Narracja polskich mediów staje się nie do zniesienie, zwłaszcza jeśli te zaczynają relacjonować tematy niejednoznaczne i interesujące, takie jak nowelizacja budżetu lub sprawa Edwarda Snowdena. Jesteśmy wówczas skazani na wybór pomiędzy populizmem a populizmem.
Bardzo trudno znaleźć w czarno-białym, stworzonym przez dziennikarzy, świecie miejsce na szarość. Pół biedy, jeśli mamy do czynienia ze sprawami światopoglądowymi, tutaj przywykliśmy do okrzyków paniki, które niewiele mają wspólnego z racjonalnością. Dlatego nie dziwi nas słyszenie krzyku zarodków i ciągnąca się od ponad trzech lat absurdalna dyskusja o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, podczas której część dziennikarzy i polityków próbuje obracać kota ogonem i przekonywać, że raporty ekspertów nie są tak naprawdę prawdziwymi raportami napisanymi przez prawdziwych ekspertów.
Problem braku szarości zaczyna się wówczas, gdy media zaczynają nas informować o rzeczach, w których emocje powinny grać trzecioplanowe role. Tak jak w przypadku dyskusji o nowelizacji tegorocznego budżetu. Wydawałoby się, że ekonomia jest nauką, w której decydują subtelne przecinki i promile, jednak dla większości publicystów sprawa jest niezwykle prosta. Jak w przypadku większości populizmów, obozy są dwa – jeden przekonuje nas, że nie stało się absolutnie nic, czym powinniśmy się niepokoić, drugi bije na alarm, krzycząc, że grozi nam grecka katastrofa.
To nie ułatwia życia ani rządzącymi, ani opozycji, o czym tydzień temu pisał Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej”. Co ma zrobić premier, jeśli czyta głosy przyjaznych publicystów, że zmiany w budżecie są niewinnym chlebem powszednim? Najprawdopodobniej to samo, co liderzy opozycji, którzy od innych, tym razem przyjaznych im, publicystów słyszą, że polska gospodarka znajduje się nad przepaścią – przyznać im rację. Dziennikarze unikają zgłębienia tematu, zamiast tego wolą podrzucać politykom populistyczne hasła.
Od tygodni obserwujemy medialny taniec wokół Edwarda Snowdena. To jeden z najbardziej delikatnych problemów od wielu lat, krzyżują się tutaj dziesiątki wektorów, które są całkowicie ze sobą sprzeczne, a jednocześnie wydają się słuszne. Amerykański whistleblower skłania do debaty na temat wielu problemów: lojalności – wobec własnego państwa (Stany Zjednoczone), pracodawcy (NSA), sojusznika (prośba do Polski o udzielenie azylu), sytuacji geopolitycznej (współpraca Putina i Obamy), swobód obywatelskich (czy publiczne przeświadczenie, że służby czytają „nasze” wiadomości, jakby naprawdę kogoś interesowały wiadomości Kowalskiego pisane do kochanki i żony, nie jest absurdalne?), działalności służb specjalnych, relacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, etc.
Media wszystko sprowadzają do banalnego pytania: „zdrajca czy bohater?” i na siłę wrzucają amerykańskiego informatyka do jednego z tych worków, mimo że ten zupełnie tam nie pasuje, nie dopuszczając nawet, że może być w 1/3 zdrajcą, a w 2/3 bohaterem lub po prostu żadnym z nich. Edward Snowden powinien znaleźć się po którejś z dwóch stron dopiero wtedy, gdy jego historia zostanie zekranizowana – wówczas, w zależności od wizji reżysera, kibicowaliśmy albo zbuntowanemu urzędnikowi, albo odważnemu agentowi, który naraża życie, próbując złapać zdrajcę. Niestety polskie media wyprzedzają Hollywood i tworzą bajkową rzeczywistość zanim scenarzyści zdążą włączyć swoje komputery.
Populizm publicystów widać nie w tylko podczas bieżących dyskusji, wystarczy sięgnąć do historii – tej bardzo bliskiej (prezydentura Lecha Kaczyńskiego), niedawnej (reformy Leszka Balcerowicza), nieco dalszej (stan wojenny) lub odległej (powstanie warszawskie). Zawsze, podczas każdej rocznicowej debaty, dziennikarze zadają te same pytania. Kaczyński był najlepszym czy najgorszym prezydentem? Balcerowicz uratował Polaków czy skazał na śmierć głodową? Wojciech Jaruzelski – narodowy bohater czy krwawy dyktator? Powstanie warszawskie to akt narodowego heroizmu czy idiotyczna klęska?
Musimy pogodzić się z tym, że media zrezygnowały z przedstawiania pasjonującego i wielokolorowego świata wokół nas. W każdej chwili możemy się jednak pocieszyć wolnym i pluralistycznym wyborem pomiędzy populizmem a populizmem.