Wczoraj prasę obiegła wiadomość, że prezydent Andrzej Duda wyróżnił aktorkę Małgorzatę Kożuchowską za „wybitne zasługi w działalności na rzecz ujawniania prawdy historycznej o zbrodniach nazistowskich i komunistycznych, za działalność państwową i publiczną”. Jak to możliwe? Otóż, odznaczona wsławiła się rolą Hanny Mostowiak w telewizyjnej operze mydlanej „M – jak miłość”, a ostatnio w sitcomie „Rodzinka.pl”, grając brawurowo Natalię Boską. Jest ambasadorem takich marek, jak: Kolastyna, Aviva i Bonarka City Center. Od listopada 2012 publikuje w nacjonalistycznym tygodniku wSieci [za Wikipedią]. Tym samym pani Kożuchowska weszła do panteonu aktorskich sław, na równi z panem Zelnikiem, który zasłynął dawno temu rolą Ramzesa XIII. Jest w tym panteonie także pani Chodakowka, lecz nie ta od fitnessu, tylko Anna. I nie oni jedyni, choć nie jest naszą rolą tworzenie listy hańby. Daleko nam od używania słowa „kolaboracja”, wszak w demokratycznym państwie praw obowiązuje poszanowanie dla cudzych poglądów i swobody kształtowania wizerunku.
Cała Polska żyje losem Teatru Polskiego we Wrocławiu, zwłaszcza losem aktorów, szykanowanych przez nowego dyrektora z pisowskiego nadania. Pan Morawski jest artystą sfrustrowanym i aktorem niezrealizowanym. Zagrał m.in. sekretarza partii w „Układzie zamkniętym”, sędziego Jurgę w „Prawie Agaty”i właściciela zakładu fryzjerskiego w „Barwach szczęścia”. Choć w 2000 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w działalności społecznej i charytatywnej na rzecz środowiska artystycznego, obecnie nie zważa na los aktorów, których ma pod swoją opieką. Bo bolszewikiem, panie dyrektorze, nie jest się tylko historycznie, ale można nim być współcześnie z tej przyczyny, że bolszewizm tkwi w głowie i został dawno temu zidentyfikowany jako homo sovieticus.
O zaangażowaniu Krystyny Jandy w działalność Komitetu Obrony Demokracji wiemy od dawna. Pisałem o tym w sierpniu: „Krystyna Janda dla KOD-u”. Wspierał nas Andrzej Wajda, wspiera Agnieszka Holland, inni reżyserzy. Popierają nas muzycy, aktorzy, m.in. Kayah i Maja Ostaszewska. Trudno zresztą wymienić tu wszystkie nazwiska, bo po pierwsze jest ich zbyt wiele, po wtóre – nie róbmy ściągawki dla hejterów. Nadejdzie taki dzień, kiedy artyści masowo się zbuntują przeciw złej władzy, cenzurze i propagandzie, i pojawią się w szeregach KOD-u jako wielkie środowisko. Ale jeszcze na to nie czas.
Tymczasem wspaniała, niezrównana Dorota Stalińska była gościem specjalnym naszego dzisiejszego Marszu. Aktorka wygłosiła płomienną mowę, wyrecytowała wiersz Jonasza Kofty o miłości do Polski „W moim domu”, odśpiewała zwrotkę „Murów” Kaczmarskiego. Ale cóż ja się będę rozpisywał, skoro ubiegła mnie już Gazeta: „Dorota Stalińska przejmująco na marszu KOD. Zaśpiewała ”Mury”, tłum dołączył się do niej”.
Nie jest tajemnicą, że KOD cieszy się poparciem wielu środowisk, w tym teatralnego, filmowego, muzycznego. Popierają nas aktorzy, ale tylko ci najodważniejsi czynią to otwarcie. Nie ma się co dziwić pozostałym, bo władza kaczystów jest nader mściwa. Najnowszym przykładem retorsji za zaangażowanie polityczne (właściwie, należałoby mówić o społecznym) jest zerwanie przez telewizję reżimową kontraktu z Krzysztofem Skibą (Krzysztof Skiba wyrzucony z TVP Info. „Podobno to decyzja z samej góry”).
Dlatego tym bardziej należy się szacunek i uznanie tym wszystkim, którzy mimo groźby szykan decydują się KOD wspierać własną twarzą.
W normalnych warunkach politycznych zaangażowanie polityczne artystów, sportowców, naukowców mogłoby wzbudzać kontrowersje, czy nawet absmak. Występ w kampaniach wyborczych potrafi się „przylepić” do osoby publicznej spoza polityki. Wypada niemniej pamiętać, że dziś warunki nie są normalne. Mamy początki swoistej koszmarnej dyktatury, rządy autorytarne, przypominające tamte bolszewickie, a niekiedy nawet faszystowskie. Dlatego Dorocie Stalińskiej należą się wielkie brawa i nasza wdzięczność za dzisiejsze wystąpienie na Marszu KOD Niepodległości. Za jej odwagę i za mądre słowa.