Czy polityczny „hunting” jest dla polujących wizerunkowo opłacalny? Szczególnie ostra fala oburzenia pojawiła się po ostatnim transferze posłanki Moniki Pawłowskiej, która przeniosła się z Lewicy do partii Jarosława Gowina. W tym przypadku rzeczywiście oburzenia trudno nie kryć, jednak racjonalnym jest nie wrzucać wszystkich transferów do jednego worka.
W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami kilku głośnych transferów międzypartyjnych. Być może świadczy to o nadchodzącym trzęsieniu ziemi na naszej scenie politycznej, a być może jest jedynie efektem takiej lub innej kalkulacji konkretnych polityków. Czy polityczny „hunting” jest dla polujących wizerunkowo opłacalny? Szczególnie ostra fala oburzenia pojawiła się po ostatnim transferze posłanki Moniki Pawłowskiej, która przeniosła się z Lewicy do partii Jarosława Gowina. W tym przypadku rzeczywiście oburzenia trudno nie kryć, jednak racjonalnym jest nie wrzucać wszystkich transferów do jednego worka.
„Żenada, brak etyki i jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego” – tak odruchowo skomentowałem na portalu społecznościowym przejście Moniki Pawłowskiej do Porozumienia Gowina. Ten transfer na przeciwległą stronę zasadniczego politycznego sporu trudno jakkolwiek umotywować programowo, nawet jeśli teoretycznie Porozumienie grupuje najrozsądniejszych polityków Zjednoczonej Prawicy. Gowin i jego ludzie, jak dotąd, nie przeszli na drugą stronę barykady, od lat wspierają i głosują za bulwersującymi rozwiązaniami niszczącymi polski system demokracji liberalnej oraz wspierają światopoglądowe idee niezwykle odległe od ideałów lewicy. Zwolenników idei społeczeństwa otwartego oraz świeckiego państwa bliskiego lewicy i liberałom, trudno naprawdę odnaleźć w szereg partii tworzących Zjednoczoną Prawicę. Trudno też zrozumieć tę woltę w kategoriach poglądów ekonomicznych. Monika Pawłowska od lat zasiadała w szeregach partii lewicowych o programie zdecydowanie socjalnym. Gowin deklaruje się jako ekonomiczny liberał, choć głosował za wszystkimi etatystycznymi rozwiązaniami wprowadzonymi przez rząd PiS. Jakie rozwiązania w dziedzinie polityki gospodarczej chciałaby wspierać posłanka Pawłowska, wstępując w szeregi Porozumienia? Z Gowinem w ramach pragmatyki politycznej rozmawiać należy, ale tylko jeśli zdecydowałby się opuścić szeregi obozu Jarosława Kaczyńskiego.
Jak zatem uzasadnić transfer osoby od lat związanej z Lewicą do partii Zjednoczonej Prawicy? Oczywiście wprost merkantylnie i emocjonalnie. Nie przekonują mnie też sugestie Leszka Millera, jakoby wina leżała po stronie źle zarządzających pozostałościami Wiosny: Roberta Biedronia i Krzysztofa Śmiszka. Być może ich nieumiejętność porozumienia i budowania struktury jest faktem, ale naprawdę nawet w sytuacji konfliktowej nic nie usprawiedliwia przejścia na drugą stronę barykady w taki sposób, przy takich podziałach oraz w takiej sytuacji w kraju, nic nie usprawiedliwia tego rodzaju zdrady swoich wyborców.
Przykładem jeszcze gorszego zachowania, czegoś czego nie waham się nazwać wprost polityczną prostytucją, był transfer Wojciecha Kałuży z Nowoczesnej do PiS. „Wojciech Kałuża w wyborach samorządowych w 2018 roku uzyskał mandat radnego sejmiku śląskiego. Jako „jedynka” okręgowej listy Koalicji Obywatelskiej zdobył 25 109 głosów. Podczas pierwszej sesji sejmiku zawarł porozumienie z Prawem i Sprawiedliwością, które skutkowało przejęciem przez PiS władzy w woj. śląskim. Sam Wojciech Kałuża wybrany został na stanowisko wicemarszałka, opuścił Nowoczesną i został formalnie radnym niezrzeszonym”[1]. Trudno wyobrazić sobie dokonanie takiej zdrady wobec własnych kolegów i własnych wyborców, w zasadzie w dzień po otrzymaniu mandatu, w zamian za intratne stanowisko od głównego politycznego rywala. To nie jest nawet cynizm, to jest brak jakichkolwiek zasad. To, że Kaczyński jego gotowy korzystać z usług takich ludzi, świadczy również gorzej niż źle o jego własnych standardach. Tego typu polityk albo nie ma żadnej przyszłości, albo będzie musiał stać się ślepym żołnierzem i wykonawcą najgorszego typu zadań, które zleci mu jego polityczny właściciel.
Oba te przypadki zmuszają do poważnego zastanowienia nad jakością, etyką i poziomem ludzi, z których liderzy opozycji chcą budować swoje struktury, niezależnego od tego czy są to kobiety czy mężczyźni. Jak słusznie zauważył mój redakcyjny kolega, brak przyzwoitości w polityce nie ma po prostu płci.
Leszek Miller, który sam ma na swoim koncie budzące zdziwienie transfery polityczne, na przykład do Samoobrony, łagodnie oceniając decyzję Moniki Pawłowskiej, nie ma racji w tym konkretnym przypadku. Ma jednak słuszność twierdząc, że istnieją transfery w polityce, które nie są niczym niezwykłym i niemoralnym. Zasadnicze pytanie brzmi, na jakich zasadach, w jakiej sytuacji i do kogo udaje się polityczny wędrowca? Czy dzieje się to przy zachowaniu zasad przyzwoitości, więzi z wyborami i pewnej spójności programowej?
Donald Tusk, opuszczając Unię Wolności wraz ze swoją grupą polityczną i współtworząc Platformę Obywatelską, zachował pewną kontynuację ideową, nie przeszedł na pozycje zupełnie sprzeczne z tym, co wcześniej głosił. Pozostawiając z boku mój osobisty sentyment wobec Unii Wolności i wiele krytycznych uwag wobec Platformy, muszę podkreślić, że po prostu – w kategoriach skuteczności politycznej – stworzył na lata efektywniejszą organizację realizującą misję, która wcześniej mu politycznie przyświecała. Czyli zrealizował to, co do polityka należy.
Również nie jestem krytyczny wobec większości transferów politycznych, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach do Polski 2050 Szymona Hołowni. Jeśli tworzona jest nowa, poważna inicjatywa polityczna, zbliżona ideowo do innych opcji opozycyjnych, która może skuteczniej osiągać cele opozycji, to nie należy jej lekceważyć i skreślać. Nie wiem, jaka będzie przyszłość tej inicjatywy, chciałbym lepiej zrozumieć rys ideowy i konkretny całościowy program tej partii, którego wciąż brakuje. Ale uważam że np. ruch Joanny Muchy, która po wielu latach konsekwentnej pracy na rzecz Platformy podjęła świadomą decyzję o zmianie, ponieważ uznała, że poprzez tę strukturę może zdziałać więcej, nie jest czymś niemoralnym. To nie jest zachowanie cynicznego „skoczka”. Inaczej natomiast oceniam decyzję Tomasza Zimocha, dziennikarza, celebryty bez żadnego dorobku politycznego, który przypadkowo dostał miejsce na liście Koalicji Obywatelskiej w zasadzie zapewniające wejście do Sejmu i po kilkunastu miesiącach w sposób zupełnie nielojalny, nie wnosząc niczego do prac KO, zmienił klubowe barwy. Nie rozumiem też dlaczego został do Polski 2050 przyjęty. Rozumiem potrzebę budowy choć koła poselskiego w Sejmie, ale trzeba budować je z osób przynajmniej potencjalnie w przyszłości lojalnych. Niezwykle ciekawym pytaniem jest też, na ile takie polityczne transfery będą się Polsce 2050 wizerunkowo opłacać? Wydaje się, że dla przetrwania w głowach wyborców kilku lat do wyborów, klub w Sejmie jest potrzebny. Ale czy w takim akurat składzie osobowym?
Wydaje się natomiast, że zbliża się ostateczny kres samodzielnej politycznej kariery Pawła Kukiza. Prawdopodobne wejście jego grupy do obecnej koalicji rządowej, bez spełnienia jego zasadniczych postulatów, o których mówił od lat (słusznych czy nie, to pozostawiam na oczywistym marginesie), w celu ratowania coraz bardziej gnijącego układu rządzącego Polską, będzie oznaczało koniec jego jakiejkolwiek wiarygodności. Naprawdę po ludzku nie rozumiem, dlaczego Kukiz chce to dziś uczynić. Zamiast zachować twarz i wrócić do swojego zawodu, zostanie zapamiętany jako człowiek ratujący patologiczny układ, nieosiągający swoich założeń programowych, za cenę jakiegoś lichego miejsca na listach wyborczych PiS w kolejnej kadencji.
W skutecznej polityce nie ma miejsca na pięknoduchostwo, polityk musi być skuteczny. Nie powinno jednak być również w niej miejsca na polityczną prostytucję. Dbać o to powinni zarówno wyborcy, jak i liderzy partyjni. W swoim własnym najlepszym interesie. Dlatego w przyszłości warto rozważyć wprowadzenie mechanizmu, w którym wyborcy z danego okręgu, w przypadku zmiany klubu przez danego posła, mieli prawo zażądać ponownego głosowania nad jego mandatem w trakcie trwania kadencji. Jeśli „poseł – wędrowiec” nie uzyskałby większości głosów dla aprobaty swojego ruchu, wówczas w jego miejsce posłem zostawałaby kolejna osoba z listy partii, z której początkowo startował.
[1] https://tuudi.net/zastanawiacie-sie-co-u-wojciecha-kaluzy-oto-odpowiedz/