Polityka europejska jest obecnie jedną z najmniej kontrowersyjnych spraw, którymi zajmuje się nasz rząd. W przeciwieństwie do dyskusji wokół hazardu, deficytu budżetowego czy zmniejszenia wpłat do OFE sprawy europejskie nie budzą tak ogromnych emocji. Także społeczeństwo wydaje się w większości akceptować główne założenia działań rządu Tuska na arenie europejskiej. Politykę zagraniczną rządu (badania rzadko wyodrębniają samą politykę „europejską”) dobrze lub zadowalająco ocenia ponad 70 proc. społeczeństwa (wg październikowych badań CBOS). Brak emocjonującego sporu nie oznacza jednak, że decyzje zapadające w polityce zagranicznej o kontekście europejskim, nie będą miały wymiernych rezultatów w przyszłości. Dlatego warto przyjrzeć się dokładniej skuteczności polskiego rządu w tej dziedzinie i dokonać próby oceny prowadzonych działań. Poniżej przedstawię subiektywny katalog pozytywnych i negatywnych aspektów polityki europejskiej premiera Tuska, jego ministrów i całej
administracji rządowej.
Co na plus?
Wyraźna poprawa reputacji i znaczenia Polski na scenie europejskiej
Obecny wizerunek naszego kraju może się co prawda wydawać pozytywny nieco na wyrost, ponieważ wyraźnie kontrastuje z sytuacją, która miała miejsce w latach 2005-2007. Wtedy to Polska (nie wchodząc już w dyskusję, czy słusznie) pozwoliła sobie przypiąć łatę europejskiego hamulcowego, który nie potrafi umiejętnie upomnieć się o swoje sprawy za pomocą uznanych w Unii Europejskiej metod, ale nieustannie grozi wetem. Obecnie mało zaszczytną rolę europejskiego kozła ofiarnego przejęły inne kraje (np. Czechy). Stało się tak pomimo faktu, że to prezydent Kaczyński bardzo długo zwlekał z dokończeniem procedury ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Sprawa ta od pewnego czasu nie budziła już jednak ogromnych emocji w Europie. Zauważmy także, że sprzeciw wobec niektórych dyskutowanych ostatnio na forum unijnym rozwiązań wcale nie był wyrażany przez stronę polską rzadziej, niż za poprzedniej kadencji naszego parlamentu. Wystarczy przypomnieć negocjacje dotyczące unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, czy też ram udzielenia wsparcia w ograniczeniu misji CO2 państwom uboższym. Wszystko to zostało jednak zrobione z o wiele większą sprawnością negocjacyjną. Rezultaty, zarówno dla losów samej sprawy, jak też pozycji i wizerunku Polski, były dużo lepsze.
Uwzględnienie przez UE polskich interesów przy wdrażaniu nowej polityki energetyczno-klimatycznej
Udało się przekonać Wspólnotę do takiego systemu wprowadzania ograniczeń w emisji CO2, który nie spowoduje gwałtownego spadku konkurencyjności polskiego przemysłu, opartego w dużej części na spalaniu surowców emitujących znaczne ilości tego gazu. Obecny rząd stara się również aktywnie, aby o zakresie wsparcia w ograniczaniu emisji gazów cieplarnianych dla krajów ubogich przez poszczególne państwa UE nie decydowała wyłącznie ilość oddawanego do atmosfery CO2, ale również poziom PKB.
Partnerstwo Wschodnie
Rozwija się ono, jak do tej pory, o wiele dynamiczniej niż np. Europejska Polityka Sąsiedztwa, która została zaprezentowana już w 2003 roku, a dotychczas nie osiągnęła zamierzonych efektów. Poprzez zaproponowanie Partnerstwa, Polska zaznaczyła wewnątrz Unii Europejskiej, że w jej polityce globalnej należy szczególnie pamiętać o wschodnich sąsiadach. Bardzo ważny jest również fakt, że Partnerstwo jest pierwszą poważną „pozytywną” inicjatywną polskiego rządu w ramach UE. W ten sposób udowadniamy, że nasza aktywność nie ogranicza się jedynie do groźby blokowania i wetowania, ale zamierzamy wychodzić z własnymi propozycjami. Aby Partnerstwo zakończyło się sukcesem, należy popracować nad większym zaangażowaniem innych krajów w uczestnictwo w tym projekcie. Nie będzie dobrze, jeżeli pozostanie ono wyłącznie polską inicjatywą. Przydałoby się przede wszystkim zaangażowanie partnerów z Europy Zachodniej. Tym bardziej, że Szwecja, która razem z Polską wystąpiła z propozycją Partnerstwa, na razie wycofała się z jego aktywnego wspierania, chcąc zachować neutralność podczas sprawowanej aktualnie prezydencji. Pożądany jest zwłaszcza większy udział ze strony Niemiec.
Przygotowania Polski do prezydencji w Unii Europejskiej w 2011 roku
Pomijając wyzwania polityczne, jest to bez wątpienia ogromne przedsięwzięcie logistyczne i merytoryczne. Przygotowania do prezydencji powinny być prowadzone równolegle w trzech kwestiach: pierwsza z nich dotyczy kierunków politycznych naszej prezydencji. Chodzi przede wszystkim o określenie jej priorytetów, najważniejszych spraw, na które Polska będzie chciała zwrócić uwagę w drugim półroczu 2011 roku. Priorytety te zostały już określone przez Radę Ministrów na początku tego roku, należą do nich: budżet UE na lata 2014-20, Partnerstwo Wschodnie, bezpieczeństwo energetyczne i Strategia dla Morza Bałtyckiego. Na obecnym etapie konieczne są prace nad uszczegółowieniem poszczególnych priorytetów, włączenie do debaty na ich temat szerszego grona ekspertów i organizacji pozarządowych. Po drugie, musimy zadbać o dobre wyszkolenie kadr i pracowników administracji, którzy będą odpowiadać za przygotowanie i przebieg prezydencji. Wbrew pozorom wcale nie jest to łatwe zadanie. Liczba specjalistów jest ograniczona, a spora część z nich pracuje już w instytucjach unijnych. Dlatego należy zatroszczyć się także, z odpowiednim wyprzedzeniem, o dokształcenie obecnych funkcjonariuszy służby cywilnej.
Po trzecie, prezydencja jest poważnym przedsięwzięciem logistycznym. Na szereg planowanych spotkań trzeba znaleźć odpowiednią infrastrukturę konferencyjną, zaplecze hotelowe, transportowe. Odpowiednią bazę najczęściej rezerwuje się z kilkunastomięsięcznym wyprzedzeniem, należy także pamiętać o skomplikowanych procedurach przetargowych. Oznacza to, że sprawa wymaga konkretnych działań już w tym roku. Według informacji napływających z UKIE przygotowania do prezydencji ruszyły już jakiś czas temu. Priorytety i stan przygotowań zostały omówione przez rząd, trwają rekrutacje potrzebnego personelu, odpowiednie szkolenia, działania logistyczne. Wydaje się więc, że z punktu widzenia administracyjnego i logistycznego nie zostajemy w tyle. Część rzeczy jest u nas rozpoczynana z większym wyprzedzeniem niż w kilku innych państwach członkowskich, które w ostatnich latach sprawowały prezydencję. oczywiście jest za wcześnie, aby ocenić efekty podejmowanych przedsięwzięć. Znaczna część z nich uwidoczni swoje rezultaty dopiero w trakcie prezydencji lub zaledwie chwilę wcześniej. I do tego czasu należy powstrzymać się z ostatecznymi komentarzami. Warto zwrócić także uwagę, że nawet bardzo dokładne i porządne przygotowania administracyjno-logistyczne mogą pogrzebać sukces prezydencji, jeżeli pojawią się przeszkody polityczne. Widać tutaj przede wszystkim dwa niebezpieczeństwa. Po pierwsze, na okres prezydencji zaplanowane są wybory parlamentarne w Polsce. Kampania wyborcza może w znacznej mierze utrudnić skoncentrowanie się na prezydencji. Warto byłoby więc rozważyć możliwość przeprowadzenia wyborów nieco wcześniej, np. wiosną 2011 roku. Oczywiście do tego konieczne jest samorozwiązanie Sejmu, a więc zgoda największych ugrupowań politycznych. Nie wiadomo też, jak na sprawowanie prezydencji wpłynęłaby ewentualna
zmiana rządu. Czy spowoduje to nagłe roszady w odpowiedzialnych sztabach ? W jaki sposób nowy premier, ministrowie będą w stanie szybko wdrożyć się w związane z tym sprawy? Drugim zagrożeniem są zmiany wynikające z wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego. Nie został w nim szczegółowo określony np. podział kompetencji pomiędzy władzami państwa sprawującego w danym czasie prezydencję, a przewodniczącym Rady Europejskiej (tzw. „Prezydentem” UE). Najprawdopodobniej dopiero praktyka ukształtuje ostatecznie rolę tych podmiotów na unijnej scenie. Dlatego tez trudno dzisiaj przewidzieć, jakie dokładnie polski rząd będzie miał kompetencje.
Niewielki progres w relacjach z Rosją
Stosunki polsko-rosyjskie w najbliższych latach nigdy nie będą dobre, ponieważ obydwa kraje mają przynajmniej kilka sprzecznych strategicznych celów geopolitycznych i gospodarczych. Układy z Rosją mogą być co najwyżej poprawne. Nie oznacza to jednak, konieczności pogoni za konfrontacją, tym bardziej że Rosjanie są bardzo czuli na punkcie prestiżu. Polska, która ma słabszy potencjał polityczny niż Rosja, siłą nie jest w stanie dużo uzyskać. Oczywiście nie powinniśmy ustępować w sprawach, które są dla nas ważne. Każdą z nich można jednak próbować załatwić albo spokojnie albo wytaczając najcięższe armaty. Obecne kierownictwo polityki zagranicznej zrezygnowało z tej drugiej metody, dokonując kilku symbolicznych gestów (choćby obecność Putina podczas rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej). Jest to ważne także z punktu widzenia realizacji celów naszej polityki wschodniej wewnątrz UE. Polska ma ambicję odgrywania wiodącej roli w kształtowaniu całej polityki Wspólnoty w tej dziedzinie. A nie ma na to szans, jeżeli będziemy uważani za kraj bezwzględnie antyrosyjski. Jeżeli nasza rola w polityce wschodniej ma być bardziej znacząca, musimy się nauczyć lepiej pełnić rolę mediatora i arbitra.
Z czym było gorzej?
Niedoreprezentowanie w obsadzie stanowisk administracyjnych (różnego szczebla) w Unii
Wybór Jerzego Buzka na Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, czy też odpowiednia teka dla naszego komisarza są oczywiście ważne. Jednakże codzienna praca i decyzje są kształtowane także na niższych szczeblach, np. w departamentach. A tu sprawa wygląda już nieco gorzej. Dopiero niedawno Polak (Jan Truszczyński) doczekał się pierwszego stanowiska dyrektora generalnego w Komisji Europejskiej. Oczywiście osoby te są zobowiązane działać w interesie całej Wspólnoty, a nie kraju pochodzenia, jednakże odpowiednia ilość Polaków jako pracowników unijnych instytucji jest konieczna, jeżeli nasz punkt widzenia na proces integracji europejskiej ma być uwzględniany.
Brak działań w sprawie zrównania szans polskich organizacji społecznych działających na arenie europejskiej
Sprawa z pozoru może wydawać się błaha. Jednakże należy pamiętać, że w UE umiejętnie działające środowiska skupiające obywateli mają często dość wyraźny wpływ na decyzje polityków. Polski sektor pozarządowy nie ma zaś odpowiedniego wsparcia instytucjonalnego ze strony naszego rządu, w związku z czym boryka się nieustannie z bardzo przyziemnymi problemami. Polacy są przez to słabo obecni w międzynarodowych sieciach NGOsów, nie mają wpływu na realizowane przez nie cele i misję w sposób proporcjonalny do potencjału naszego kraju. Większość polskich organizacji ma kłopot ze sfinansowaniem podróży swoich pracowników na spotkania międzynarodowe. A bez tego trudno mówić choćby o próbie uzyskania jakiegokolwiek wpływu na bieg wydarzeń. Myślę, że zbliżająca się prezydencja jest dobrą okazją do próby zmiany tego stanu rzeczy. Warto spojrzeć choćby na Słowenię, gdzie prezydencja stała się pretekstem do wypracowania zasad owocnej współpracy pomiędzy częścią trzeciego sektora zaangażowaną w sprawy europejskie, a administracją publiczną.
Kształtowanie relacji UE z Ukrainą i Gruzją
W Polsce przyjęło się uważać niemal za dogmat polityki zagranicznej bezwzględne poparcie dla europejskich aspiracji Ukrainy czy Gruzji. Ostatnie wydarzenia powinny nas skłonić do zmiany sposobu myślenia. Opublikowane raporty wyraźnie pokazują, że Gruzini są współodpowiedzialni za wybuch konfliktu w Osetii. Metod prezydenta Saakaszwilego nie da się też określić jako w pełni demokratycznych. Na Ukrainie tymczasem panuje kompletny chaos polityczny i gospodarczy, decydenci natomiast nie starają się choćby w najmniejszym stopniu pokazać czynami, że zależy im na przeprowadzeniu zmian i reform przybliżających ich kraj do Unii Europejskiej. Warto się także poważniej zastanowić nad poparciem dla członkostwa tych krajów w NATO. Czy ktoś naprawdę jest sobie w stanie wyobrazić, że pozostali członkowie wyślą swoje wojska np. do obrony terytoriów Gruzji zaatakowanych przez Rosję? Taki stan rzeczy podważyłby tylko wiarygodność Paktu i pokazał, że nie może on realizować swoich podstawowych celów. Wzmacnianie współpracy Ukrainy, Gruzji, czy Białorusi z Unią Europejską jest bezdyskusyjnie jednym z ważniejszych celów polskiej polityki zagranicznej, jednakże poparcie dla tych krajów nie może być bezwarunkowe.
Pomoc rozwojowa
Obecny rząd bardzo słabo, w porównaniu z pozostałymi partnerami w UE, wywiązuje się z zobowiązań dotyczących udziału w pomocy rozwojowej dla krajów ubogich. Zgodnie z podjętymi przez Polskę umowami, na zagraniczną wsparcie zagraniczne w 2008 roku powinniśmy przeznaczyć 0,12 proc. dochodu narodowego brutto, w 2010 roku odsetek ten powinien wzrosnąć do 0,17 proc. Tymczasem w ubiegłym roku faktycznie było to tylko 0,08 proc., działania obecne oraz plany na rok przyszły nie wskazują, aby wartość ta miała w istotny sposób wzrosnąć. Warto zwrócić uwagę na nasze zobowiązania w tej kwestii w kontekście planowanej prezydencji. Z pewnością należy się liczyć z tym, że uchylanie się nawet od skromnej pomocy krajom rozwijającym i niedotrzymywanie zaakceptowanych wcześniej w tym względzie zobowiązań zostanie nam wypomniane. Ponadto cały czas ślimaczą się prace nad ustawą o pomocy rozwojowej, która umożliwiłaby wydatkowanie dostępnych środków w bardziej efektywny sposób.
Bezpieczeństwo energetyczne
Jak wiadomo, w kwestii dostaw surowców jesteśmy uzależnieni w dużej części od Rosji, która nie jest pewnym partnerem. Budowa omijającego Polskę gazociągu na dnie Bałtyku przyspieszyła (notabene szkoda, że w odpowiednim czasie nikt w Polsce nie odważył się poważnie rozważyć możliwości naszego udziału w tym projekcie), a przygotowania do oddania gazoportu w Świnoujściu, jak i lepszego połączenia naszej sieci przesyłowej z partnerami w Europie Zachodniej i z krajami bałtyckimi idą bardzo powoli. Sprawy bezpieczeństwa energetycznego w ostatnich latach zaczęły być w Unii Europejskiej o wiele poważniej traktowane i rozważane. Niestety, Polska nie potrafiła z tego w odpowiedni sposób skorzystać.
Administrację rządową czekają nowe, poważne wyzwania na scenie europejskiej. Zaliczyć do nich należy przede wszystkim dokończenie przygotowań do prezydencji, przymiarki do prac na budżetem Unii na lata 2014-2020 oraz ukształtowanie pozycji Polski wewnątrz UE po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego.
Od tego, jak rząd Tuska poradzi sobie z tymi wyzwaniami będzie zależała w dużej mierze końcowa ocena prowadzonej przez niego polityki europejskiej.