Postanowiłam napisać komentarz do artykułu w Der Spiegel, gdyż ponownie czuję się, jak wówczas kiedy wyszłam z wystawy „Erzwungene Wege”. Czuję, że po raz kolejny polskie media szukają sensacji, a politycy wykorzystują pewne wycinki prasowe do swej walki politycznej.
Każde uogólnienie jest niebezpieczne, nawet to.
Aleksander Dumas
W 2006 roku Erika Steinbach (której osoby nie muszę chyba przedstawiać) zorganizowała w Berlinie wystawę pt. „Erzwungene Wege”, poświęconą wypędzeniom. W polskich mediach zawrzało. Politycy mówili o próbie zakłamania historii czy wręcz o tworzeniu nowej historii, w której to naród niemiecki miał być ofiarą wojny, którą sami rozpętali. Postanowiłam zobaczyć tę wystawę, gdyż tylko wtedy mogłam zabrać głos w toczącej się debacie. Sądziłam, że przed gmachem budynku, w którym mieściła się wystawa na Unter den Linden będą tłumy Niemców. Skoro w Polsce było głośno zarówno o wystawie, jak i o Erice Steibach, byłam przekonana, że tak samo będzie i w stolicy Niemiec. Kiedy powiedziałam moim niemieckim znajomym, że idę na wystawę, zapytali „a co to za wystawa?” . Moi znajomi należą do grona wykształconych osób, działających politycznie (są związani z FDP), świadomych obywateli. Byłam zaskoczona, że nie słyszeli o tej „słynnej” wystawie. Kiedy wyjaśniłam im o co chodzi, byli jeszcze bardziej zdumieni, że mało znany polityk niemiecki, jest tematem numer jeden w polskich mediach. Byłam zaskoczona, że kiedy dotarłam na miejsce nie było tłumów. Byłam ja i dwójka turystów z Azji. Za wstęp zapłaciłam 5 euro. Zobaczyłam starą walizkę, podartą sukienkę, aluminiowy widelec i nóż, zepsutą zabawkę. Na mapie Europy mogłam zobaczyć historię przesiedleń. Jedyne, co mnie zainteresowało, to wypowiedzi osób przesiedlonych na Bałkanach. Ot, wszystko. Byłam rozczarowana. Jednak nie wystawą, która nie była ani ciekawa, ani wartościowa, ani nawet kontrowersyjna. Byłam rozczarowana mediami w Polsce, które wypromowały mało znaczącą wystawę oraz polityka. Byłam rozczarowana wypowiedziami osób, które prawdopodobnie nie pofatygowały się, aby ją obejrzeć, ale stały się jej ekspertami. Z wystawy wyszłam z przekonaniem, że jest ona tak słaba, że nie warto o niej mówić. I nie mówiłam. Do dziś.
Wczoraj (20.05) wpadł mi w ręce Super Express, w którym to redaktor naczelny napisał, że niemiecki brukowiec Der Spiegel zmienia fakty historyczne (ujęło mnie określenie „brukowiec”). Wieczorem w TVN24 Bogdan Rymanowski rozmawiał ze swoimi gośćmi na temat publikacji w przywołanym tygodniku. Przysłuchując się wypowiedziom niektórych polityków (głównie z PISu), komentatorów i dziennikarzy, można dojść do wniosku, że Niemcy po raz kolejny próbują zrzucić z siebie odpowiedzialność za drugą wojnę światową oraz za masową eksterminację Żydów. Wprawdzie Bartosz T. Wieliński w dzisiejszej Gazecie Wyborczej nie demonizował artykułu w Der Spiegel, ale zdaje się, że należy on do wyjątków. Odnoszę wrażenie, że po raz kolejny polskie media zrobiły burzę w szklance wody. Niepokoi mnie fakt, że w sytuacji wielu ważnych wydarzeń na świecie (chociażby proces Aung San Suu Kyi), tak wiele uwagi poświęca się jednemu artykułowi. Gdyby w niemieckiej prasie pojawiły się publikacje mówiące o tym, że Niemcy nie ponoszą odpowiedzialności za drugą wojnę światową, gdyby rząd niemiecki zaczął zmieniać podręczniki do historii, musielibyśmy zareagować. Jednak nic takiego się nie stało. Artykuł, o którym cały czas mowa rozpoczyna się od słów „Niemcy są odpowiedzialni za masową zagładę 6 milionów Żydów”, jednak autorzy zauważają, że istniały przypadki, w których nie-Niemcy również byli oprawcami. I zdaje się, że o tym już wiedzieliśmy. Artykuł powstał w kontekście procesu Johna Dejmianiuka. Autorzy tekstu eksponują fakt, że będzie to pierwszy proces, w którym na ławie oskarżonych za zbrodnie nazistowskie zasiądzie obcokrajowiec. W tym kontekście piszą, że dotychczas mało uwagi poświęcono osobom, które nie były Niemcami, a które także przyczyniły się do Holokaustu. Wymieniają tutaj ukraińskich żandarmów, łotewskich pomocników policji, węgierskich pracowników kolei, polskich chłopów, francuskich majorów, norweskich ministrów oraz włoskich żołnierzy. Autorzy tekstu nie zrzucają odpowiedzialności z narodu niemieckiego, nie dzielą się winą, co więcej nie piszą, że to inne narody pomagały w eksterminacji Żydów.Piszą o grupach osób, o jednostkach, które współpracowały z nazistami. Pokazują, że w czasie drugiej wojny światowej inne narodowości również dokonywały mordów na Żydach. Jednocześnie piszą, że ponad 125 tysięcy Polaków pomagało Żydom w czasie drugiej wojny światowej. Autorzy tekstu podają, że jest sprawą oczywistą, iż sprawcy zawsze znajdowali się w mniejszości. Uważają, że jedynie Hitler i jego armia mogli powstrzymać Holokaust. Chociaż, z czym się nie zgodzę, twierdzą, że gdyby nie pomoc obcokrajowców, można by ocalić tysiące czy nawet miliony istnień ludzkich. Trudno jest mi zgodzić się w tym momencie z tą tezą. Nie zgodzę się również z autorami tekstu, że Polacy dopiero zaczęli pracować nad ujawnieniem „ciemnej” strony historii z okresu drugiej wojny światowej.
Publikacja w Der Spiegel wywołała w naszym kraju emocje nieproporcjonalne do wydarzenia. Zastanawiam się, czy gdyby artykuł ten ukazał się w brytyjskiej, szwedzkiej, francuskiej prasie, to czy także wywołałby takie kontrowersje. Sądzę, że problem tkwi w tym, iż napisany został przez Niemców. Bo czyż Niemcy mają prawo do pisania o „Wspólnikach Hitlera”? Czy mają prawo mówić o tym, że osoby innych narodowości również mordowali Żydów? Mają. Podobnie, jak my wszyscy. Jeśli istnieją dowody świadczące przeciw tym osobom, trzeba o tym mówić. Dziś, jutro i zawsze. Trzeba o tym mówić, aby nigdy więcej nie dopuścić do sytuacji, w której będzie można bezkarnie krzywdzić innych ludzi.
Kiedy w polskich mediach pojawiają się kwestie polsko-niemieckie, nadal górę biorą emocje, stereotypy, uprzedzenia, uproszczenia. Odnoszę czasem wrażenie, że lubimy demonizować pewne sytuacje. Co więcej, uważam, że niektórzy na siłę szukają wroga. Sytuacja ta nie służy dobrze dialogowi pomiędzy naszymi społeczeństwami. W zjednoczonej Europie ważna jest pamięć o przeszłości, jednak by móc pamiętać, trzeba wiedzieć, aby wiedzieć trzeba badać. Mam nadzieję, że wreszcie uda nam się wraz z historykami niemieckimi stworzyć wspólny podręcznik do historii. Byłby to przełom. Obawiam się jednak, że nawet wówczas znajdą się po obu stronach osoby, które będą instrumentalnie traktowały wydarzenia historyczne. W końcu, jak zauważyli amerykańscy socjolodzy edukacji, HISTORY – jest zawsze JEGO,(a zatem czyjąś) historią.
Postanowiłam napisać komentarz do artykułu w Der Spiegel, gdyż ponownie czuję się, jak wówczas kiedy wyszłam z wystawy „Erzwungene Wege”. Czuję, że po raz kolejny polskie media szukają sensacji, a politycy wykorzystują pewne wycinki prasowe do swej walki politycznej. W konsekwencji sprawy ważkie przybierają formę gawędy politycznej.
Artykuł ten nie zaniepokoił mnie. Bardziej niepokoją mnie niektóre napisy lub symbole na murach w Polsce. Wypowiedzi niektórych polityków. Wykorzystywanie historii do rozgrywek politycznych. Uogólnianie. Pisanie komentarza do artykułu w Der Spiegel zamiast o sytuacji na Sri Lance lub procesie Aung San Suu Kyi.