Ostatni weekend spędziłem w Łodzi na Igrzyskach Wolności. To świetna impreza, na której można posłuchać niesamowicie mądrych ludzi. Mam to szczęście, że z wieloma z nich mogłem też porozmawiać osobiście.
Tematem przewodnim tegorocznych Igrzysk była Nowa Umowa Społeczna, czyli jak odbudować coś, co jest barbarzyńsko demontowane. Na świecie, ale przede wszystkim w Polsce. Tym czymś jest cywilizacja oparta na oświeceniowym humanizmie.
Największe wrażenie zrobiły na mnie słowa i myśli historyka Yuvala Noaha Harariego („Homo deus. Krótka historia jutra”), prymatologa Fransa de Waala („Małpa w każdym z nas”), etyka Petera Singera („Wyzwolenie zwierząt”), reporterki Jessiki Bruder („Nomadland”), filozofa Piotra Augustyniaka („Jezus Niechrystus”) czy byłego Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara.
Niestety, rozczarowały mnie wystąpienia polityków i samorządowców. Wszyscy reprezentowali opozycję – więc do każdego mam dużo sympatii! – niestety, odniosłem wrażenie, że to sympatia nieodwzajemniona. I nie chodzi o to, że oni nie lubią czy nie cenią Andrzeja Saramonowicza (bo mogą, mnie niełatwo lubić), ale że nie szanują swojego potencjalnego wyborcy, a tylko w takim charakterze uważnie wsłuchiwałem się w słowa Szymona Hołowni, Rafała Trzaskowskiego, Barbary Nowackiej, Gabrieli Morawskiej-Staneckiej, Hanny Zdanowskiej, Konrada Fijołka, Jacka Protasa czy Katarzyny Lubnauer (z tą ostatnią polityczką akurat rozmawialiśmy w kuluarach).
Rozczarowanie nie wynikało z tego, że wyżej wspomniani mówili rzeczy, w którymi się nie zgadzałem. Ani trochę! Generalnie zgadzałem się niemal z wszystkim, może inaczej widziałbym hierarchię istotności w rzeczach, które trzeba naprawić po PiS-ie, ale to mimo wszystko detale. Wszelako zdumiała mnie przyjęta przez polityków i samorządowców narracja, która miała zadziwiająco jednolitą nutę, a nuta owa dźwięczała następująco:
„Kiedy już PiS straci władzę, to my”….
Po tym wstępie – powtarzanym jak mantra – który:
a) gramatycznie należałoby zakwalifikować chyba jako tryb warunkowy możliwy (być może PiS straci władzę), a który wyżej wymienieni politycy traktowali propagandowo jako:
b) tryb warunkowy realny (PiS z pewnością straci władzę),
Ja zaś zdroworozsądkowo ciągle jeszcze kwalifikowałbym jako tryb warunkowy nierealny (nic nie wskazuje, by PiS tracił – a więc w konsekwencji stracił – władzę), pojawiał się cały szereg cudownych opowieści, o tym, co zrobi opozycja, by naprawić zniszczony kraj, jak już PiS wreszcie odejdzie od koryta. Słuchało się tego naprawdę z dużą przyjemnością, bo wszystko było bardzo mądre, cacane, a przede wszystkim niezbędne w przypadku państwa tak bezmyślnie niszczonego, jak to ma miejsce teraz za sprawą partii Jarosława Kaczyńskiego.
Niestety, nikt nie powiedział (ani Hołownia, ani Trzaskowski, ani samorządowcy, nikt, jeszcze raz powtórzę: NIKT!), jaką ma strategię, by PiS władzę stracił. Gdybym zatem chciał wyciągać logiczny wniosek z tego, co usłyszałem (a raczej czego nie usłyszałem) musiałbym uznać, że PiS straci władzę najdalej do 2023 roku, bo po prostu ją straci. I już.
Być może politycy opozycji mają jakiś magiczny wgląd w dni przyszłe, którego ja jestem pozbawiony. Z całą do nich sympatią muszę jednak powiedzieć, że słuchając ich, miałem wrażenie, że znajduję się na dość osobliwym spotkaniu Nieanonimowych Alkoholików, gdzie zabierają głos ludzie nie po to, by opowiedzieć, jak sobie poradzili z nałogiem, ale by rozsnuć piękne wizje, jak to będzie, kiedy już przestaną pić.
Że posprzątają w końcu te walające się po domu flaszki i pudełka po pizzy i chińskim żarciu…
Że przypomną sobie, jak ich dzieci mają na imię, kiedy mają urodziny, a może nawet kupią im na te urodziny prezent, o czym do tej pory zapominali…
Że już żony nie szturchną ani razu, a nawet kupią jej rajstopy…
Że nigdy więcej nie obudzą się zaszczani na klatce schodowej…
Że nie będą stać pod sklepem, prosząc o brakujące czterdzieści groszy do żubra czy innej perły…
Że się umyją, uczeszą i zmienią śmierdzące ciuchy…
No w ogóle że będzie lepiej, słoneczniej i przyzwoiciej…
Ale to wszystko za chwilę, bo na razie jeszcze ciągle nie mają pomysłu, jak przestać pić.
To nawet było urocze i klaskaliśmy im głośno, bo ich lubimy i z całego serca chcemy, by się im w końcu przestać pić udało, ale:
Drodzy Rafale, Szymonie i pozostali!
To PiS jest Waszym alkoholizmem, a my jesteśmy Waszymi rodzinami, które cierpią, bo Wy nie umiecie sobie z nałogiem poradzić.
Mamy do Was naprawdę dużo cierpliwości, nawet miłości, ale my już naprawdę nie możemy dłużej słuchać, jak to będzie fajnie, kiedy wreszcie przestaniecie pić i weźmiecie nas w niedzielę do zoo czy na lody. Chcemy za to usłyszeć prostą i klarowną deklarację, w jaki sposób zamierzacie przestać pić. A potem doświadczyć tego, że nie pijecie. I korzystać z pełni polskiego świata dzięki Waszej trzeźwości.
P.S. Ostatni akapit dotyczy wszystkich bez wyjątku polityków opozycji, na czele z Donaldem Tuskiem. Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołownię wymieniłem po imieniu, bo jesteśmy ze sobą po imieniu, bo obu ich bardzo cenię, bo w obu ciągle jeszcze pokładam spore nadzieje, bo obaj wreszcie opowiadali w sobotę w Łodzi, jak to będzie dobrze po PiSie, kiedy już oni i ich formacje zaczną rządzić.
Niestety, nie usłyszałem od nikogo, jak chce sprawić, by móc rządzić. A to wobec sondaży, które ciągle pokazują, że opozycja (zwłaszcza podzielona) na wygranie wyborów nie ma szans, nas, wyborców, interesuje najbardziej.