Jedną z zasadniczych słabości opozycji jest brak konstruktywnej odpowiedzi na wizję Prawa i Sprawiedliwości. Tak jakby główną strategią było oczekiwanie, że partia Jarosława Kaczyńskiego znowu wywróci się o własne sznurówki, co mimo popełnianych przez rządzących kompromitujących błędów wydaje się nie spełniać.
PiS stało się „teflonowe” jak niegdyś PO. Obietnice odkręcenia zniszczeń dokonanych przez obecną ekipę nie porywają – a powrotu do status quo ante nie będzie.
Szczególnie tę programową mizerię widać w sprawach gospodarczych, bo uwaga jest skupiona na kwestiach ustrojowych, a gospodarka rozwija się w niezłym tempie (choć kiepskim stylu, bo wyłącznie dzięki konsumpcji). To sprawia, że kwestie ekonomiczne nie wydają się być tematem specjalnie nośnym.
Tematy gospodarcze traktowane są ad hoc i mało kompleksowo – jak choćby (słuszna skądinąd) propozycja przyjęcia euro wysunięta przez Nowoczesną. Pojawiła się konferencja prasowa, kilka memów i temat umarł. Wydaje się to być podejściem niezmiernie krótkowzrocznym, bo właśnie gospodarka ma szansę być siłą, która przerwie dominację PiS. Szczęście do dobrej koniunktury w końcu się skończy, a wtedy napięte finanse publiczne mogą nie wytrzymać presji. Suweren wytrzyma zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, ale nie zniesie opóźnień w wypłacie świadczeń.
Wydaje się, że tę sytuację dostrzegła Platforma Obywatelska, prezentując swoje propozycje gospodarcze (1). Przewodniczący Schetyna zaczyna swoje propozycje od diagnozy i jest to diagnoza niezwykle trafna. Widać w niej rękę niedawnego transferu do PO dr. Andrzeja Rzońcy. Jest ona prosta: jest nieźle, bo korzystamy na światowej koniunkturze. Rząd jednak – zamiast używać jej po to, by gromadzić zapasy na lata chude – rozkręca wydatki, co odbije się przy najbliższej recesji.
Co gorsza nasz wzrost gospodarczy odbywa się przy stagnacji lub wręcz spadku inwestycji – zwłaszcza tych prywatnych. Ten fakt to największa skaza na obecnej narracji PiS o świetnej sytuacji gospodarczej. Wzrost konsumpcji na kredyt to prosta droga do kłopotów i jest to zrozumiałe nawet dla niewykształconego ekonomicznie elektoratu. Szkoda tylko, że w dalszej części propozycji tak niewiele poświęcono, jak temu zaradzić.
Propozycja ujednolicenia stawki VAT na wszelką żywność na poziomie 5 proc. jest może i słuszna, ale zasadniczo bez większego znaczenia.
Dużo bardziej skuteczne będzie ograniczenie biegunki legislacyjnej. Od lat Polska plasuje się w czołówce krajów produkujących nowe przepisy. Dziś by być na bieżąco z nowym prawem, trzeba na lekturze spędzić około 4 godzin dziennie (a gdzie implementacja?). Tymczasem posłowie szczycą się liczbą zgłoszonych ustaw, zupełnie jakby tworzenie prawa było porównywalne z wydobyciem węgla na akord.
Przy produkcji prawa liczy się przede wszystkim jakość, a ta nie idzie w parze z ilością. A przy ilości prawa produkowanej obecnie nawet posłowie nie są w stanie przeczytać i zrozumieć, nad czym głosują. To zagrożenie dla demokracji nie mniejsze niż próba przejęcia sądownictwa.
Sytuacja ta powoduje inherentną niestabilność systemu, szkodliwą szczególnie dla małych i średnich przedsiębiorstw, które są kołem zamachowym polskiej gospodarki. Uspokojenie prac parlamentu rzeczywiście mogłoby pozytywnie wpłynąć na poziom inwestycji – choć metod osiągnięcia tego stanu Grzegorz Schetyna nie podaje.
Pozostaje kwestia wiarygodności tych zapowiedzi: prawdą jest, że PiS bije rekordy w ilości uchwalanego prawa, ale wcześniejsze (wysokie) rekordy ustanawiało PO. Zasady dobrej legislacji są znane i promowane od dawna, zwłaszcza przez opozycję – i powszechnie ignorowane po dojściu do władzy. PO proponuje zatem, żeby politycy przestali inwestycjom szkodzić – to może być jednak sporo za mało, by znacząco zwiększyć ich poziom.
Drugi problem, na który zwraca uwagę Schetyna, to brak rąk do pracy – już dziś powszechnie odczuwany i pogłębiany przez rządy PiS: od obniżenia wieku emerytalnego, przez dezaktywujące zawodowo transfery socjalne. Starzenie się społeczeństwa to sprawa natury egzystencjalnej; może ona doprowadzić do zapaści naszego kraju w dość krótkim czasie. PiS udaje, że ten problem może załatwić program 500+ dzięki wzrostowi dzietności. Tyle, że jak na razie nie ma dowodów, by dzietność dzięki temu programowi rosła. Pracownicy natomiast są potrzebni już dziś, a nie za 25 lat – kiedy na rynek pracy wejdą dzieci rzekomo poczęte dzięki 500+.
Oczywistą odpowiedzią na wskazane wyzwania byłaby promocja imigracji, ale przy obecnych nastrojach społeczno-politycznych taka propozycja oznaczałaby samobójstwo. Szef PO idzie więc w innym kierunku – zwiększania aktywizacji krajowych pracowników.
Po pierwsze ma to być zwolnienie ze składek osób, które pracują już po osiągnięciu wieku emerytalnego. Składki „płaciłoby” państwo. Rzeczywiście może to być spora zachęta do pozostania w pracy, gdyż obciążenie składkami jest niemałe, więc efektem byłby skok dochodów netto. Przewodniczący PO szacuje koszty na 2,5 mld złotych rocznie, ale de facto (przynajmniej początkowo) mogłoby to oznaczać wzrost wpływów do budżetu.
Osoby zachęcone do pozostania na rynku pracy nie pobierałyby emerytury, zaś „opłacanie składek” przez skarb państwa oznacza tylko zwiększanie wirtualnych zapisów na subkontach w ZUS (czynność zasadniczo bezkosztową). Jeśli taki system zachęciłby wiele osób do dalszej pracy, oszczędności mogłyby znacząco przeważyć nad utraconymi składkami osób, które i tak na rynku pracy by zostały.
Później ZUS musiałby oczywiście wypłacać wyższe emerytury. Można się jednak spodziewać, że wiele osób do emerytury by nie doczekało, więc trudno szacować skutki w dłuższym terminie. Pomysł jest zatem bardzo sprytny – odciąża budżet (przynajmniej w krótkiej perspektywie) i jednocześnie poprawia sytuację na rynku pracy.
Po drugie, „unettowienie” emerytur i zwolnienie ich z PIT. To oczywiście rozwiązanie upraszczające bezsensowny mechanizm przelewania z kieszeni (ZUS) w kieszeń (budżet). Zasadniczo jest ono jednak dość neutralne dla obywateli i może przynieść korzyści podatkowe tylko tym najlepiej zarabiającym, którzy znajdują się w drugim progu podatkowym. Rozwiązanie sensowne, ale raczej porządkujące i upraszczające niż stanowiące remedium na główne problemy rynku pracy. Dopiero wspomniane rozszerzenie mechanizmu zwolnienia ze składek emerytów dorabiających do świadczenia mogłoby przynieść pewien impuls aktywizujący.
Trzeci pomysł to efektywne zwolnienie osób do 25. roku życia ze składek ZUS. W założeniach ma to dotyczyć przedsiębiorców, ale przywilej trwałby po zakończeniu działalności gospodarczej i przejściu na etat. Jasne jest, że każdy młody człowiek najpierw założyłby działalność gospodarczą, by ten przywilej uzyskać – nawet jeśli nie ma najmniejszego zamiaru zostać przedsiębiorcą. Pozostaje zatem pytanie, po co tworzyć takie sztuczne i łatwe do obejścia bariery jak konieczność założenia działalności gospodarczej.
Rozwiązanie jest też wątpliwe z innych powodów: wsparcie dla młodych na starcie wydaje się zbędne w sytuacji niedoboru pracowników. Masowe zakładanie działalności gospodarczej wycofa młodych z rynku pracy, a rozwój ich firm z powodu braku kapitału okaże się raczej powolny. Przedsiębiorczość nie jest cechą powszechną i założenie własnej firmy w wielu przypadkach może być marnowaniem talentów użytecznych w innych działaniach.
Ta ostatnia propozycja jest przy tym dość droga i wydaje się niepotrzebna oraz nieskuteczna. Zapewne pojawiła się jako element równoważący program, żeby nie tworzyć wrażenia, że cały pakiet gospodarczy skierowany jest do osób starszych. Podsumowując, mamy tu do czynienia z populistycznym rozdawnictwem bez większego wpływu na zasadnicze problemy rynku pracy.
Patrząc jednak całościowo na propozycje PO, można je ocenić niewątpliwie pozytywnie. Cieszy bardzo trafna diagnoza, dzięki której można dobierać właściwe narzędzia rozwiązywania krajowych problemów. Same przedłożone narzędzia są już jednak bardzo zróżnicowanej jakości. Niektóre są całkiem pomysłowe, są takie bez większego znaczenia, są wreszcie instrumenty szkodliwe. Widać jednak, że całość komponowana jest politycznie, tak by trafiać w gusta szerszych grup obywateli.
Najbardziej optymistyczna jest jednak zapowiedź, że to dopiero pierwsza fala propozycji, które będą tworzyć program gospodarczy Platformy. Liczę, że nie jest to bezpodstawna zapowiedź i doczekamy się kompleksowej wizji polityki gospodarczej w kontrze do promowanego przez PiS narodowego etatyzmu.
Tomasz Kasprowicz – przedsiębiorca. Zajmuje się doradztwem w zakresie informatyzacji przedsiębiorstw. Wspólnik w firmach Gemini oraz Matbud. Adiunkt w Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej. Doktor finansów (Southern Illinois University Carbondale).
(1) Zob. G. Schetyna, „Gospodarka dla ludzi. Platforma wie, jak uzdrowić państwo”, Gazeta Wyborcza.
Foto: PO/flickr.com, CC BY-SA 2.0