„Wiosna ludów” jak chcą niektórzy, annus mirabilis, czy „czwarta fala”, jak twierdzą inni. Choć historycznych analogii znalazłoby się wiele, a część z nich budzi kontrowersje, to pewne jest jedno – jeżeli 1989 był rokiem Europy, to 2011 bez wątpienia należy do Afryki.
Polityczne trzęsienie ziemi, które rozprzestrzeniając się w zawrotnym tempie zmiotło już kilku dyktatorów, nie słabnie, a wręcz przybiera na sile. Podczas gdy oczy całego świata są zwrócone na Afrykę Północną to między innymi do zadań Unii Europejskiej powinno należeć znalezienie odpowiedzi na mnożące się w regionie pytania. Entuzjazm i samoorganizacja arabskich społeczeństw to już wiele na początek, ale najtrudniejsze wyzwania są nadal pieśnią przyszłości, bo – jak mówił André Gide – „wyswobodzić się to pestka – ciężkie jest dopiero życie z wolnością”.
Polska obejmując z dniem 1. lipca rotacyjną Prezydencję w Radzie UE przejmuje gros odpowiedzialności za reagowanie w sytuacjach kryzysowych.
Plany priorytetów Prezydencji są dyskutowane od miesięcy, żaden z wariantów nie zakładał jednak oryginalnie jakiejkolwiek aktywności w Afryce. Nie ulega wątpliwości, że zainteresowanie kierunkiem afrykańskim zostało na decydentach wymuszone przez okoliczności. Warto jednak odnotować, że minister Sikorski zdaje się rozumieć profity, które z tej sytuacji może czerpać Polska.
Mając świadomość warunków w jakich przyjdzie nam sprawować Prezydencję, trudno oczekiwać by jeden z jej flagowych projektów – Partnerstwo Wschodnie – nie zszedł na dalszy plan.
Z punktu widzenia trwałości efektów Polskiej Prezydencji nie jest to dla Polski taką tragedią, jak można sobie wyobrażać. Jako że zadania Prezydencji ustala się w trio – trzech sprawujących przewodnictwo po sobie państw (w tym wypadku Polska, Dania, Cypr), to ważnym jest by priorytety były wspólne i akceptowalne dla wszystkich. O ile w centralnym zainteresowaniu Polski leży kierunek wschodni, to Dania i Cypr nie wyrażały dotąd przesadnego zainteresowania tym tematem. Afryka, natomiast, jest dla obu państw ważnym partnerem – dla Danii ze względu na bogatą tradycję pomocy rozwojowej, dla Cypru choćby z powodu geograficznej bliskości.
Niedawna informacja o przejęciu przez ministra Sikorskiego obowiązków Lady Ashton w kontaktach z krajami Afryki Północnej na czas Prezydencji nie powinna cieszyć, jeśli pokładamy jakiekolwiek nadzieje w Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, jako wspólnotowym instrumencie. Z polskiego punktu widzenia to jednak ewidentny sukces. W zgodniej ocenie komentatorów, a ostatnio też oficjalnej krytyce znaczących polityków (vide wywiad z belgijskim premierem w Le Soir), wyjątkowo powolna reakcja na libijski kryzys jest wystarczającym powodem by usprawiedliwić przejmowanie zadań Wysokiego Przedstawiciela przez kolejne państwa, w zależności od obszaru zainteresowania.
Paradoksalnie więc indolencja Lady Ashton stwarza przestrzeń dla umocnienia pozycji oraz wizerunku Polski, jako odpowiedzialnego i posiadającego spójną strategię gracza. Mimo że nie powinniśmy zbyt często firmować niebezpiecznego precedensu wyręczania unijnych instytucji tam gdzie zawodzą, to w tym wypadku sytuacja wręcz tego od nas wymaga.
Dlaczego my?
Jak bardzo by nam się nie podobała sytuacja w naszym kraju i jak bardzo bylibyśmy niezadowoleni z polityki prowadzonej przez kolejne rządy, to dwadzieścia dwa lata po Okrągłym Stole trudno bronić tezy, że jesteśmy jeszcze krajem przechodzącym transformację ustrojową sensu stricto. W zeszłym roku po raz pierwszy Polska została uznana za kraj ‚bardzo wysoko rozwinięty’ wg indeksu rozwoju społecznego (HDI) publikowanego corocznie przez UNDP. Jeśli chcemy być traktowani tak jak nam się marzy, a więc jak kraj, z którego głosem trzeba się liczyć, to musimy na taką pozycję zapracować. Nawet jeśli o polskiej demokracji nie można powiedzieć, że jest już dojrzała, to bez wątpienia weszła już w fazę dorosłości – a dorosłość to nie tylko przywileje, ale przede wszystkim obowiązki.
Chociaż nie może to być powodem do dumy, to dotychczasowy kompletny brak zainteresowania polskiej polityki zagranicznej Afryką w tym przypadku działa na naszą korzyść. Być może z powodu znikomej wymiany handlowej z krajami afrykańskimi nie budzimy jako kraj zbyt wielu skojarzeń, ale już brak przeszłości kolonialnej gwarantuje, że nie budzimy również skojarzeń negatywnych. Dodatkowo, istnieją pewne czynniki, które sprawiają, że mamy szansę być dużo bardziej wiarygodnym partnerem, niż kraje zachodniej Europy czy USA: nie wspieraliśmy upadłych niedawno reżimów w tak ostentacyjny sposób, a nasza gospodarka w zadziwiający sposób oparła się kryzysowi ekonomicznemu.
Dlaczego teraz?
Polska polityka zagraniczna jak powietrza potrzebuje tematu, który stanie się naszym znakiem rozpoznawczym, trademark. Z wymienionych wyżej powodów nie jest pewnym czy to Partnerstwo Wschodnie stanie się treścią naszych działań w czasie Prezydencji. Na wypadek gdyby miało się nie udać, miejmy w zanadrzu inny pomysł.
Patrząc z tej perspektywy, powinniśmy traktować afrykańskie rewolucje jak los na loterii, który drugi raz polskiej dyplomacji może się nie trafić przez lata. Oto w przeciągu kilku miesięcy mozolnie i kosztownie budowane związki państw zachodnich z krajami arabskimi sypią się jak domki z kart. Relacje zostają zresetowane, od teraz wszyscy mają takie same szanse.
Utworzona na mocy Traktatu Lizbońskiego Europejska Służba Działań Zewnętrznych cały czas jest na etapie formowania. Póki nie jest to ukształtowany organizm o zastygłej strukturze, póty mamy okazję pozycjonować się jako ekspert od demokratyzacji i wsparcia transformacji ustrojowej.
Również z czysto praktycznego punktu widzenia najbliższe miesiące są wyjątkowo fortunne dla podjęcia nowej ofensywy dyplomatycznej; upadkowi ancien regime’u krajów arabskich towarzyszyć będzie rozbicie funkcjonujących przez lata struktur własnościowych. Jeśli planujemy wreszcie robić interesy z Północną Afryką, to zacznijmy właśnie teraz – Minister Gospodarki powinien odbyć szereg misji gospodarczych z udziałem szefów największych polskich firm i doprowadzić do podpisania nowych porozumień handlowych i kontraktów.
To wreszcie świetna okazja dla podbicia wartości polskiej marki narodowej. Wszyscy wiedzą, że solidarność – i ta pisana wielką i ta pisana małą literą, to polskie wynalazki. Lepiej jednak by zamiast budzić tylko skojarzenia historyczne, ta ważna wartość zaczęła funkcjonować jako podstawa działań np. w obszarze pomocy rozwojowej.
Empatia, właściwa identyfikacja potrzeb, nastawienie na potrzebującego – to właśnie cele, którym powinno przyświecać odpowiedzialne działanie – unijne elity zdają sobie z tego sprawę – pora byśmy zdali sobie sprawę również my. Komisarz UE ds. Rozwoju, Andris Piebalgs już rok temu proponował, by z „solidarności” uczynić nową podstawę normatywną regulacji w zakresie polityki rozwojowej. Ta w gruncie rzeczy dość oczywista konstatacja jest doskonałym punktem wyjścia do szerokiej dyskusji o kształcie i dominancie unijnych działań humanitarnych. Jaką w tym procesie rolę odegra Polska? Może odegrać główną: organizowanie w grudniu w Warszawie Europejskie Dni Rozwoju są dobrym pretekstem dla proaktywnej postawy, która doprowadzi do przyjęcia projektu ogniskującego polityki pomocowe wokół „solidarności”.
Jak pomagać?
Czego Polska może nauczyć np. Tunezję? To świecki kraj z profesjonalną armią, która raczej nie miesza się do polityki, szczycący się niezłym wzrostem gospodarczym i ciągle rosnącą ilością absolwentów szkół wyższych. Co prawda, robakiem toczącym Tunezję jest wysoki poziom korupcji, ale czy faktycznie jesteśmy w tej mierze autorytetem?
Skoro mamy mówić o naszej transformacji jako modelowej, to wymieniając jednym tchem jej osiągnięcia, nie zapomnijmy by przestrzegać przed powtórzeniem polskich błędów.
Pomoc rozwojowa, a już w szczególności wsparcie przemian demokratycznych, to zadania, które potrzebują długofalowego planowania. Wspierając transformację ustrojową krajów arabskich siejemy ziarno, które wyda plon za kilka, kilkanaście lat. Działania na poziomie krajowym, jak bardzo nie byłyby profesjonalne, będą mniej efektywne niż kompleksowe rozwiązania przyjęte na poziomie unijnym. Dlatego też zręczną wydaje się być propozycja, którą na posiedzeniu Rady ds. Zagranicznych UE złożył kilka miesięcy temu minister Sikorski: stwórzmy Europan Endownmnet for Democracy – unijną fundację, która zajmie się wsparciem transformacji ustrojowych na całym świecie.
Doprowadzenie do utworzenia europejskiego instrumentu zajmującego się demokratyzacją mogłoby się stać największym, a co najważniejsze trwałym i widocznym osiągnięciem Polskiej Prezydencji. Jeśli nie wykorzystamy tej szansy, to zrobi to inny kraj. Jeśli nie teraz, to kiedy?