Muzykę światową w latach 2000-2009 podsumują wszyscy: znane gazety i magazyny, opiniotwórcze serwisy, popularni blogerzy. Z tego też powodu na łamach „Liberté!” postanowiliśmy zająć się działką w muzyce, którą zajęło lub zajmie się raczej niewielu. Pierwsza dekada XXI wieku to okres niezwykły, jeśli chodzi o rozwój muzyki w ogóle. Szaleńcze zmiany trendów (od bałaganiarskiego, gitarowego rocka do dziwacznych, około-folkowych eksperymentów), ogromny dostęp do różnego rodzaju zasobów muzycznych (mniej lub bardziej legalny), spadek znaczenia tradycyjnego nośnika CD, powolny zmierzch dominacji wielkich wytwórni i związany z tym wzrost znaczenia mniejszych labeli. W mijającym dziesięcioleciu zaczęła zacierać się granica między popem a alternatywą. Przedstawiciele tej drugiej grupy skutecznie zaczęli wchodzić do świata mainstreamu, stając się jego częścią. Przez ostatnie kilka lata zaczęliśmy narzekać na poziom wydawnictw muzycznych, ich odtwórczość, brak jakichkolwiek znamion nowatorstwa. W tej dekadzie było różnie, na pewno ciekawie.
Jeśli chodzi o polską muzykę, to niestety ciągle pozostajemy w tyle w stosunku do tego, co dzieje się w bardziej rozwiniętych miejscach na świecie. Owego dystansu nasz rynek raczej nigdy nie zniweluje całkowicie, a winą za taki stan rzeczy należy obarczać wszystkich: ludzi rządzących muzyczną branżą, wykonawców i przede wszystkim – mało wymagających słuchaczy. Nie jest jednak źle. Jak nigdy wcześniej, między 2000 a 2009 rokiem w naszym kraju zaczęło się pojawiać coraz więcej kreatywnych, oryginalnych ludzi z pomysłami, którzy potrafili realizować je tak, by ze swoją twórczością zaistnieć gdzieś dalej niż tylko w swoim gatunkowym podziemiu. Wartościowe, znakomite wydawnictwa pojawiały się praktycznie w każdej stylistyce: w popie, rocku, hip hopie, jazzie, muzyce elektronicznej. Mamy nadzieję, że nasz zestaw 30 najlepszych polskich płyt lat 2000-2009 pokaże, że rodzima muzyka ma się całkiem nieźle i, co bardziej istotne, niezmiernie pozytywnie rokuje także na przyszłość. Zatem zaczynamy.
30. Smolik – Smolik (2001)
Człowiek, który jako pierwszy w zauważalny sposób obnażył pustkę i głupotę mainstreamowego popu, stanu konserwowanego w naszym kraju przez zachowawcze, dominujące na rynku massmedia. I choć teraz wiemy, że można było lepiej i odważniej, chyba ciężko wyobrazić sobie mijające dziesięciolecie bez łagodnych, uroczych piosenek autorstwa Andrzeja Smolika. Ten kompozytor i multiinstrumentalista miał pomysł na to, jak z sensem stworzyć stricte popowe, lekkie, niezobowiązujące piosenki, które nie mają nic wspólnego z królującą powszechnie słabizną. Smolik przebił się do telewizji i radia, zaistniał ze swoimi utworami w świecie reklamy, dostał parę prestiżowych wyróżnień, podpromował kilku sympatycznych, młodych wykonawców. To trzeba docenić.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=kOwPGv1pWYs
29. Ramona Rey – 2 (2009)
W Polsce póki co nie mamy jeszcze naszego własnego Timbalanda, ale mamy wokalistkę, która swoją charyzmą i sceniczną osobowością śmiało może konkurować z przereklamowanymi koleżankami zza Oceanu. Ramona Rey i Igor Czerniawski (niegdyś współzałożyciel AYA RL) wspólnie nagrali płytę, której w naszym kraju nikt się nie spodziewał, i na którą nikt specjalnie nie czekał. „Ramona Rey 2” ze swoimi soczystymi, klubowymi bitami, wyrazistymi melodiami, odważnymi rytmami, zmiata z powierzchni ziemi wszystkie nudne, rodzime gwiazdy muzyki tanecznej. Wokalistka jest też prawdziwym fenomenem. Bez wsparcia mediów, dużej wytwórni i poważnego menadżera samodzielnie funkcjonuje sobie na naszym rynku, wydając świetne płyty i zdobywając coraz większe rzesze fanów.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=D0zfoh5HVMg
28. Kasia Stankiewicz – ExtraPop (2003)
Jedno z najbardziej niedocenianych, znakomitych, popowych wydawnictw dekady. Kasia Stankiewicz po odejściu z Varius Manx i definitywnym zakończeniu przygody z infantylnym śpiewaniem dla bezrefleksyjnych mas, na swoim drugim solowym krążku (ale czy ktoś pamięta pierwszy?) z pomocą producenta Rafała Łuki skonstruowała 12-piosenkowy zestaw ekstremalnie lekkich, ładnych, eleganckich i kobiecych piosenek. „ExtraPop” w zupełnie nieinwazyjny sposób muska przebojowością ślicznych singli jak „Schyłek Lata” czy „Saint Etienne”. Płyta Kasi Stankiewicz to w dużej mierze luźna inspiracja (na poziomie 2001 roku) ciągle modnymi brzmieniami Air, Lamb, Stereolab, Beth Orton. I jakkolwiek mocno uproszczona, prezentująca się naprawdę solidnie mimo upływu lat.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=gbaRKKpYIqE
27. Loco Star – Herbs (2008)
Loco Star w rankingu pojawiają się nie tyle za zasługi, ile w ramach świetnego prognostyka na przyszłość i niejako także jako przykład swoistej metamorfozy, jaką dość ślamazarnie, ale widocznie przechodzi pod koniec tego dziesięciolecia polska muzyka popularna. Samemu zespołowi oczywiście należy się morze pochwał za bardzo dobre wyczucie elektro-popowej stylistyki, wysokie umiejętności w konstruowaniu na ich bazie znakomitych kompozycji („Arps” bez dwóch zdań to jeden z najlepszych polskich utworów tej dekady). Niemniej „Herbs” jest płytą, która, jak wiele w ostatnim czasie, puka do drzwi miałkiego, pustego świata mainstreamu z przesłaniem, by zmienić beznadziejność rodzimego popu. Wierzmy, że już niedługo takie grupy jak Loco Star owe drzwi wyważą. Najlepiej razem z zawiasami.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=gJdQoZYvkF4
26. Pink Freud – Sorry Music Polska (2003)
„Jazz fajny jest” – takie przesłanie przyświeca działalności grupy Pink Freud. Przypominając sobie ich fenomenalny koncert na jednej z przeszłych edycji festiwalu Open’er, tytuł jednej z kompozycji zespołu Wojtka Mazolewskiego wydaje się pasować tutaj idealnie. Przykłady wszystkich jazzowych płyt w tym rankingu ten niezbyt łatwo przyswajalny gatunek pokazują jako rzecz nie tylko fascynującą i ciekawą, ale przede wszystkim przystępną. „Sorry Music Polska” jest akurat wydawnictwem, które znajduje się w orbicie brzmień około-jazzowych, nie do końca zahaczające o tradycyjną jego odmianę. Każdy się może do czegoś na tym albumie przyczepić, prawda, ale w temacie mariażu jazzowych improwizacji z elektroniką „Sorry Music Polska” wypada przyz
nać ocenę bardzo dobrą.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=4WjAxGMV-1g
25. Nosowska – UniSexBlues (2007)
Kasia Nosowska po latach elektronicznych eksperymentów na swoich solowych płytach wydała krążek, który pokazał ją w zdecydowanie mniej mrocznym i bardziej zawadiackim świetle. Największą wadą „UniSexBlues” wydaje się zbyt wielka ilość pomysłów, jakie wokalistka Heya chciała skondensować w jednym wydawnictwie. Niemniej ostatni póki co jej solowy album stanowi klasę samą dla siebie. Nosowska pod względem umiejętności operowania słowem w formule piosenki nie ma w Polsce dla siebie żadnej konkurencji. Wokalistka jest też artystką niesamowicie kreatywną, wiecznie poszukującą nowych, frapujących rozwiązań, nie lubi się powtarzać i nigdy tego nie robi. Być może nie każda płyta Nosowskiej jest arcydziełem, ale pełnowartościowym, rasowym wydawnictwem już na pewno.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=THf4BJFSAWk
24. Contemporary Noise Quintet – Pig Inside The Gentleman (2006)
Bracia Kapsa po raz pierwszy. Tym razem definitywnie porzucający rockowe, eksperymentalne wyżyny, by przenieść się w zupełnie inne rejony. Jazzowe kompozycje, takie jak te z „Pig Inside The Gentleman”, cechuje niezwykła plastyczność i filmowość, jeszcze większa niż ta z ostatniego krążka Something Like Elvis (znajdziecie dalej w zestawieniu). Podczas słuchania poszczególnych utworów naturalnie w głowie słuchacza pojawiają się obrazy rodem z kinowych produkcji: historie tragiczne, kryminalne, miłosne, komediowe. Opowieści stworzone przez Contemporary Noise Quintet żyją własnym życiem, pozwalają cieszyć się jazzowym stylem bez konieczności bardziej szczegółowego orientowania się w jego zawiłościach. „Pig Inside The Gentleman” pięknie oswaja laika z jazzem. To lekcja na pewno warta odrobienia.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=iYRQJzYlN2k
23. Łona – Nic dziwnego (2004)
Druga kolaboracja szczecińskiego rapera Łony i Bartka Webbera, który na tym krążku znów wcielił się w rolę producenta. Na płycie „Nic dziwnego” piekielnie zdolny MC z Pomorza zaskoczył wszystkich po raz kolejny niesamowitą inteligencją, świetnym poczuciem humoru (całkiem kąśliwym i momentami nawet szyderczy) i przede wszystkim fajnym, niebanalnym podejście do zasad rządzących hip hopem. Zamiast skupiać się na społecznych bolączkach i ciężkiej egzystencji w kraju nad Wisłą, Łona trochę opowiada o sobie, trochę o muzyce, o życiu, w sumie o wszystkim. A że legitymuje się genialnymi „storytellingowymi” umiejętnościami, jego płyty słucha się z wypiekami na twarzy, poświęcając jej niemalże całą swoją uwagę.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=wFClMsBy0bg
22. Pogodno – Sejtenik Miuzik & Romantik Loff (2001)
Absurd, groteska, surrealizm – stwierdzenia, które nieodzownie wiążą się z twórczością grupy Pogodno. Kapela ze Szczecina, ochrzczona wieki temu mianem czołowych przedstawicieli rodzimego nurtu alternatywno-rockowego, kiedyś była wielbiona, dzisiaj to grupa trochę zapomniana. Pewnie wina leży trochę po stronie samego zespołu, który im dalej w tę dekadę, tym mniej nagrywał płyt, a i owa kapitalnie orzeźwiająca aura towarzysząca bezpretensjonalnemu „Sejtenik Miuzik & Romantik Loff” też gdzieś się ulotniła. Wystarczy jednak przypomnieć sobie krążek z 2001 roku, by pojąć, dlaczego Pogodno pojawiają się w tym zestawieniu. Ta niesamowita energia, ostentacyjne wariactwo, parę znakomitych, gitarowych rozwiązań i zabawa na całego gotowa.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=2sRQDXDby54
21. Jacaszek – Treny (2008)
Michał Jacaszek jest bez wątpienia najzdolniejszym twórcą muzyki ambientowej w naszym kraju, a „Treny” zdają się tę oczywistą prawdę tylko potwierdzać. Minimalistyczne kompozycje z tego albumu, w pierwotnej koncepcji pomyślane jako utwory jedynie na instrumenty smyczkowe i skromne partie wokalne, przesiąknięte są emocjami, bólem, tragizmem. Zupełnie jak w przypadku największego twórcy cyklu trenów w literaturze, Jana Kochanowskiego. Jacaszek w fantastyczny sposób nawiązuje na swoim krążku do współczesnych klasyków minimalistycznych klimatów, choćby Maxa Richtera czy Arvo Pärta, dodając do swoich „Trenów” jednak więcej od siebie, zamiast naśladować wielkich mistrzów. I jakkolwiek muzyka Jacaszka to twórczość ekstremalnie nieefektowna, wszystko na tej płycie jest po prostu piękne.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=HnsO9tcz-lU
20. Świetliki – Las Putas Melancólicas (2005)
Outsider z pogranicza poezji i muzyki oraz aktor, o którym można by powiedzieć, iż bliski jest mu syndrom kryzysu wieku średniego, zabierają nas w podróż po zdegenerowanym świecie własnych wyobrażeń. Trochę komicznym, nostalgicznym, przewrotnym, niepokojącym. Dla fanów Marcina Świetlickiego kolaboracja z Bogusławem Lindą mogła być prawdziwym szokiem, acz summa sumarum ich flirt okazał się nad wyraz udany. Dzisiaj nie potrafię znaleźć w polskich zbiorach równie niesamowitej kompozycji, co „Filandia”. Trochę Waitsa, trochę wakacyjnych wspomnień na pożółkłych fotografiach, trochę mocnego alkoholu. Tylko Świetlicki mógł popełnić taki liryk, tylko Linda mógł go tak wiarygodnie wyrecytować.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=GIBp8RgSAKQ
19. Kucz/Kulka – Sleepwalk (2009)
Kolaboracja żeńskiej gwiazdy końca tego dziesięciolecia, obdarzonej znakomitym, teatralno-aktorskim głosem Gabrieli Kulki i mistrza brzmień z szeroko rozumianego nurtu muzyki elektronicznej Konrada Kucza. Żadne z nich nie jest na „Sleepwalk” tłem dla drugiego, bo Kulka i Kucz postanowili stworzyć razem coś
zupełnie nowego, acz nie do końca. Ich płyta jest bowiem fantastyczną, sentymentalną wyprawą do świata z czasów świetności kina niemego, europejskich szansonistek, czarno-białego blichtru. Kompozycje ze „Sleepwalk” mogłaby śpiewać Hanka Ordonówna do spółki z Eugeniuszem Bodo czy Adolfem Dymszą, choć w swojej zabawie retro konwencją Kulka i Kucz mocno wykraczają poza klimat epoki, odpowiednio przyprawiając vintage’owe melodie nutą współczesności. Sprawdzili się w tym naprawdę wybornie.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=xpgdJCDaX2Y
18. Mikołaj Trzaska – Pieszo (2001)
Mikołaj Trzaska to jednoosobowy instytut polskiego i światowego eksperymentalnego jazzu, ikona sceny yassowej w naszym kraju. Człowiek, który w tym dziesięcioleciu nagrał tyle znakomitych wydawnictw, z których wybór, powiedzmy, najlepszej piątki jest ekstremalnie trudnym zadaniem, a co dopiero tej jednej płyty. Z bogactwa twórczości Trzaski na potrzeby tego zestawienia wybieramy jednak „Pieszo” – swoistą kompilację utworów stworzonych na potrzeby filmów, przedstawień teatralnych, spektakli telewizji, choć w bardziej rozbudowanych niż pierwotne wersjach. Niemniej pod względem aranżacyjnym są to kompozycje znakomite, a w temacie instrumentarium równie fascynujące.
Posłuchaj ? http://www.myspace.com/mikolajtrzaska
17. Pustki – Koniec Kryzysu (2008)
Lata ciężkiej pracy, zawirowań w składzie i przede wszystkim ogromny rozwój, jaki dokonał się w brzmieniu Pustek od premiery ich pierwszej płyty w 2001 roku do czasów obecnych. Album „Koniec Kryzysu” to z jednej strony płyta otwierająca nowy rozdział w historii Pustek, z drugiej, będąca doskonałym zwieńczeniem wszystkich pokręconych losów zespołu. Zupełnie odchodząc od wątków pobocznych i nie do końca z samą muzyką związanych, warto podkreślić, że „Koniec Kryzysu” jest przede wszystkim znakomitym albumem, dopracowanym w najmniejszych szczegółach, zaskakujący niezwykłą inteligencją w warstwie tekstowej, fajnymi rozwiązaniami w melodiach. Dzisiaj Pustki to już pierwsza liga i co to dużo ukrywać, grupa na swoją aktualną pozycję długo pracowała i zasłużyła sobie na nią jak mało kto.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=tbkmL7QOxtM
16. Kobiety – Kobiety (2000)
Klasyka polskiego indie popu, w swojej działce stylistycznej absolutni pionierzy na naszym podwórku. Niezastąpiony Grzegorz Nawrocki i zdolna basistka Ania Lasocka zaprosili do współpracy m.in. Maćka Cieślaka ze Ścianki oraz tuzów polskiego jazzu Mikołaja Trzaskę i Olo Walickiego, by razem nagrać kilka zgrabnych, sympatycznych melodii, będących ucieleśnieniem jednego z tytułów ich piosenki (z płyty numer dwa jednakże) „Doskonale tracę czas”. Ale za to na debiucie Kobiet znaleźć można uwodzicielskie „Marcello” – singlowe opus magnum Nawrockiego i spółki oraz parę innych cudnie rozleniwionych, lekkich, big-bitowych kompozycji. Zespół grał trochę staromodnie i nowocześnie zarazem, jak wówczas nikt inny.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=XFAd0spV6C0
15. Robotobibok – Instytut Las (2003)
John Zorn byłby z nich dumny. Polski skład jazzowy już na swoim debiucie zachwycił nie lada szaleństwem i świeżością, tym bardziej cieszyć powinien fakt, że jeszcze lepiej grupa wypadła na swoim kosmicznym krążku numer dwa. Kosmicznym dlatego, że oryginalne, jazzowe brzmienie Robotobiboka na „Instytut Las” wzbogacone zostało o futurystyczną, elektroniczną nutę. W bardziej fachowym słownictwie nazywa się to trip jazzem. Niezwykłe, jak fantastycznie i lekko potrafił ten zespół łączyć na wskroś współczesną stylistykę jazzową z wariacką, nieokiełznaną psychodelią. Być może, jeśli jeszcze nie teraz, to za parę lat już na pewno wydawnictwa Robotobiboka staną się klasyką. Klasyką obowiązkową.
Posłuchaj ? http://www.myspace.com/robotobibok
14. Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne – F3 (2002)
Bracia Waglewscy pod szyldem Fisz Emade Jako Tworzywo Sztuczne udowadniają, że stylistyka hip hopowa wcale nie musi równać się ubóstwu i pretensjonalności w temacie melodii. Każde wrażliwe ucho bowiem na „F3” znajdzie coś interesującego dla siebie. Oczywiście poza frapującymi tekstami. Poszukiwacze starych, jazzowych klisz, miłośnicy współczesnej elektroniki, wielbiciele zabaw z dźwiękiem – trafiliście pod dobry adres. Dzisiaj perfekcyjnie zaaranżowane hip hopowe płyty, wzbogacone o żywe instrumenty, na bazie których buduje się wyraziste podkłady i wciągające melodie, nie są wcale rzadkością. Jednakże na początku dziesięciolecia były i o tym należy pamiętać za każdym razem, gdy sięga się po krążek „F3”.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=Xrx5_4YdODY
13. Something Like Elvis – Cigarette Smoke Phantom (2002)
Bracia Kapsa po raz drugi. Something Like Elvis jest zespołem naprawdę kultowym, ich eksperymenty z post-rockiem, noise’m i przede wszystkim formułą muzyki filmowej (która z czasem, można powiedzieć, stała się znakiem rozpoznawczym wszystkich projektów, w które Kapsowie się angażowali) spokojnie konkurować by mogły z mistrzami gatunku. Na „Cigarette Smoke Phantom” ich mocny styl stał się jednak lżejszy, bardziej piosenkowy, a mimo to Something Like Elvis absolutnie nic nie straciło ze swojej wyjątkowości i geniuszu. Jakże ogromnym szokiem okazała się informacja o rozwiązaniu grupy, co miało miejsce niespełna rok po premierze płyty. Dziś po pierwszym projekcie braci Kapsów pozostały trzy płyty i niezapomniane wspomnienia.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=BGrC5AzNkvQ
12. Miłość – Talkin’ About Life And Death [With Lester Bowie] (2000)
Nagrane jeszcze w drugiej połowie lat 90. (acz wydane dopiero w 2000 roku) kultowe wydawnictwo projektu Miłość, złożone z absolutnej czołówki polskich instrumentalistów, m.in. Mikołaj
a Trzaski, Leszka Możdżera czy Tymona Tymańskiego. Na „Talkin’ About Life And Death” gwiazdą pierwszego formatu jest jednak genialny, amerykański trębacz Lester Bowie, który zmarł kilka miesięcy przed premierą tego albumu. Sama płyta Miłości zaś stanowi swoiste pożegnanie z oryginalnym projektem w takim brzmieniu i w takim składzie. Część muzyków skupiła się na realizacji solowych projektów, ze składu odszedł definitywnie Możdżer, Tymon zaczął na rockowo przetwarzać brzmienie Miłości. Niemniej to zespół z wielką, wspaniałą historią, o której warto pamiętać mimo upływu lat.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=xHyIlw7vQzA
11. Afro Kolektyw – Czarno Widzę (2006)
Obok Michała Wiraszki z poznańskich Much Afrojax jest kolejnym fenomenalnym tekściarzem, który debiutował ze swoją grupą w tej dekadzie. O ile pierwsza płyta Afro Kolektywu przeszła praktycznie niezauważona, o tyle z krążkiem „Czarno Widzę” obcowało już wiele osób. I na pewno nie żałują. Oprócz kopalni wybitnych, dowcipnych tekstów druga płyta Kolektywu zaskakuje czymś, co w polskim hip hopie wcale nie pojawia się za często – znakomitymi melodiami, zbudowanymi na bazie żywych instrumentów, dźwięków pełnych wigoru, tętniących życiem, znacznie wykraczających poza ramy własnej stylistyki (bo słychać tam też funk czy jazz). Myśleliście, że Sistars są najciekawszym składem z nurtu piosenkowego hip hopu? Byliście w błędzie.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=WqAm_UMAwA8
10. Muchy – Terroromans (2007)
Czuli barbarzyńcy polskiego pop-rocka, zespół wyrosły na fali popularności nowych technologii w przekazywaniu i dystrybucji kulturalnych dóbr, grupa, która stała się kultowa zanim weszła do studia nagraniowego. Muchy w nieskomplikowany, fajny sposób przetworzyły brytyjskie i amerykańskie trendy muzyki gitarowej tego dziesięciolecia. Jedni słyszą w nich naśladowców wyspiarskiego stylu spod znaku wczesnego Bloc Party czy dawnego Franz Ferdinand, inni doszukują się na „Terroromansie” szczypty geniuszu grup pokroju Modest Mouse i Built To Spill. Muchy mają jednak jeszcze coś więcej – Michała Wiraszkę i jego tekściarski talent. Nikt w tej dekadzie w tak prostych, pretensjonalnych, ale zarazem genialnych słowach nie dotknął sedna spraw, którymi żyją dzisiejsi nasto- i dwudziestoparolatki. To się dzieje teraz. Naprawdę.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=quYE75j4DH8
9. Baaba – Poope Musique (2006)
Znakomici jazzmani i ich niewiarygodne poczucie humoru. Grupa Baaba nie idąc na żadne kompromisy w kwestii muzyki improwizowanej, na „Poope Musique” puszcza oko do wszystkich, którzy chcieliby ich twórczość na tym etapie w prosty sposób zaszufladkować. Łatwo na pewno przy okazji tego albumu nie mają. Wyjątkowo melodyjne, pogodne i diabelnie pomysłowe „Poope Musique” frywolnie żongluje stylistykami, zaskakuje niespodziewanymi samplami (żywcem wyjętymi z animowanych bajek i telewizyjnych seriali), budzi szacunek pod względem instrumentalistyki. Szkoda, że w jazzie nie ukazuje się więcej takich płyt, bo wówczas ten gatunek muzyczny miałby szansę przebić się do szerszej publiki. Być po prostu bardziej dla zwykłych ludzi.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=1ItOHPfq8_E
8. Reni Jusis – Trans Misja (2003)
Trochę obciachowe jest zgadzanie się z Robertem Leszczyńskim, ale to chyba on kiedyś wysnuł tezę o tym, że „Trans Misja” to album, który znacznie wyprzedził swoje czasy. Oczywiście, jeśli odnieść sytuację krążka Reni Jusis do skostniałego rynku muzycznego w naszym kraju, to były dziennikarz „Gazety Wyborczej” miał nawet sporo racji. Podczas gdy w 2002 ukazywała się ostatnia płyta Moloko, w Polsce powstała pierwsza elektro-popowa płyta z prawdziwego zdarzenia. Genialne single („Kiedyś Cię Znajdę”, „Ostatni Raz”, „It’s Not Enough”) to bez wątpienia kompozycyjne opus magnum Jusis i współpracujących z nią przy „Trans Misji” producentów. O wielkości tej płyty niech świadczy fakt, że nie tylko żaden inny, polski wykonawca, ale też sama Reni Jusis, nie powtórzyli nigdy takiego wyczynu w kwestii muzyki elektro-popowej.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=ZKwsYvz59LE
7. Cool Kids Of Death – Cool Kids Of Death (2002)
Manifest generacji X, który, zdawać by się mogło, aktualny był w chwili, kiedy powstawał, ale ciągle znajduje swoich, coraz młodszych odbiorców, co najlepiej pokazał koncert grupy na tegorocznym OFF Festiwalu (gdzie grali w całości właśnie swój debiut). Cool Kids Of Death w warstwie muzycznej nie pokazują nic nowego, ich punkowe odzienie nawet ma jakość raczej lumpeksową, ale nie w tym rzecz. Debiutancki krążek łódzkiej kapeli był prawdziwym zjawiskiem pop-kulturowym, który bezpardonowo trafił w sedno w swoim portrecie ówczesnej, polskiej rzeczywistości. Zespół, niczym doktor House, trafnie zdiagnozował zjawiska, zaprzątające młode umysły na początku tej dekady. Epidemia p2p w Polsce miała się dopiero zacząć, dostęp do dóbr kulturalnych ogromnie rozszerzyć. Ostrowski i Wandachowicz wiedzieli to już w 2002 roku.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=t0tjZxPIONo
6. The Car Is On Fire – Lake & Flames (2006)
Przełomowy album dla rodzimej, niezależnej myśli muzycznej. Zespół The Car Is On Fire bazując na patentach stylistyki pop-rockowej na Zachodzie popularnych od lat, u nas zaś już niekoniecznie, stworzył płytę, która stanowi godny naśladowania przykład nieszablonowego podejścia do tematu piosenki. Chłopaki postawili też na produkcję, dzięki której utwory z ich drugiego krążka brzmią niemalże doskonale. „Lake & Flames” to także kopalnia hitów, maksymalnie radiowych kompozycji, które jednak z racji fatalnego poziomu większości polskich rozgłośni radiowych nigdy nie miały okazji zagościć na falach mainstreamowego eteru. Niech żałują jednak ci, którzy nie mieli okazji obcować z numerami pokroju „Can’t Cook (Who Cares)”, „Oh Joe” czy „New Yorker”. Najkrócej mówiąc: ich strata.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=2g8PNqMDXxs
5. Kapela ze Wsi Warszawa – Wykorzenienie (2005)
A to kolejny zespół, który bardziej był znany na arenie międzynarodowej (jako Warsaw Village Band) niż własnej publiczności, choć na szczęście, począwszy od krążka „Wykorzenie”, zaczęło się to zmieniać na lepsze. Kapela ze Wsi Warszawa to mistrzowie świata w oswajaniu polskiej kultury ludowej, którzy nieśmiało aranżując tradycyjne pieśni na bardziej współczesne, promują polski folk jako rasowy, pełnoprawny gatunek muzyczny. Zespół genialnie potrafi oddać koloryt naszej rodzimej muzyki ludowej, wyzbywając go jakiegokolwiek obciachu i archaizmu. W piosenkach z „Wykorzeniania” tętni życie, tryskają one energią, imponują instrumentalnym bogactwem. Jeśli istnieją jeszcze ludzie, którzy krzywią się na hasło „muzyka ludowa”, to szczerze im współczuję.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=LLTmBnoCGP0
4. Skalpel – Skalpel (2004)
Wrocławski duet wydał swój debiutancki album w barwach legendarnej wytwórni Ninja Tune, słynącej z promocji muzyki zaliczanej do kręgu tzw. nowych brzmień, w których Skalpel porusza się znakomicie, co docenia publika na całym świecie. Płyta Igora Pudło i Marcina Cichego w łączeniu wątków klubowych, jazzowych i hip hopowych osiągnęła absolutne mistrzostwo. Tym bardziej szkoda, że taki kunszt doceniają bardziej międzynarodowi słuchacze niż polska publiczność, bo wrocławski Skalpel jest jednym z niewielu rodzimych muzycznych towarów eksportowych z najwyższej półki, z którego powinniśmy być dumni, mocno duetowi kibicować, a także za wszelką ceną promować tak znakomitą, klubową twórczość we własnym kraju.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=vJOMqRx40HA
3. Ścianka – Pan Planeta (2006)
Szczytowe osiągnięcie filozofii Maćka Cieślaka i przede wszystkim brawurowy popis Ścianki na polu rockowego, muzycznego eksperymentu z fenomenalnym, być może najznakomitszym spośród wszystkich wspaniałych, singlem zespołu „Boję się zasnąć, boję się wrócić do domu”. Przy „Panu Planecie” przywołać można nazwy kilkudziesięciu wykonawców, z którymi hałas, niemelodyjność, kombinatorstwo, narkotyczność krążka Ścianki faktycznie mogą mieć coś wspólnego, ale nigdy nie zbliżymy się w przywoływaniu inspiracji do precyzyjnego określenia, czym ten album jest. A na pewno jest kontrolowanym szaleństwem z zakresu noise’u, lo-fi, psychodelii, płytą wymagająca, ale dającą ogromną satysfakcję .
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=JF0W9PQr6WI
2. Paktofonika – Kinematografia (2001)
Jedna z najlepszych płyt w historii polskiego hip hopu, naznaczona dodatkowo wielką tragedią jednego z członków Paktofoniki – Magika, który kilka dni po wydaniu „Kinematografii” popełnił samobójstwo. Grupa co prawda dalej funkcjonowała, ale wiadomo było, że po śmierci jednego z raperów Paktofonika raczej się rozwiąże niż złapie drugi oddech. I tak się stało w 2003 roku. Na szczęście pozostawili po sobie doskonałą płytę, prekursorską w kwestii gatunkowego flow, imponującą inteligentnymi, trafnymi, choć wcale nie prostymi tekstami. „Kinematografia” jest doskonałym przykładem, jak w stylistyce hip hopowej stworzyć album, który można by rozpatrywać w kategoriach prawdziwego dzieła. Dzieła sztuki.
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=8xEN4LSPYIg
1. Lenny Valentino – Uwaga! Jedzie Tramwaj (2001)
Nie powstała w przeciągu ostatnich 10 lat w Polsce lepsza płyta. Bezapelacyjnie jedyny krążek super projektu Lenny Valentino był, jest i pewnie jeszcze długo będzie pozycją absolutnie wyjątkową. Ludzie, którzy zespół stworzyli, przez lata kładli fundamenty pod rozwój polskiej, ambitnej muzyki niezależnej. Mam nadzieję, że nikt nie ma wątpliwości, jak wiele zawdzięczamy Arturowi Rojkowi i Maćkowi Cieślakowi. Jeśli natomiast chodzi o „Uwaga! Jedzie Tramwaj”, cóż, ciężko cokolwiek sensownego o tej płycie napisać, by oddać trafnie jej wspaniałą zawartość. To płyta przywołująca magiczne czasy dzieciństwa, z całą paletą marzeń i lęków, które temu okresowi towarzyszą. Ze wspaniałymi tekstami, otwierającymi pole do różnorodnych interpretacji. Z pięknymi, uduchowionymi melodiami, pełnymi trudno definiowalnych pierwiastków metafizycznych. „Uwaga! Jedzie Tramwaj” jest albumem lirycznym, tajemniczym, nieco mrocznym, po prostu genialnym.
Projekt Lenny Valentino na początku tej dekady połączył najbardziej kreatywne jednostki polskiej muzyki niezależnej, które po nagraniu krążku „Uwaga! Jedzie Tramwaj” i krótkiej trasie promocyjnej utworów z tej płyty poszły każda w swoją drogę. Artur Rojek wprowadził Myslovitz do polskiej, pierwszej ligi, z czasem samemu stając się jednoosobową instytucją edukującą muzycznie społeczeństwo. Maciek Cieślak z Jackiem Lachowiczem powrócili na łono Ścianki – dzisiaj najznakomitszej kapeli nurtu rodzimego, eksperymentalnego rocka. Mietall Waluś z różnym skutkiem starał się zreinterpretować brit-popowe standardy na nasze warunki. Kiedy wydawać się mogło, że nic nie wskrzesi Lenny Valentino, panom udało jeszcze raz spotkać się i zagrać koncert w ramach mysłowickiego OFF Festiwalu w 2006 roku. Na pierwszej edycji tej imprez to właśnie reaktywacja autorów „Uwaga! Jedzie Tramwaj” była główną atrakcją, mimo że wówczas w Mysłowicach koncertowało wielu popularnych artystów polskich i zagranicznych. Ciągle także wielu marzy o kolejnej płycie Lenny Valentino. To wszystko chyba o czymś świadczy, prawda?
Posłuchaj ? http://www.youtube.com/watch?v=sppvuIuW7_s
***
Maciek Cieślak (Ścianka, Lenny Valentino) dla „Liberté!„:
Na polskim rynku muzycznym obserwowaliśmy, jak małe wytwórnie się rozwijały, a duże zwijały, co słuchaczom i zespołom wyszło na dobre. Różnorodność i konkurencja to czynniki, które napędzają każdą dziedzinę aktywności. Płyty sprzedają się gorzej, ale to chyba zjawisko ogólnoświatowe. W latach 2000-2009 żywiłem słabnącą z każdym rokiem nadzieję, że muzyka alternatywna wyjdzie z cienia i zajmie należn
e jej ze względu na poziom artystyczny oraz fajność miejsce. Oczywiście nie zajęła, bo pracownicy mediów rzadko mają własne zdanie i pilnują głównie tego, żeby nie wylecieć z pracy. Decydują menadżerowie, a nie miłośnicy sztuki. W telewizji nie ma już miejsca dla rasowej muzyki. Stacja VIVA rozstała się z hip hopem i sprzedaje „tipsiarskie” disco, a MTV emituje rozmaite reality show. W radiu w nocy czasem coś puszczą, bo za dnia liczący się słuchacze to sekretarka i taksówkarz. Za to rozwijał się Internet i tam można czasem coś ciekawego znaleźć. Jeśli chodzi o Ściankę, to ogólnie było fajnie. Pograliśmy, poprzeżywaliśmy, pozwiedzaliśmy, nagraliśmy parę płyt.
Maciek Cieślak poleca w tej dekadzie: od pierwszej płyty byłem fanem Kristen, zespołu kompletnie niezauważonego i niedocenionego, a moim zdaniem najlepszego w Polsce. Parę wybijających się propozycji miał też Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach, ich puszczała w swoim czasie Trójka, więc są wyżej spozycjonowani w świadomości społecznej. Ponadto Kobiety, świetna EPka zespołu Stworywodne. Wiele zjawisk mi z pewnością umknęło, bo nie śledzę specjalnie wydarzeń, zazwyczaj ktoś mi coś podsuwa.
Nela Gzowska, Grzegorz Nawrocki (Kobiety) dla „Liberté!„:
W ostatniej dekadzie pojawiło się sporo nowych, interesujących polskich zespołów. Większość z nich nagrywa dla wytwórni niezależnych, a te zdają się działać coraz prężniej. Bardzo podoba nam się ostatnia inicjatywa Mystic Records – zamiast promować artystów pojedynczo, zorganizowali wspólną trasę: Gaba Kulka + Dick4Dick + Czesław Śpiewa. Koncertowym mistrzem jest zdecydowanie Pogodno. Świetne płyty nagrały Pustki („Koniec Kryzysu”), Ścianka (niedoceniona „Secret Sister”) , Fisz/Emade („Piątek 13”), Paristetris (absolutnie genialny debiut). Poza tym do naszych ulubionych zespołów należą m.in. Pink Freud, The Car Is On Fire, Loco Star, Kawałek Kulki, Mitch & Mitch, L.Stadt, Dick4Dick, Tres.B, Kamp!
Kobiety podsumowały dziesięciolecie działalności zespołu wydając koncertowe DVD „3City Big Beat” nagrane z gośćmi (przyjaciółmi z Trójmiasta, których cenimy muzycznie). Najeździliśmy się po Polsce i zagraliśmy trochę koncertów za granicą. Nie jesteśmy zbyt sentymentalni, pracujemy nad nową płytą i to nas obecnie głównie zajmuje.
Konrad Kucz dla „Liberté!„:
Będąc z natury osobą kompletnie oderwaną od rzeczywistości, nie bardzo potrafię zaangażować się w śledzenie tego, co oficjalnie obecnie się dzieje na rynku. Dotarcie do nowości, aktualności z kręgów niszowych w muzyce było kiedyś bardzo trudne, a paradoksalnie dziś jest niewiele lepiej. Jedynie Internet pozostaje sensownym oknem na świat. Faktycznie jedyny pozwala dotrzeć do odbiorcy. Zawsze kiedy na YouTube wyszukam jakiegoś ciekawego artystę, to zaraz obok pojawia się następny. Większość to artyści z naszych krajowych wydawnictw niezależnych. Sam nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele tego jest. Ta nasza mijająca dekada uspokoiła twórcze zapędy, stabilizując stylistycznie muzykę. Utrwalił się pewien eklektyzm w podejściu do tworzenia. Nie ma dziś potrzeby określać się subkulturowo i stylistycznie. Kiedyś pozwoliłem sobie na dosyć sceptyczną ocenę clubbingu i trendów elektronicznych, twierdząc, że słabość tej muzyki tkwi w formie i konwencji, która szybko się zestarzała. Niewątpliwie jako artysta czuję się ograniczony w możliwościach odkrywania nowych form kreacji, bo wszystko już było. To fakt, który dla kogoś, kto wyrósł na ambicjach twórców/odkrywców lat 60. i 70. jest trudny do zaakceptowania. Czuję się skażony tym może niesłusznym podejściem „że już gdzieś to słyszałem”. Zawsze interesowała mnie przeszłość – szczególnie lata 60. Już wówczas powiedziano na temat muzyki rockowej prawie wszystko, aczkolwiek dla mnie te kierunki wydają się ciągle inspirujące. Ciekawe wydaje mi się mieszanie starego z nowym. Jest rzeczą fascynującą, że muzyka klasyczna i tzw. współczesna zaczyna naturalnie do nas przenikać i ciekawe wydaje mi się łączenie elektroniki z akustyką. Ogromnie interesujące wydają mi się obecnie projekty dzisiejszej 4AD (Johann Johannson, Stars of The Lid, Muhly itp). Sztuka wydaje się dziś mądrze i z szacunkiem adoptować przeszłość.
Igor Pudło (Skalpel) dla „Liberté!„:
Pod kątem „rozwoju rynku muzycznego” mijające dziesięciolecie jest bardzo interesujące i oryginalne. Była to bowiem pierwsza dekada od lat 50. i narodzin rock’n’rolla, podczas której globalnie, a więc i w Polsce, żaden rozwój nie miał miejsca. Miała miejsce postępująca entropia, czyli mieszanie się wszystkiego ze sobą, powodujące wyrównywanie się temperatur, co spowodowało, że nastał globalny chłód zamiast przewidywanego ocieplenia. Muzyka pop straciła swoje społeczne i intelektualne znaczenie, jakie miała w poprzednich dekadach. Być może dlatego, że na przestrzeni poprzednich dekad sama uczestniczyła w ustalaniu znaczeń i wartości i teraz, żeby się przeciwko nim zbuntować, musiałaby mieć odwagę zbuntować się też przeciwko samej sobie. Parafrazując Andre Bretona: „bunt jest już niemożliwy”. Żyjąc w złudzeniu (widmie) wolności nie ma punktu oparcia do działań wywrotowych. Nie ma np. przepaści pokoleniowej, co w Polsce ilustruje najlepiej płyta nagrana prze tatę z dwoma synami. W ostatnim dziesięcioleciu dużo miejsca zajęło przywoływanie i przetwarzanie wszystkiego, co najlepsze z przeszłości i prezentowanie tego z przedrostkiem „neo” (chociaż oczywistym jest, że uczciwiej byłoby z „post”). Nastąpił triumfalny powrót grania gitarowego, często podawanego w „psychodelicznym sosie”. Oczywiście był też ciąg dalszy elektronizacji muzyki, często wyprowadzanej w pole (field recording). Jeżeli jednak była jakaś innowacyjność, to wciąż wynikająca bardziej z możliwości nowych technologii, a mniej z pomysłów twórczych. Z kolei udogodnienia, jakie niesie ze sobą technologia w produkowaniu, reprodukowaniu i dystrybuowaniu muzyki są kolejnymi źródłami inflacji twórczości w XXI wieku. Wzrost podaży muzyki i łatwość dostępu do niej powoduje spadek jej siły oddziaływania. Zadomowił się w naszym kraju format sprzedaży i hiperkonsumpcji muzyki jakim jest „festiwal muzyczny”, czyli ustawiony w plenerze hipermarket z regałami zawalonymi muzyką, której wszystkiej nie da się wysłuchać z należną jej uwagą w wyznaczonym na to czasie.
Od kilku lat polscy artyści mają coraz mniej do powiedzenia w swoich tekstach, a nawet w ogóle rezygnują z ich pisania, na rzecz klasycznej poezji albo tekstów wybitnych autorów piosenek z pokolenia swoich rodziców czy dziadków. Dlatego podobają mi się wykonawcy z Asfalt Records (Fisz/Emade, O.S.T.R., Łona i Weber – Fisz odmówił udziału w produkcji z rapowanymi wersjami poezji polskiej, O.S.T.R. wykonał na nim poezję swojego autorstwa, a Łona wykpił pomysł, rapując wiersz socrealistyczny), którzy wciąż swoimi słowami, trafnie, inteligentnie i bezkompromisowo, a zarazem z dystansem i poczuciem humoru, komentują współczesną rzeczywistość, odnosząc się do różnych jej poziomów, jednocześnie tworząc swoje oryginalne muzyczne światy. Sukcesem jest również to, że funkcjonują oni poza hip hopowym kontekstem po prostu jako świetni tekściarze i muzycy. Bardzo ciekawa była dla mnie w pierwszej połowie dekady, obserwacja wzlotu i
upadku polskiego hip hopu. Wydaje mi się, że asfaltowi artyści przeżyli ten upadek bez żadnych obrażeń.
Paradoksalnie w kontekście mojej działalności muzycznej i dla mnie osobiście była to najlepsza dekada. Po 20 latach muzykowania domowego i klubowego zacząłem nagrywać i wydawać płyty. Odniosłem też korzyści z przemian w technologii, które finalnie przyczyniają się do „końca muzyki i rynku muzycznego jakie znaliśmy w XX wieku” (Internet, cd-rw, mp3, sampling). Muzyka, którą do tej pory tworzyliśmy z Marcinem Cichym w Skalpelu, w ogromnym stopniu odwołuje się do przeszłości, ale z całych sił staraliśmy się, żeby była to bardzo osobista i oryginalna forma wypowiedzi. Nie wiem, czy się udało i dlatego podsumowując dekadę, nie podnoszę kamienia i nie rzucam nim w nikogo, bo być może sam nie jestem bez winy