Traktuję polskie parady i marsze równości jako, przykro mi to pisać, nieudolną kalkę Christopher Street Day. Od dawna twierdzę, a utrzymuje mnie w tym przekonaniu opinia dwóch gejów opublikowana w ostatnim tygodniu na łamach portalu gazeta.pl, że w obecnej sytuacji parady tylko umacniają stereotypy.
Ciężko jest mi zabierać głos na tematy dotyczące homoseksualistów w momencie kiedy debata publiczna zdominowana jest przez krzykliwą lewicę i nie mniej krzykliwą prawicę narodowo-katolicką. Ciężko jest mi odnosić się do tego zagadnienia w momencie kiedy z obu stron wywiera się na mnie nacisk. Muszę być za lub przeciw, i wydaje się że nie ma innej opcji. Ten sposób myślenia staje się bliski wielu ludziom, stąd po obydwu stronach barykady można dostrzec narastanie radykalizmu. Obydwie strony sporu o prawa homoseksualistów posługują się półprawdami, stereotypami i mało wiarygodnymi badaniami naukowymi. Wyraźnie widać tendencję do demonizowania, lub też przesadnego wychwalania każdego aspektu homoseksualnego życia. Uważam że zadaniem liberała nie jest dokładanie cegiełki do żadnego z dzisiejszych homo-radykalizmów. Potrzebne jest świeże spojrzenie, wolne od neomarksistowskich tudzież narodowo-chrześcijańskich demagogii.
Przede wszystkim zatem, stwierdzić należy że z punktu widzenia liberalnego homoseksualizm jest rzeczą neutralną. Występuje on u mniejszej części populacji, zaś na ogólną wartość jednostki ma tak samo znikomy wpływ jak wszelkie inne odbiegające do standardu cechy psycho-fizyczne. Jest przy tym kwestią drugorzędną czy homoseksualizm to cecha wrodzona, czy też nabyta. Sprawę tę należy pozostawić do rozważenia naukowcom, zapewniając im przy tym wolność od jakichkolwiek politycznych nacisków.
Ufając jednak zdrowemu rozsądkowi, jak również ustaleniom większości badaczy, można przypuścić że jest to cecha wrodzona i nieuleczalna, jedynym zatem dopuszczalnym podejściem do osób o homoseksualnej orientacji jest tolerancja. Nawet jeżeli jednak można daną orientację nabyć, nie powinno to zmieniać podejścia do gejów i lesbijek, tym bardziej że ciężko przychodzi mi wyobrażenie sobie możliwości jej przymusowej zmiany.
Orientacja seksualna nie powinna zatem wpływać na ocenę jednostki. Kolejną, często poruszaną – zwłaszcza w kontekście parad równości – kwestią jest granica między homoseksualizmem jako prywatną sprawą jednostki a kwestią publiczną, służącą budowaniu jej wizerunku. Dla liberała wszystkie osoby są równe, bez względu na posiadane cechy, aczkolwiek mają oczywiście prawo do wyrażania szczególnej dumy z konkretnej rzeczy. Liberał nie jest zatem z założenia antypatriotą, nie powinien być również anty-homoseksualistą (określenie „homofob” jest co najmniej niejednoznaczne). Przyznawanie się danej osoby do swojej orientacji jest jej prywatną sprawą. Ciężej jest odnieść się do zależności między tzw. coming out i jego społecznym odbiorem. Można to wpisać w bardzo ważny, szeroki kontekst – stosunek ludzi ustosunkowanych liberalnie, wolnościowo, tolerancyjnie do osób z poglądami negującymi liberalny system wartości. Myślę jednak że wolność słowa, w tym również sposób myślenia, są prawami przysługującymi wszystkim ludziom. Nie ma czegoś takiego jak „prawa złego człowieka”, każdy ma zatem prawo do krytyki homoseksualnych sympatii innych ludzi. Oczywiście, niedopuszczalna jest sytuacja w której owa krytyka przybiera formę przemocy, pomówień tudzież nękania. W tych przypadkach jednak można zastosować odpowiednie paragrafy, odwołujące się nie do ludzkich poglądów, lecz do jawnego szkodzenia drugiemu człowiekowi. Jako liberał odnoszę się sceptycznie do tzw. „mowy nienawiści”. Postulaty wprowadzenia owego przestępstwa do kodeksu karnego odnoszą się niewątpliwie do szczytnych ideałów, w praktyce jednak tworzą dziwaczną sytuację. Dla przykładu, za „mowę nienawiści” mogą zostać uznane żarty o Żydach, układane i opowiadane… przez samych Żydów! W praktyce „mowa nienawiści” nie traktuje również wszystkich obywateli w sposób równy – łatwiej jest pod ten paragraf podciągnąć delikatną krytykę zachowań poszczególnych przedstawicieli, tudzież grup reprezentujących mniejszości narodowe, religijne czy seksualne, ciężej jednak podciągnąć pod ten paragraf stereotypy mniej „poprawne politycznie”. Uważam że nadawanie wszystkim Żydom etykiety chciwych krwiopijców, gejom – beztroskich rozpustników itp. jest naganne tak samo jak przypisywanie Polakom genetycznego antysemityzmu, tudzież określanie Kościoła katolickiego jako pedofilskiej mafii. Warto jednak podkreślić że ŻADNA z tych rzeczy nie jest godna, sama w sobie, zainteresowania ze strony systemu prawnego.
Jak w tym kontekście odnieść się do ruchu LGBT, jego postulatów i sposobów działania? Samo powstanie środowiska określanego jako LGBT było w tamtych czasach działaniem naturalnym. Była to odpowiedź na brutalność policji, dokonującej regularnych najazdów na gejowskie kluby. Czarę goryczy przelały zamieszki w Nowym Jorku, znane jako Stonewall riots. Wówczas było jasne że homoseksualiści są w Ameryce grupą dyskryminowaną, zaś dążenie do wyzwolenia od państwowej opresji powinno stać się celem wszystkich porządnych ludzi. Warto jednak dodać jedną rzecz – miało to zastosowanie na amerykańskim gruncie. W Polsce nigdy nie dochodziło do prześladowania homoseksualistów. Już w XIX wieku w Księstwie Warszawskim doszło do dekryminalizacji stosunków homoseksualnych. Prawa homoseksualistów zostały potwierdzone przez w pełni suwerenny rząd w 1932 roku. Dla porównania, w Anglii dekryminalizacja homoseksualizmu nastąpiła dopiero w latach 60. XX wieku, a w Szkocji w latach osiemdziesiątych. Położenie mniejszości seksualnej pogorszyło się wskutek okupacji, wprowadzającej represywne prawodawstwo, zsyłające osoby orientacji homoseksualnej do obozów koncentracyjnych lub łagrów. Poza tym krótkim okresem, nie dochodziło w Polsce do udokumentowanych przypadków masowej przemocy wobec mniejszości seksualnych. Jedyną haniebną kartą w historii Polski była akcja „Hiacynt”, nie była ona jednak motywowana niechęcią wobec homoseksualistów, lecz chęcią pozyskania jak najszerszych grup mogących służyć, pod przymusem, aparatowi ideologicznemu państwa. Od momentu odzyskania wolności, natężenie zachowań skierowanych przeciwko homoseksualistom zwiększa się współmiernie do coraz większej obecności homoseksualnych organizacji w życiu publicznym.
Nie uważam pomysłu organizowania parad za najbardziej trafiony sposób propagowania idei ruchu LGBT. Pierwsza tego typu demonstracja, Christopher Street Day, była przejawem walki przeciwko realnej dyskryminacji. Co warto zauważyć – była to dyskryminacja ze strony państwa (nie szeroko pojętych środowisk homofobicznych), w dodatku skierowana prawdopodobnie nie tyle przeciwko samym homoseksualistom, ile przeciwko szeroko pojętemu marginesowi. W Polsce – co warto jeszcze raz podkreślić – nie dochodziło do systemowej dyskryminacji homoseksualistów (pomijając oczywiście haniebnego „Hiacynta”). W Polsce celem tego typu parad było od samego początku przekonanie społeczeństwa do pewnej wizji zmian prawnych, mających nadać homoseksualistom nowe uprawnienia. W tym kontekście traktuję polskie parady i marsze równości jako, przykro mi to pisać, nieudolną kalkę Christopher Street Day. Od dawna twierdzę, a utrzymuje mnie w tym przekonaniu opinia dwóch gejów opublikowana w ostatnim tygodniu na łamach portalu gazeta.pl, że w obecnej sytuacji parady tylko umacniają stereotypy. Kreują wizję homoseksualistów jako lewicowych antyklerykałów, można na nich zobaczyć bowiem wyłącznie hasła powiązane z tego typu środowiskami. Nie ma tam miejsca na rzeczową dyskusję, argumentami w sporze są kierowane – obustronnie – wyzwiska i – jednostronnie – butelki, jajka oraz inne tego typu przedmioty. Wokół parady odbywają się co prawda różne panele dyskusyjne czy konferencje, nie są one jednak mocno reklamowane. W dodatku wiele z nich promuje wizję zgodną z ideami jednego, wąskiego środowiska.
Nie zmienia to jednego prostego faktu – środowisko LGBT powstało, a wraz z nim do dyskursu weszło pojęcie praw homoseksualistów i związana z nim radykalizacja opinii oraz działań. Nie można tego ignorować. Dlatego, chociaż nie do końca rozumiem potrzebę formalizowania związków homoseksualnych, jestem skłonny zaakceptować rozwiązania prawne umożliwiające ją. Pozytywnie odnoszę się do wszelkich twórczych inicjatyw organizowanych przez osoby zrzeszone w grupach LGBT. Jestem zawsze skłonny do dyskusji, oczekuję jednak rzetelnego odnoszenia się również do krytyki tego ruchu. Znacznie bliższa od parady jest dla mnie forma kongresu, tudzież festynu stacjonarnego – ze skupieniem się jednak na sprawach merytorycznych, i wzajemnym poznaniu. Poznaniu które nie jest możliwe na blokującej miasto paradzie, pokazującej ludzi przez pryzmat ich przynależności do wielkiego kolektywu – a zatem obdzierających ich ze wszelkich indywidualnych cech. Obecny, agresywny język stosowany przez uczestników tych wydarzeń na pewno nie przysparza im sympatii. Co więcej – sieje zwątpienie u osób im przychylnych. Uważam to za największy obecnie grzech ruchu LGBT.
Jego działaczom proponuję zatem ponowne przemyślenie strategii. Nie nawołuję do rezygnacji z parad, które już stały się pewnym symbolem. Chciałbym jednak delikatniejszego ważenia akcentów, jak również próby spojrzenia na swoją działalność z perspektywy heteroseksualisty życzliwego, aczkolwiek nie zakochanego bezrefleksyjnie w działaniach ruchu homoseksualistów. Wielkie plany wymagają rozsądnych działań. Można połączyć atrakcyjność przekazu z merytoryką i prawdziwą debatą. Aktywność homoseksualistów nie musi kojarzyć się z zabawą dla dzieci. Myślę że warto to przemyśleć. Wypracować nową formułę działania, otwierać się na środowiska niekoniecznie lewicowe.