes i brudna rozgrywka tronu z ołtarzem, w której tron trzyma ołtarz (wręcz dosłownie) za tzw. jaja i przy pomocy tej matki wszystkich haków wybija biskupom z głowy pomysły zaprzestania popierania władzy PiS, a szczególnie tłumi w zarodku wszelkie pokusy przejścia Kościoła na pozycje dystansu wobec polityki. Politycznych szefów prokuratury zachwyca każda taka sytuacja, w której mogą „dać wiarę” biskupowi, iż dokumenty dotyczące danego księdza-pedofila są w Watykanie i „odstąpić” od przeszukania w kurii metropolitarnej. Im więcej takich przypadków, tym mniejsze poparcie polskiego Kościoła dla „humanitarnych nonsensów” w rodzaju przyjmowania uchodźców lub nawoływania do zaprzestania przemocy wobec osób LGBT. Tym więcej banerów kandydatów PiS na płotach parafialnych. Tym więcej kazań ze wskazówkami dla wyborców.
Doświadczenia innych państw znajdują potwierdzenie także w Polsce. W sytuacji skrzywdzenia dziecka przez księdza-pedofila najmniej sensowną reakcją jego rodziców jest pójście i zgłoszenie tego w kurii biskupiej u jakiegoś księdza-niepedofila. To jak zaproszenie do tuszowania sprawy, do mataczenia, do prób uciszenia ofiar poprzez presję lub pieniędzmi, to danie sygnału przełożonym, że sytuacja wokół konkretnego księdza-pedofila staje się zbyt gorąca i może już czas na jego przenosiny i ponowne ukrycie wśród księży-niepedofilów oraz nieznających go zupełnie wiernych. A jednak dokładnie tak większość ofiar i ich bliskich reaguje. To efekt wielopokoleniowego „wychowania” wiernych, którym wkodowano do głów potulność i posłuszeństwo wobec „pasterza diecezji”, który jest „świętym człowiekiem”, przed którego majestatem należy padać na kolana. Takie rozmowy przebiegają wówczas w ten sposób, że to bliscy skrzywdzonego dziecka proszą, błagają, apelują, są stroną na niższej pozycji. Zaś biskup, mimo że gwałt (często któryśnasty) jego podwładnego na dziecku to także jego osobisty „fakap”, zachowuje pozycję wyższą, okazuje łaskę wysłuchania, ale czasem też skarci, zgani, poinstruuje, wyklaruje tępemu wiernemu. Sami sprawcy, zwykli księża, usiłują zamulić rozmowy typowo kościelną nowomową o żalu, pokusie, pokucie, grzechu, nawróceniu i tym podobnych konstruktach, które miałyby stanowić argument na rzecz „przecież życie toczy się dalej” i służą do ucieczki od prawnokarnych konsekwencji. W filmie Sekielskich ilustruje to przykład rozmowy księdza-pedofila Hajdasza z rodziną jednej z jego ofiar.
Ale czy może to wyglądać inaczej? W końcu zarówno logika, jak i zebrany materiał o tysiącach tego rodzaju przypadków z całego świata, jednoznacznie pokazuje, że na atak księdza-pedofila narażone jest dziecko z rodziny z jednej strony ubogiej (i często obarczonej patologią społeczną), ale z drugiej strony z rodziny silnie religijnej. Im bardziej religijni rodzice, tym w bliższej symbiozie i zażyłości pozostają ze swoim „duszpasterzem”, tym chętniej i częściej wpuszczają go do domu, tym wylewniej informują o życiu rodziny, tym bardziej ochoczo odsyłają dzieci, aby spędzały czas z księdzem na różnych zajęciach, wyjazdach, itp. Następnie tym mniej gotowi są na przyjęcie od dziecka do wiadomości, że „święty człowiek” jest zbrodniarzem i świnią. W religijnych rodzinach jest większe prawdopodobieństwo, że dziecku się nie uwierzy i je surowo ukarze za potwarz księdza, a zatem dziecko z takiej rodziny będzie wręcz nawet skłonne, aby znosić niedolę milcząco. Wystarczy przeanalizować reakcje parafian na pojawienie się zarzutu wobec księdza z ich parafii. Najczęściej szczują na rodzinę, która mówi o krzywdzie, grożą jej przemocą. Czy tacy ludzie uwierzyliby własnemu dziecku w tej samej sytuacji? Może tak, może nie. Co najwyżej fifty-fifty. W każdym razie od takich rodzin trudno oczekiwać, że będą z biskupem lub jego urzędnikiem rozmawiać stanowczo, z pozycji strony mającej tytuł do konkretnych żądań.
Im bardziej religijna rodzina, tym bardziej narażone na atak księdza-pedofila dzieci. To reguła, którą warto sobie uświadomić, także wybierając model własnej religijności w przypadku tych z nas, którzy wierzą w Boga.
Skoro nie ma sensu iść ze skargą do kurii, to jakie są alternatywy? W normalnym państwie sprawa byłaby całkowicie oczywista – krzywdę należy zgłaszać na policji i/lub w prokuraturze. Jednak Polska, będąca obecnie w punkcie około trzech czwartych drogi ku dyktaturze klerykalnej partii władzy, państwem normalnym już nie jest. Tutaj prokuratura standardowo udostępnia całe akta sprawy biskupom, którzy z racji swojej funkcji najwyraźniej są zwolnieni z podejrzeń o możliwość mataczenia. Sekielscy pokazują w filmie okólnik Prokuratury Krajowej, aby w tego rodzaju sprawach „opierać się na współdziałaniu” z Kościołem, co uzasadnia się równoległym toczeniem przez niego postępowań kościelnych (tych samych, które do niedawna były standardowo zorientowane na ukrywanie księży-pedofilów w nowych środowiskach). Do tego dochodzi niesłychana, w porównaniu z przypadkami sformułowania podobnych zarzutów wobec przedstawicieli innych profesji, przewlekłość działań prokuratury, brak – przecież w Polsce raczej typowych – aresztowań na czas śledztwa.
Strategia polskiego Kościoła stoi w rozkroku. Biskupi wydają się wahać, czy muszą – jak w każdym w zasadzie kraju – wyłożyć karty na stół i stawić czoła konsekwencjom w postaci wysokich odszkodowań pieniężnych (co oznacza np. sprzedaż pięknych pałacowych siedzib niektórych arcybiskupów) oraz odpływu wiernych, czy też jest jeszcze szansa na rozejście się księżowskiej pedofilii „po kościach”. Jeśli ofiary będą się zgłaszać do kurii i pisowskiej prokuratury, a ten najbrudniejszy sojusz tronu i ołtarza w dziejach przetrwa, to może być na to szansa. Co mogą na to poradzić obywatele? Ofiary i ich bliscy muszą obrać trzecią drogę, jaką jest zgłaszanie krzywd do niezależnych mediów, do ludzi tak odważnych jak bracia Sekielscy. Reszta należy zaś do opinii publicznej. Ani władza, ani Kościół nie utrzymają obecnej strategii, gdy po drugiej stronie zobaczą absolutną furię dwóch trzecich polskiego społeczeństwa, które postanowiło bronić swoje dzieci przed polityką, kunktatorstwem i całkowitą utratą fundamentalnej etyki.