W umiejętności dzielenia obywateli, skutecznego ich antagonizowania przeciwko sobie, wzbudzenia silnych emocji wobec tak wygenerowanego podziału leży tajemnica angażowania wyborców w popieranie własnego obozu politycznego. Ta brzydka strona demokracji (acz nie każdej, bo narodowa mentalność ma tutaj też coś do powiedzenia) raz po raz ujawnia swoje oblicze w polskiej debacie publicznej. A naszym lokalnym czempionem politycznego wygrywania społecznych antagonizmów jest Jarosław Kaczyński.
Taką taktyką Kaczyński największą krzywdę wyrządza swoim własnym zwolennikom. To oni właśnie pod wpływem jego manipulacji ochoczo stają się raz to dumnymi rasistami, raz to obrońcami duchownych o skłonnościach pedofilskich, raz to szarżą szczującą na osoby niepełnosprawne i ich opiekunów, a w ostatnich kilku dniach wręcz groteskowo i fałszywie przekonanymi o swojej moralnej wyższości homofobami. Oto nękany upodobaniem prezesa NBP do blondynek i swoimi własnymi ambicjami deweloperskimi Jarosław Kaczyński wierzy, iż odnalazł kolejny już „złoty Graal” polsko-polskiej nienawiści, który zaniesie go jesienią do upragnionej reelekcji i – kto wie – może jednak pozwoli zabudować działkę przy Srebrnej?
W narracji PiS o warszawskiej Karcie LGBT+ kłamstwo goni kłamstwo, absurd goni absurd, a manipulacja manipulację. Realnie mamy do czynienia z co najmniej trzeba całkowicie odrębnymi kwestiami, które w sposób obraźliwy dla rozumu wrzucane są do jednego worka.
Empatia i zwyczajna pomoc
Sprawą pierwszą jest udzielenie pomocy osobom LGBT, a w szczególności niepełnoletniej młodzieży LGBT, z której – jak pokazują dane z badań społecznych – nawet 70% miewa myśli samobójcze wskutek braku akceptacji ze strony otoczenia. Sprzeciw prawicy wobec pomocy tym ludziom, np. przeciwko pojawieniu się w szkołach tzw. latarników, czyli nauczycieli lub pedagogów, do których nękane i dręczone nastolatki mogłyby się poufnie zgłaszać, jest nie do pojęcia. Czy naprawdę trauma tych młodych ludzi jest ceną, którą zdaniem PiS warto zapłacić za skazany już na klęskę bój o „tradycyjne społeczeństwo”, a więc takie, w którym osoby LGBT się ukrywają, wstydzą, są przedmiotem wyśmiewania, pogardy, ostracyzmu, marginalizacji, a nawet agresji? Czy taką cenę kolejnych dramatów ludzkich należy płacić za utrzymanie piętna grzechu, „słusznej” kary za „moralny występek”? Światopogląd katolików będzie się w takim świecie mieć lepiej, gdy za cenę stania na straży VI Przykazania iluś tam ludzi przejdzie załamanie? Lekcje tolerancji wobec wszystkich ludzi, którzy wchodzą w skład naszego społeczeństwa, w tym także wobec osób LGBT, powinny być w szkole w obowiązkowym programie nauczania. Ten temat nie ma nic wspólnego z edukacją seksualną. Tu chodzi o życie obok siebie bez nienawiści i agresji. Takie lekcje powinny być w programie nauczania etyki, a etyka powinna być przedmiotem obowiązkowym już od dawna.
Wiedza zamiast YouPorn
Drugim, odrębnym tematem są zajęcia wychowania seksualnego w szkołach. W wielu społeczeństwach są one przedmiotem silnych kontrowersji, wynikających ze zróżnicowania światopoglądowego. Nie sposób wobec tego na dzień dzisiejszy inaczej rozwiązać tych dylematów, jak poprzez dobrowolność udziału w nich oraz zarezerwowanie dla rodziców prawa do zablokowania uczestnictwa ich dzieci.
W gruncie rzeczy takie zjawisko już w polskich szkołach występuje. Pod nazwą „Wychowanie do Życia w Rodzinie” funkcjonuje w szkołach podstawowych przedmiot nieobowiązkowy, który jest w zasadzie wychowaniem seksualnym, tyle że opartym o podstawę programową napisaną przez autorów o skrajnie konserwatywnych poglądach, a dodatkowo najczęściej nauczanym przez katechetów. Jako rodzic ucznia klasy V skwapliwie korzystam właśnie w tym semestrze z mojego prawa odmowy udziału dziecka w takich zajęciach.
Prawica podnosi, że dzieci nie mogą uczestniczyć w szkolnym wychowaniu seksualnym niezgodnym z poglądami i planem wychowawczym rodziców. Szkoda, że jako wspólnota nie możemy się zgodzić, mimo wszystko, na jakiś sensowny program oparty o wiedzę naukową, gdzie – owszem – będzie promować się abstynencję seksualną, ale jednak nie będzie twierdzić, że masturbacja powoduje utratę wzroku, a na wszelki wypadek zapozna nastolatki z faktem istnienia antykoncepcji. Alternatywa jest prosta: utrzymywanie się wysokiej liczby niechcianych ciąż, przypadki aborcji za granicą lub w tzw. podziemiu (która to aborcja podobno budzi sprzeciw ludzi prawicy, choć czasem wydaje się, że niekoniecznie) oraz pobieranie przez młode Polki i młodych Polaków wiedzy o seksualności i właściwym modelu współżycia ze stron z pornografią internetową. Mnie to nie zachwyca, zakładam, że prawicę też nie.
Ale dobrze. Skoro inaczej nie można, to niechaj udział w zajęciach wychowania seksualnego zależy od postawy i zgody rodziców. Jednak zaspokojenie tego postulatu prawicy wcale nie zadowala! Przecież warszawski projekt zakłada całkowicie dobrowolne, fakultatywne zajęcia, na które żaden uczeń przed ukończeniem 18 lat nie wejdzie bez pisemnej zgody rodzica lub opiekuna. A mimo to prawica w dalszym ciągu protestuje. Pytam zatem, czy jest tak, że prawica nie tyle chce zapewnić prawo konserwatywnych rodziców do wychowania dzieci zgodnie z ich wartościami, co także utrudnić liberalnym rodzicom wychowanie ich dzieci zgodnie z tymi wartościami?
Kto tutaj seksualizuje?
Trzecim, opartym już wyłącznie o sensacyjne fake newsy, wątkiem debaty jest rzekoma „seksualizacja dzieci” i wprowadzenie wątku pedofilii do toczonej dyskusji. To wyjątkowo haniebny zabieg. Ani w przedszkolach, ani w klasach I-III miasto Warszawa nie planuje żadnych, nawet dobrowolnych zajęć z wychowania seksualnego. Idiotyczne sugestie polityków PiS, jakoby planowano „nauczać małe dzieci masturbacji”, to obrzydliwe kłamstwo, perfidnie obliczone na zaprzężenie społecznego oburzenia pedofilskimi aferami z udziałem katolickich księży do prawicowej narracji kampanijnej. Gdy ujawniane są kolejne afery duchownych-pedofilów, to politycy PiS albo wkładają głowy w piasek, albo wręcz bronią sprawców. Stanisław Piotrowicz bronił skazanego potem za pedofilię księdza z Tylawy. Karol Guzikiewicz do ostatniej chwili walczył o to, aby Gdańsk pozostał być może jedynym miastem w cywilizowanym świecie, w którym pedofil ma swój pomnik. Żaden z prawicowych szeryfów, znanych na co dzień z twardego „law and order”, nie zorganizował emocjonalnej konferencji prasowej w sprawie ochrony dzieci przed przenoszonymi z parafii do parafii księżmi o złych skłonnościach. Liczni politycy PiS potępili autorów filmu „Kler”, a podobny los spotka z ich strony za kilka tygodni zapewne Tomasza Sekielskiego, autora dokumentu „Tylko nie mów nikomu”. W końcu, oczywiście żaden polityk prawicy nie dostrzega tego, że wyczulenie dzieci na „zły dotyk” i nauka tego, jak powinny reagować, to bezsprzecznie – niezależnie od światopoglądowych postaw wobec seksu przedmałżeńskiego – cenny element programu wychowania seksualnego, którym w obecnym świecie nie mamy innego wyjścia, jak objąć dzieci już kilkuletnie, aby je chronić przed strasznym złem.
Tak często cytowane standardy WHO nie mówią o „nauczaniu masturbacji” w wieku lat 4, tylko odnotowują fakt, że takie zachowanie jest podejmowane już przez dzieci czteroletnie, a wychowawcy powinni wiedzieć, jak na nie prawidłowo reagować, tak aby nie wywołać u dziecka szkód psychologicznych. Masturbacji każdy uczy się zupełnie samodzielnie. To łatwiejsze i bardziej naturalne niż jazda rowerem. Kto mówi, że dzieci kilkuletnie same z siebie nie podejmują takich zachowań, nie ma pojęcia o temacie lub zwyczajnie kłamie.
Na marginesie tego rodzaju dyskusji pojawia się już jawnie niebezpieczne kłamstwo o tym, iż „homoseksualizm jest często związany z pedofilią”. Takie słowa mogą prowadzić tylko do jednego. Do czegoś odwrotnego niż torpedowane przez prawicę lekcje tolerancji społecznej. Mianowicie do rozbudzenia emocji, które mogą popchnąć niezrównoważone osoby do aktów przemocy lub nawet zbrodni. Homoseksualizm to pociąg do dorosłych osób tej samej płci, do osób, które mają cechy seksualne człowieka dorosłego. Wobec tego nie ma on nic wspólnego z pedofilią. Zjawisko molestowania dziecka tej samej płci co sprawca nie jest homoseksualizmem, tak samo, jak zjawisko molestowania dziecka płci przeciwnej niż sprawca nie jest heteroseksualizmem. To drugie zjawisko także stanowi realne zagrożenie, ale nie słyszę, aby prawica propagowała w związku z tym napiętnowanie ludzi heteroseksualnych, jako związanych z pedofilią.
Seks po putinowsku
Brytyjscy torysi i niemiecka chadecja to tylko dwa z wielu przykładów prawicowych sił politycznych, które potrafiły w Europie zrobić krok naprzód i zalegalizować małżeństwa dla wszystkich. Polska prawica woli podżegać przeciwko LGBT i rozbudzać nienawiść. Sama, nie po raz pierwszy i nie tylko w tej sprawie, świadomie decyduje się kroczyć drogą Władimira Putina, zamiast zachodnioeuropejskich konserwatystów. To ich fatalny, ale jednak cywilizacyjny wybór.
