Putin postanowił zniszczyć Ukrainę i wymordować tak wielu Ukraińców, ilu dałby radę. Przyjmując u nas te ponad dwa i pół miliona ludzi, my przekreślamy w znaczącej części plan Putina. Toczymy przeciwko niemu wojnę humanitarnymi metodami.
W pierwszych dniach marca, niecałe dwa tygodnie po napaści Rosji na Ukrainę, byłem przez kilka dni w Korczowej, w bezpośrednim pobliżu dużego przejścia granicznego pomiędzy Polską a Ukrainą i równocześnie w miejscu, gdzie władze lokalne zorganizowały jedno z największych centr pierwszego przyjęcia uchodźców z ogarniętego wojną kraju.
Na otoczonym dużym parkingiem terenie stoją tam dwie wielkie hale o przeznaczeniu handlowym, obecnie nieużywane, które w tym roku miały przechodzić remont. Nazywają się bardzo à propos: Hala Lwowska i Hala Kijowska. W tej drugiej zorganizowano punkt przyjmowania wycieńczonych uchodźców, którzy dopiero co przekroczyli granicę z Polską i często właśnie tutaj muszą się zastanawiać, co dalej począć.
Hala jest w stanie w danym momencie pomieścić oficjalnie około 3000 uchodźców. Tyle ustawiono w jej różnych zakamarkach i korytarzach łóżek polowych. Ale każdego z kolejnych pięciu dni, gdy tam jestem, mam wrażenie (a od czwartego dnia pewność), że łóżek przybywa. Koordynujący wolontariusze mówią, że w centrum o niektórych porach dnia jest 5000 uchodźców, a nawet może i 7000. Tak do końca nikt nie wie. Do tych, którzy są wewnątrz doliczyć w sumie trzeba kolejny tysiąc, który tłoczy się na dworze, po stronie hali, skąd odjeżdżają autobusu rejsowe, a nawet zdezelowane autosany polskiego PKS-u, które albo przywożą nowych uciekinierów z położonego 2-3 kilometry dalej przejścia granicznego, albo zawożą ich w głąb kraju, do najróżniejszych miast. A to do Krakowa, a to do Warszawy, do Wrocławia czy do Katowic.
Zatłoczony jest też parking. Daje się co prawda codziennie znaleźć miejsce, ale generalnie na okrągło stoi tutaj stale kilkaset aut, pomimo ich kolosalnej rotacji. Niewielu zostaje długo. To ludzie, którzy busami, SUV-ami czy zwykłymi samochodami zwożą tutaj żywność i inne artykuły pomocowe, a wracając – to w zasadzie niepisana reguła – zawsze zabierają 2-10 uchodźców ze sobą na zachód. Obojętnie dokąd, po prostu tam, gdzie akurat jadą: do Gdańska, Iławy, Szczecina czy Wałbrzycha, ale i do czeskiej Pragi, Stuttgartu, Fryburga, Bremerhaven, Berlina, Genui, Wiednia, Genewy, Lyonu, Bournemouth, Nicei…
Najwięcej samochodów ma rejestracje polskie i ukraińskie, dalej niemieckie, czeskie, włoskie, francuskie, słowackie, brytyjskie, belgijskie i litewskie. Wolontariusze zbierają deklaracje miejsc w samochodach, szybko organizuje się giełda wymiany informacji i w krótkim czasie każdy samochód zostaje zapełniony ludźmi. Odjeżdża, a jego miejsce parkingowe zaraz zajmuje kolejny. W ostatnim dniu mojego pobytu uchodźcy są bardziej zdesperowani. Wokół stoiska koordynującego rozdział miejsc w autobusach jest niemiłosierny ścisk, dzisiaj z jakiegoś powodu jest relatywnie mało okazji do odjazdu w głąb Polski, za to wielu nowych przybyszy z granicy. Ludzie pociągają mnie za rękaw i pytają, czy mam miejsca…
Od innej strony hali trwa rozładunek pomocy. Wolontariusze tutaj to ludzie godni najwyższego podziwu. Zaangażowani, bez przerwy w ruchu, potrafiący wprowadzić minimum organizacyjnej struktury w coś, co na oko jest totalnym chaosem. Chętnie rozmawiają z każdym, kto jest zainteresowany tym, aby ich wysłuchać i poznać aktualną sytuację. Z każdym, kto może uruchomić nowych ludzi do pomocy, albo napisać o tym, co tam się dzieje.
Ale wróćmy do rozładunku. Prywatnie zorganizowaną pomoc rozładowuje każdy sam. Ten, kto to przywiózł. Potem trafia ona do dawnych boxów, w których kiedyś były sklepiki składające się na tą halę handlową. Jest kilka punktów wydawania żywności. Co prawda produkty spożywcze leżą w nieładzie, ale jedno spojrzenie na nie wystarczy, aby widzieć, że to jakościowe rzeczy. Markowe czekolady, mleko typu bio. Między łóżkami polowymi wolontariusze przemieszczają się z wielkimi workami flipsów i częstują paczką każde napotkane dziecko. W innym miejscu wydawane są posiłki na ciepło. Zupa typu gulasz, pieczone ziemniaki z pulpetami. Czasem trzeba po to odstać w sporej kolejce, ale bywa że ciepły posiłek dostaje się od ręki.
Na zewnątrz rozstawione są food trucki lokalnych polskich przedsiębiorców. Niektóre oferują rzeczy proste, jak zapiekanki czy frytki, ale inne rozdają np. zupę ramen. Rozdają, bo uchodźcy w tych food truckach jedzą za darmo. Gdzie indziej ktoś rozpala właśnie ogień w trzech polowych paleniskach, które wyglądają i dymią jak małe koksowniki. Zaraz staną tam kotły z kolejną zupą. To prywatne osoby, które przyjeżdżają tu i rozstawiają swoją pomoc bez formalności, uzgodnień, pozwoleń, itp. Po prostu.
Najdłuższa kolejka zawsze stoi prze punktem, gdzie można nieodpłatnie dostać polską kartę SIM. W innych punktach rozdaje się koce, ubrania, środki czystości, pieluchy i inne rzeczy. Wygląda to nieatrakcyjnie, jest w nieładzie, ale przynajmniej w dniach, w których tam jestem, jest wszystkiego wręcz w nadmiarze. W odgrodzonej części jest strefa tylko dla matek z małymi dziećmi. Tu i ówdzie siedzi pies, jest też jeden kot.
Uchodźcy wyglądają różnie. Najpotężniejsze wrażenie robią śmiertelnie wyczerpane dzieci, które śpią głęboko z podkrążonymi oczami, pomimo światła, hałasu i harmidru wszędzie wokół. Część tego harmidru powodują jednak inne dzieci, które są tutaj już drugi dzień i trochę wypoczęły. Biegają po wąskich korytarzach, bawią się, są uśmiechnięte. Dorośli są skupieni, dość zamknięci w sobie. Wszędzie pracują telefony komórkowe, za pomocą których niewątpliwie usiłują się skontaktować z bliskimi, którzy zostali, którzy muszą walczyć, lub z tymi, u których mogą się zatrzymać w Polsce lub gdzie indziej w zachodniej Europie.
Niesamowite jest powszechne zaangażowanie ludzi, którzy przywożą pomoc. Każda ich wypowiedź jest świadectwem tego, że dla nich czymś zupełnie oczywistym było zebrać dary i przejechać kilka tysięcy kilometrów np. z Belgii, aby przywieźć to do Korczowej. Najwięcej takich ludzi jest w weekend, co oznacza też, że wielu z nich robi to po prostu w wolne dni, choć do piątku lub od poniedziałku musi u siebie iść do roboty.
Są też sytuacje zabawne. Grupa niemieckich lekarzy związanych z Rotary Club przyjeżdża na przejście graniczne dwoma samochodami, każdy z dodatkową przyczepą. A w nich leki i sprzęt medyczny. I to nie zwykłe leki, a poważne środki przeciwbólowe oraz sprzęt chirurgiczny dla szpitali. Ale przez granicę przejechać nie mogą, choć tuż za nią czeka samochód zaprzyjaźnionych ukraińskich lekarzy, z którymi się umówili na przeładunek. Tak przyzwyczajeni do realiów strefy Schengen Niemcy nie mają… paszportów. Z ich pięcioosobowej grupy paszport ma tylko jeden, a samochody są dwa. Organizujemy im więc pomoc – jednym z samochodów przejedzie przez granicę młody Niemiec z innego zupełnie auta, który miał taki sam zamiar. Wsiądzie, przekroczy granicę raz, pomoże w rozładunku, ustawi się w kilkugodzinnej kolejce do powrotu, po czym swoim własnym samochodem znów wjedzie do Ukrainy. Również taka postawa jest tutaj dla ludzi czymś oczywistym.
W dniu wizyty sekretarza stanu USA Blinkena jest wyjątkowo duży ruch mediów. Za przednią szybą dwóch eleganckich czarnych furgonetek widnieje logotyp NBC. Potem w mniejszym obozowisku namiotowym przy innych przejściu granicznym widzę, jak amerykańscy dziennikarze grają z ukraińskimi dziećmi w piłkę.
***
W Korczowej widziałem Polskę na wojnie. Owszem, nie włączymy się do wojny bezpośrednio, militarnie po stronie Ukrainy i przeciwko rosyjskim bandytom. Jednak my tam, z pomocą ludzi z innych krajów europejskich, ratujemy od pięciu tygodni życie ludzkie. Ratujemy dzieci, które przeżyją zamiast zginąć w jednym z haniebnych ataków rosyjskich katów na cywilów czy na cywilną infrastrukturę czy na korytarze humanitarne, które raz po raz okazywały się kremlowską pułapką. Putin postanowił zniszczyć Ukrainę i wymordować tak wielu Ukraińców, ilu dałby radę. Przyjmując u nas te ponad dwa i pół miliona ludzi, my przekreślamy w znaczącej części plan Putina. Toczymy przeciwko niemu wojnę humanitarnymi metodami.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl