Nieco ponad w trzydzieści lat po Okrągłym Stole okazuje się, że komunistyczna rzeczywistość odradza się i wypiera ciężko wywalczoną wolność. Tym razem nie ma żadnych obcych mocarstw, tylko społeczeństwo, które pomimo transformacji, mentalnie zatrzymało się w PRL-u.
Wydawało się, że upadek komunizmu i dołączenie do demokratycznych państw Europy i świata przyniosły Polsce od dawna upragnioną wolność. O schyłku komunizmu czy okresie transformacji mówi się przede wszystkim w kategoriach tryskającej społecznej energii oraz nowej nadziei. Urodzonych w wolnej już Polsce uczono, że dziadkowie w czasie wojny, a potem rodzice w komunizmie włożyli ogromny wysiłek, żeby wywalczyć tą wolność raz na zawsze. Dzieciom i wnukom powtarzano nagminnie, że żyją w nowoczesnym, europejskim, demokratycznym państwie pełnym swobód, w którym nic złego już stać się nie może. Zainteresowanie polityką przestało być społecznym obowiązkiem, a zaczęło być postrzegane w kategoriach hobby. Jednak nieco ponad w trzydzieści lat po Okrągłym Stole okazuje się, że komunistyczna rzeczywistość odradza się i wypiera ciężko wywalczoną wolność. Tym razem nie ma żadnych obcych mocarstw, tylko społeczeństwo, które pomimo transformacji, mentalnie zatrzymało się w PRL-u.
Trudna sztuka „załatwiania”
Polska Ludowa była krajem absurdów. Wiele z tych sprzeczności stało się później generacyjnym spoiwem, które starsi wspominają z przekąsem, ale i nostalgią. W PRLu niemal wszystko działo się na opak. Wywrócona do góry nogami komunistyczna rzeczywistość była krytykowana, ale była też czymś, do czego można było się przystosować. Ludzie nie mogli nic zrobić z systemem, więc nauczyli się go i wyśmiewać, i obchodzić. Dlatego linia partyjna stanowiła jeden wymiar, a w równoległej rzeczywistości kwitło prawdziwe życie. Nic więc dziwnego, że kluczową kompetencją tego okresu stała się zaradność, a za nią pędziła nieufność wobec drugiego człowieka, który mógł przecież „uprzejmie donieść” na rodaka odpowiednim władzom.
Społeczeństwo dzieliło się na równych i równiejszych. Zazdrośnie spoglądano na dżinsy oraz piwo w puszce, choć za żelazną kurtyną nawet bezdomny mógł dysponować tymi oznakami dobrobytu. Na intelektualistów patrzono z góry, niczym na życiowe porażki, którym wieloletni trud kształcenia przełożył się na niewielkie zarobki. Natomiast otworzyły się nowe, nietypowe ścieżki kariery. Legalna praca nie przynosiła takich pieniędzy, co profesje funkcjonujące w obrębie szarej strefy. Poziom życia w tamtych czasach był w dużej mierze uzależniony od umiejętności „załatwiania” i kombinowania. Najłatwiej przychodziło to oczywiście partyjnym działaczom, dzięki przywilejom i liczącym się znajomościom, ale zwykli obywatele też mieli swoje metody. Z zazdrością patrzono na szatniarzy w hotelach Orbisu, badylarzy, spekulantów, cinkciarzy czy na handlujących niedostępnymi w zwykłym trybie biletami koników. Ich sukces utorowała właśnie zaradność, która pozwalała im „załatwić” towary deficytowe, a że brakowało wielu rzeczy, to mniej obrotni zmuszeni byli korzystać z ich oferty. Popyt kreował podaż. Wszyscy mniej lub bardziej pogodzili się z takim stanem rzeczy, więc zaraz po tym, jak nauczyli się chodzić i mówić, uczyli się właśnie „załatwiania” oraz pokrewnego „kombinowania”.
Okazuje się, że ta umiejętność wcale nie zginęła wraz z upadkiem komunizmu, a w wolnej Polsce dalej obowiązuje, choć dawniej pożądane ”zawody” przestały funkcjonować.
W niedawnym wywiadzie dla „Wprost” Jarosław Kaczyński powiedział, że „każdy średnio rozgarnięty człowiek może załatwić aborcję za granicą”, a kiedy już tak stwierdził, to uznał, że „w jego przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało”. Jakby w ogóle nie można było dokonać aborcji, to sprawa wyglądałaby inaczej, ale skoro można sobie „załatwić”, to wszystko jest przecież w porządku, a feministki awanturują się o nic. Chociaż trudno nie uznać tej wypowiedzi za kontrowersyjną, to przeszła w mediach bez większego echa. Oczywiście pojawiło się parę głosów krytycznych, ale nie było to wydarzenie dnia. W innych krajach taka wypowiedź wywołałaby pewnie protesty, a może nawet dymisje, ale w Polsce jest to część stylu życia, więc niemalże wszyscy przeszli koło tego obojętnie.
Partia Jarosława Kaczyńskiego uczyniła zresztą z „załatwiania” metodę zarządzania państwem. Pierwszym z brzegu przykładem jest narodowy program szczepień, który ogłoszono jako sukces. Trudno jednak nie zwrócić uwagi na fakt, że możliwość skorzystania z niego zależała, szczególnie w okresie niedoboru szczepionek, od naszego sprytu i zaradności. Zasady rejestracji, ustalenia terminu i miejsca szczepienia (czasami bardzo odległego) nie są przyjazne dla osób starszych, bądź mniej mobilnych, co w wielu wypadkach oznacza praktycznie wykluczenie ze szczepień. Żadne strategie państwowe ich nie uwzględniły. Pojawiła się wprawdzie szansa, że można byłoby szczepić takie osoby jednodawkowym Johnsonem, żeby chociaż częściowo rozwiązać problem ograniczonej mobilności, to w krótkim czasie okazało się, że priorytet uzyskała narodowa akcja na majówkę. Propaganda sukcesu – relacje na żywo w telewizji z instalowania tymczasowych punktów szczepień, wywiady, zadowoleni ludzie, po prostu „dzieje się”. Na informację, że zamówione jednodawkowe szczepionki przeznaczone dla osób starszych i mniej mobilnych nie dotarły, minister tylko rozłożył ręce – inni już sobie „załatwili”, więc nie ma. W tym przypadku ludzie też przeszli koło sprawy obojętnie. Pozłościli się, jeśli mieli problemy z rejestracją, ale jak tylko byli po szczepieniu, momentalnie zapominali o tym, że umówiona wizyta została przełożona niemal w ostatnim momencie, a sami musieli na własną rękę jechać na drugi koniec Polski. W końcu udało się, więc o co wszczynać bunt? Problemu nawet nie widać. Z pozoru wszystko wygląda świetnie, ponieważ media społecznościowe są pełne postów zadowolonych zaszczepionych. Można odtrąbić więc sukces. Głosów poszkodowanych prawie nie ma, ale osoby słabsze często nie mają jak się poskarżyć. A gdy dostawy szczepionek płyną do Polski szerokim strumieniem i zaraz będziemy mieli do czynienia z przewagą podaży nad popytem, problem się rozpłynął. Zapomniano o obywatelach, którzy nie potrafią sobie „załatwić” szczepienia, a mniejszy niż pożądany poziom wyszczepialności ludzi w starszym wieku tłumaczy się głównie niechęcią niż brakiem możliwości. Oczywiście pojawiło się kilka głosów o niesprawiedliwości ze strony bardziej wrażliwych aktywistów czy dziennikarzy, ale byli w zdecydowanej mniejszości.
W efekcie całe państwo opiera się na „załatwianiu”. Jeszcze zanim PiS doszedł do władzy, pojawiały się niepokojące sygnały, z których wynikało, że jak masz pieniądze o wiele rzeczy lepiej zatroszczyć się samemu. Wizyty u specjalistów w ramach NFZ-tu oznaczały miesiące jak nie lata czekania, dyplom uczelni wyższej można było sobie „wykombinować”, a zatrudnianie na śmieciówkach upowszechniło metody obniżania kosztów pracy. Nic więc dziwnego, że PiS doszedł do władzy głosząc wiele prospołecznie brzmiących postulatów, choć w rzeczywistości, poprzez demontaż demokratycznego systemu kontroli władzy, spowodował, że Polska zaczęła zmierzać w zawrotnym tempie w kierunku komunistycznego sposobu życia.
Znowu mamy dygnitarzy, ludzi działających w szarej strefie i tych, którzy są na niższych szczeblach drabiny zaradności. Pod wieloma względami jest może nawet gorzej niż w PRL-u. Służba zdrowia oraz edukacja nieuchronnie zbliżają się w stronę prywatyzacji, tak że na przyzwoitą jakość usług w sektorze publicznym nie będzie można liczyć, a młodzi ludzie wchodzący na rynek pracy mogą tylko pomarzyć o socjalistycznych gwarancjach utrzymania posady, w myśl powiedzenia z czasów PRL-u: „Czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy”. Dzisiaj na najlepsze zarobki i najlepsze posady mogą liczyć ci, którzy znajdują się pod ochronnym płaszczykiem rządzącej partii lub tacy, którzy wiedzą jak wykorzystać prawo czy obecne warunki na swoją korzyść. Rząd, żeby utrzymać władzę, co jakiś czas rozdaje określoną pulę pieniędzy na wsparcie socjalne, dedykowane w dużej mierze swojemu potencjalnemu elektoratowi z jednoczesnym uruchomieniem machiny propagandowej: TVP, a w przygotowaniu już media lokalne (to też już było). Polska PiS-u to państwo, w którym najwięcej stracą uczciwie pracujący. Na ochronę liczyć mogą ludzie władzy, ich rodziny, znajomi. Dostęp do publicznych pieniędzy z postępującą bezkarnością (ostatnimi czasy przykładów aż dosyć, w tym lekceważenie i niestosowanie się do wyroków sądów) skutkuje coraz powszechniejszym prawem dżungli – będziesz miał to, co sobie „załatwisz” lub „wykombinujesz”.
Państwo dla cwaniaków
Ostatnio Tomasz Markiewka pochylił się nad tymi problemami na łamach „Krytyki Politycznej”. W swoim tekście „Problemy młodych to tykająca bomba polityczna” opisywał, jak w młodych pokoleniach narasta gniew z powodu coraz większej niesprawiedliwości społecznej. Choć artykuł traktuje problem z perspektywy bardziej globalnej, to jednak jego konkluzja jest już lokalna. Autor dochodzi do wniosku, że Lewica „musi wykonywać stałą pracę, żeby przekonywać młodych do swoich rozwiązań”, twierdząc, że jeśli tych wysiłków zaniecha, to na gniewie młodych skorzysta Konfederacja. Trudno się z taką prognozą nie zgodzić, ale wzrastająca popularność skrajnej wolnorynkowej prawicy nie jest efektem niewystarczającego przekonywania Lewicy do swoich pomysłów, ale nieumiejętności oceny sytuacji.
Lewica mówi przede wszystkim o sprawiedliwości społecznej, stawiając wszystkie karty na swój program socjalny. Ponieważ PiS jest w teorii partią prospołeczną, Lewica w ostatnim czasie spojrzała na jej poczynania łaskawszym okiem. Najpierw poparła KPO (Krajowy Plan Odbudowy) zapewniając, że wywalczyła postulaty mające wspomóc najsłabszych. Wszystko w imię tego, żeby każdy żył godnie i miał dach nad głową. Później, gdy partia rządząca ogłosiła swój program Polski Ład, również nie szczędziła pochwał. Pojawiło się wiele głosów ze strony lewicowych posłów w obronie proponowanych wyższych podatków, powołujących się na umowę społeczną, odpowiedzialność każdego obywatela czy w końcu na to, że podatki wracają do obywateli.
Teoretycznie rzecz biorąc, to wszystko jest prawdą, ale w praktyce sprawiedliwość wymaga wzajemności. Tymczasem nie można ignorować tego, że w Polsce jest propagowana PRL-owska mentalność, która jak niestety widać, udzieliła się nawet młodszym pokoleniom. Wszyscy widzą, jak kolejne miliony po cichu znikają z puli publicznych pieniędzy, a kiedy zostają sprzeniewierzone i sprawa wychodzi na jaw, nie ma co oczekiwać, że zostanie wyjaśniona. Do tej pory nie rozliczono chociażby ponad 70 milionów złotych, które Jacek Sasin wydał na wybory kopertowe. Do tego różnego rodzaju fundusze, którymi dysponują ministerstwa i organy centralne, pozwalają na niekontrolowane dofinansowanie wielu „zaprzyjaźnionych podmiotów”. Jeśli pieniądze publiczne znikają na taką skalę, to dlaczego tak samo nie miałoby być z wyższymi podatkami? Dlaczego po raz kolejny rząd wkłada ręce do kieszeni obywateli, zanim odpowie, co się stało z ogromnymi kwotami, które się w magiczny sposób rozpłynęły? PiS od początku swoich rządów wielokrotnie już udowodnił, że nie ma zamiaru wywiązywać się ze swojej części umowy. Trudno się dziwić, że obywatelom nie podoba się nazywanie „sprawiedliwością” marnotrawienia publicznych środków na naprawianie zaniedbań rządu i brak przejrzystości wydawania pieniędzy.
Polacy zresztą już dobrze znają z czasów słusznie minionych takie praktyki i jak historia pokazała, potrafią się do nich zaadaptować. W PRL-u szara strefa była powszechnie akceptowana, miedzy innymi dlatego, że rząd przede wszystkim dawał przykład bezkarności i zachłanności, więc nikt nie uważał za naganne oszukiwanie skarbówki. Nikogo nie raziło ukrywanie dochodów przez przedsiębiorczą prywatną inicjatywę. Polska Ludowa to z jednej strony Polska biedy, braków w zaopatrzeniu nawet w podstawowe artykuły, utrudnionej kariery bez politycznej rekomendacji i szykanowania prywatnego, niezwiązanego z władzą biznesu, z drugiej zaś uprzywilejowanej partyjnej elity, jej bezkarności i wszechobecnej propagandy sukcesu. W takich warunkach nic więc dziwnego, że każdy się zastanawiał jak może „załatwić” sobie lepsze życie. Tak też bywa i teraz, czego dowodem jest chociażby niezgodne z prawem zjawisko płacenia części wynagrodzenia „pod stołem” (wg raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego rocznie z tego powodu do budżetu nie wpływa aż 17 mld złotych). Jeżeli władza jest nieuczciwa w stosunku do obywateli, a obywatele nie mają zaufania do państwa, które jest upolitycznione i skłania się ku interesom wybranych, to naturalne jest myślenie, że każdy musi radzić sobie sam. W tych warunkach Konfederacja zyskuje na atrakcyjności, ponieważ jej program opiera się na założeniu, że podatnicy wiedzą lepiej niż państwo, jak wydawać swoje pieniądze, dlatego należy ograniczyć wszelkie daniny na rzecz wspólnego budżetu. Oczywiście model państwa proponowany przez Konfederatów byłby na dłuższą metę katastrofalny, ale w państwie PiS-u może wydawać się idealną kontrą dla Polski Ludowej bis. Pozycja Konfederacji to świetny papierek lakmusowy, pokazujący na ile państwo jest nowoczesne, a na ile cofa się do czasów jak za Gierka. Wszak mottem tej partii jest otwarcie postawić na „załatwianie”. Kto byłby lepszym elektoratem dla tej partii, jeśli nie PRL-owscy cinkciarze, szatniarze i podobni karierowicze? Karygodne zaniedbania w krzewieniu wrażliwości na poszanowanie wartości demokratycznych, cofają nas do tego, co znane i zakorzenione w świadomości. Lewica niestety nie bierze tego pod uwagę i nawołuje do swoich postulatów pomijając warunki konieczne do ich zrealizowania.
Musimy sobie zdać w końcu sprawę, że wróciliśmy mentalnie do czasów komunizmu, a mówienie w tych warunkach o umowie społecznej czy uczciwości jest postrzegane w kategorii naiwności, ponieważ państwo nie jest sprawiedliwe, a odpowiednie organy gwarantujące Polakom możliwość kontroli władzy oraz egzekwowania sprawiedliwości zostały upolitycznione. Dlatego nieskuteczne będzie odwoływanie się do państw Zachodu, gdzie umowy społeczne mogą funkcjonować, ponieważ ich realizacja jest oparta na zaufaniu do państwa, a obywatele są świadomi swoich praw i obowiązków oraz odpowiedzialności władzy. Błąd post-transformacyjny, który popełniliśmy, to wiara w to, że raz na zawsze wyszliśmy z komunizmu i możemy definitywnie zamknąć ten rozdział polskiej historii. A tak naprawdę ta mentalność tylko przezimowała, żeby powrócić przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie będzie żadnego państwa nowoczesnego, a tym bardziej opiekuńczego, dopóki nie wyrośniemy z tamtego okresu i nie postawimy priorytetów jasno. Najpierw musimy zadbać o demokratyczne wartości i odpolitycznienie instytucji stojących na straży prawa, wolności i sprawiedliwości. Dopiero wtedy, gdy uporamy się z mentalnością PRL-owskiego „załatwiania” i rozwiniemy w sobie nową, opartą na wspólnotowości oraz poszanowaniu państwa prawa, będziemy w stanie bez obaw pójść w stronę polskiej ziemi obiecanej.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.