Dużo i często mówi się o celebrytach, gwiazdach sceny i ekranu, którzy na jakimś etapie swojej kariery postanawiają, że nadszedł czas na napisanie książki. Pomimo, że wiele zostało już powiedziane na temat poziomu i jakości tych publikacji, nie zniechęca to samozwańczych autorytetów do dalszej, masowej produkcji poradników, wspomnień, motywacyjnych kalendarzy czy grafomańskich powieści.
Dużo i często mówi się o celebrytach, gwiazdach sceny i ekranu, którzy na jakimś etapie swojej kariery postanawiają, że nadszedł czas na napisanie książki. Trudno tych dzieł nie zauważyć, przez ich nachalną promocję i eksponowanie. Pomimo, że wiele zostało już powiedziane na temat poziomu i jakości tych publikacji, i zazwyczaj nie są to oceny pozytywne, nie zniechęca to samozwańczych autorytetów do dalszej, masowej produkcji poradników, wspomnień, motywacyjnych kalendarzy czy grafomańskich powieści.
W tym gąszczu można pominąć dzieła tworzone przez polityków. A szkoda! Nie mam tu na myśli monumentalnych i odrobinę napuszonych biografii amerykańskich przywódców, a dzieła stworzone przez naszych liderów, które, ośmielę się stwierdzić, są bardziej zajmujące, dynamiczne i autentyczne.
W narożniku lewym: Leszek Miller i jego niezapomniana kronika przystąpienia Polski do Unii Europejskiej – „Tak to było”.
Dzieło, reklamowane jako fascynujące kulisy wejścia Polski do Unii Europejskiej, ukazało się w 2009 r. nakładem wydawnictwa Zapol. Tylną okładkę zajmuje długa i kwiecista rekomendacja książki, ale też pochwalny hymn na rzecz jej autora, pióra Adama Michnika.
Leszek Miller jest w polskiej polityce jednym z tytanów, prawdziwym feniksem, który z popiołów odradzał się niezliczoną ilość razy, by powrócić do głównego nurtu wydarzeń i z charakterystyczną kąśliwością i ironią komentować otaczającą rzeczywistość. Były premier jest personifikacją powiedzenia, że ktoś jest „teflonowy”. Faktycznie, od dekad politycy przychodzą i odchodzą w zapomnienie, a Leszek Miller trwa i wygląda, że raczej nigdzie się nie wybiera.
Ktokolwiek wspierał Leszka Millera w pisaniu jego ponad 360-stronicowego dzieła, wpadł na genialny pomysł, by kulisy negocjacji polskiej akcesji przedstawić nie jako suchą relację dotyczącą, umówmy się, długich i nudnych negocjacji a pełną akcji, gwałtownych zwrotów akcji i emocji książkę prawie sensacyjną. Świetnie widać to w warstwie językowej, wartkiej akcji pełnej niespodziewanych wydarzeń i zarysie charakterologicznym głównych postaci, które, znowu, nie są typowymi technokratami, a raczej – pełnymi życia i wigoru superbohaterami z życiową misją do wypełnienia.
Dlatego też największą przyjemność w lekturze sprawiają dynamiczne dialogi, które, przynajmniej w mojej głowie, od razu stają się scenami w filmie. Filmie akcji, oczywiście, gdzie Leszek Miller występuje co najmniej w roli Jamesa Bonda.
Bonda, który wyjątkowo nie jest agentem w służbie Jej Królewskiej Mości, tylko dobrym agentem działającym w służbie narodu polskiego. By, zgodnie z hasłem wyborczym z 2001, które zapewniło bezprecedensowe zwycięstwo Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, przywrócić normalność i wygrać przyszłość.
Książkę warto przeczytać, chociażby dla odtworzonych w niej rozmów, kwiecistego języka i porównań, czy bon motów, z których słynie Miller:
(…) Mimo racjonalnej reakcji szefa największej partii opozycyjnej napięcie rosło jak u Hitchcocka. Nie zdziwiłem się zatem, kiedy do mojego gabinetu na kształt chmury burzowej wpadł Jarosław Kalinowski[1].
(…) – To wyjaśnia odporność na racjonalną argumentację. Pan poseł Giertych dowiódł, że nie potrafi dostrzec niczego poza swoim olśniewającym pomysłem. Nic dziwnego, olśniony przestaje widzieć[2].
Losy polskiej akcesji przeplatane są z anegdotycznymi historiami, które nie mając bezpośrednio wpływu na opowiadaną historię, dodają jej uroczego kolorytu. Moim osobistym faworytem jest wyjazd do Makao:
(…) Na początku lat dziewięćdziesiątych razem z Iwińskim i Siemiątkowskim polecieliśmy do Chin. Po kilku godzinach Iwiński zaczął nas namawiać na wycieczkę na wyspę Makao. (…) Broniliśmy się dzielnie, ale Iwiński był coraz bardziej natarczywy. W końcu poddaliśmy się. Potem Iwiński zaciągnął nas do zabytkowego kasyna i tam przycisnąłem profesora do muru.
– Tadeusz – zapytałem – po jakiego diabła przywlokłeś nas na to pustkowie? Kasyno jest rzeczywiście imponujące, ale to jedyna atrakcja na tej wyspie. Co tu mamy do roboty?!
Profesor cokolwiek się speszył, pomilczał chwilę i w końcu się przełamał.
– No dobrze, powiem wam. Kilka lat temu napisałem małą książkę o Makao. A nigdy tu nie byłem i chciałem zobaczyć, czy wszystko się zgadza[3].
Kurtyna.
W narożniku prawym: Jarosław Kaczyński ze swoją profetyczną książką „Polska naszych marzeń”, uzupełnioną o płytę z filmem „Lider”.
Manifest Jarosława Kaczyńskiego, czyli jego „Polska naszych marzeń”, napisany jest w zupełnie innym tonie niż frywolne i żartobliwe dzieło Millera.
Książka, wydana już po katastrofie smoleńskiej, zawiera dużo wspomnień o zmarłych, głównie, rzecz jasna, są to wspomnienia o Leszku i Marylce. Stanowi ona wypadkową politycznych pamiętników a programu politycznego, mającego sprawić, że Polska będzie jednak silna, bogata, nowoczesna, żeby po dziesiątkach bardzo trudnych lat, wreszcie żyło się tu łatwo, wygodnie i bezpiecznie[4].
Dzieło Kaczyńskiego to z jednej strony rozbudowany program polityczny, z drugiej dość osobista historia aktywności politycznej i wspomnienie osób, które w tej drodze mu towarzyszyły.
W kwestiach politycznych, autor klaruje jak stworzyć Polskę marzeń, w kilkunastu rozdziałach podając recepty na poniższe bolączki i palące kwestie: Jak premier może sprawić, by Polska była na miarę naszych marzeń?, Jak załatwiać polskie interesy w Unii, Angela Merkel, czyli specjalne sąsiedztwo, Polityka historyczna, czyli pamięć Polski naszych marzeń, Kadry, czyli kto ma zbudować Polskę naszych marzeń, Edukacja, czyli jak ustabilizować Polskę naszych marzeń, Sądownictwo, czyli warunek sprawiedliwej Polski naszych marzeń, Armia, czyli bezpieczna Polska naszych marzeń, Media publiczne, czyli kulturalna i dobrze poinformowana Polska naszych marzeń[5].
W założeniu lżejszy i z dodatkiem odrobiny humoru jest Alfabet Jarosława Kaczyńskiego, który wieńczy książkę. Kaczyński opisuje historię znajomości, politycznej współpracy (bądź sporów) z kilkunastoma postaciami z polskiego krajobrazu politycznego.
Te biografie współpracowników i politycznych rywali są bodaj najsmaczniejszą częścią książki. Czytając notki czuć wyraźnie charakterystyczne dla Kaczyńskiego subtelne wycieczki personalne i bezwzględną ocenę charakteru i kompetencji innych. O Radosławie Sikorskim wypowiada się w serdecznych słowach, pisząc, że (…) To jest połączenie wielkich ambicji i jakiegoś infantylizmu, bardzo rozbudowanego ego i niezłych (na tle innych) kwalifikacji umysłowych, choć oczywiście wcale nie wybitnych[6].
Książkę, napisaną dekadę temu interesująco czyta się ze względu na projekcje w niej zawarte, dotyczące, między innymi, przyszłości współpracowników. Na przykład, o Zbigniewie Ziobro napisał Kaczyński: (…) Zbyszka wciągnie łatwe życie w Parlamencie Europejskim, będzie odkładał powrót do krajowej na kolejne kadencje i w końcu się zatraci[7].
Z perspektywy dnia dzisiejszego brzmi to co najmniej jak political fiction. Niemniej jednak, może to dobry pomysł na polityczną emeryturę, zarówno dla autora z lewego narożnika, jak i prawego. O ile którykolwiek z nich się na nią zdecyduje.
[1] L. Miller, Tak to było. Warszawa 2009, s. 82.
[2] Ibidem, s. 93.
[3] Ibidem, s. 64-65.
[4] J. Kaczyński, Polska naszych marzeń, Lublin 2011, s. 138.
[5] Ibidem, s. 5.
[6] Ibidem, s. 205.
[7] Ibidem, s. 222.
