W niemal każdym kraju, gdy bliżej przyjrzeć się jego „geografii wyborczej”, widzimy tą samą prawidłowość: wielkie miasta, centra obszarów metropolitarnych, są równocześnie bastionami potęgi wartości liberalnych i polityków/partii politycznych, którzy są ich nośnikami; zaś w małych miejscowościach zwolenników liberalizmu znaleźć o wiele trudniej, bój z orientacją konserwatywną jest z reguły przegrany, nierzadko o kilka długości. Dlaczego tak się dzieje i czy zjawisko to się nawet pogłębia w XXI wieku?
Dwa typy człowieka
W pewnym sensie jest to rzecz naturalna i nienowa. Idee liberalne różnią się od konserwatywnych pod wieloma względami, ale jednym z kluczowych przeciwieństw pomiędzy nimi jest typ człowieka, do którego przemawiają. Konserwatyzm jest ideą/stylem życia, który orientuje się na stabilność, przewidywalność oraz ochronę przed wstrząsami życiowymi. Liberalizm natomiast tą ochronę znacząco obniża, oferując w zamian możliwości swobodnego działania, które przynoszą ryzyko, ale też szanse sięgnięcia w życiu po niespodziewane sukcesy. Trudno więc się dziwić, że ludzie ceniący sobie spokój, monotonię, trwałe relacje ze znanymi „od dziecka” kolegami i sąsiadami, będą ludźmi zarówno preferującymi tempo i styl życia małego miasta lub wsi, jak i wartości konserwatywne. Z drugiej strony ludzie dynamiczni, chętnie się przeprowadzający, obracający w towarzystwie nowopoznanych ludzi, w tym przedstawicieli innych narodów i kultur, lubiący zmiany, a równocześnie poszukujący nowych okazji, aby się „wybić” i sięgnąć po sukces różnymi, także niestandardowymi i kreatywnymi metodami, będą czuć się jak ryba w wodzie w zgiełku wielkiej metropolii, gdzie rzadko spotyka się znajomą twarz przypadkiem, zaś ich wartości będą liberalne, gdyż każde ograniczenie swoich możliwości będą traktować z niechęcią.
Na tym tle łatwo zrozumieć korelację pomiędzy ideowymi wyborami ludzi a wielkością ośrodka, w którym mieszkają. Tym łącznikiem jest styl życia związany z charakterystyką socjologiczną bezpośredniego otoczenia. Jedną sprawą jest miejska infrastruktura lub jej brak, „pokusy” lub „możliwości” wielkich miast, inną mobilność społeczna, która jest ogniwem swoistego „głosowania nogami”, w ramach której ludzie usposobieni liberalnie porzucają rodzime miasteczka na rzecz wielkich światowych metropolii, albo – co najmniej – najbliższego dużego miasta o kalibrze choćby polskich miast wojewódzkich, zaś (to zjawisko nowsze, ale przybierające na znaczeniu) ludzie konserwatywni, lub po prostu o ustabilizowanej już sytuacji rodzinnej i zawodowej, przenoszą się z wielkich miast na ich szeroko pojęte obrzeża ku ciszy pól i lasu, ku tradycyjnym i przewidywalnym relacjom sąsiedzkim, nawet za cenę konieczności codziennych dojazdów do pracy. W końcu są tacy, którzy się do wielkich metropolii nigdy nie przenoszą, choć mogą, choć zarabialiby tam więcej, gdyż są naturalnymi konserwatystami i w ich małej, rodzimej miejscowości, jest im lepiej, nawet jeśli skromniej się żyje.
Siła liberalizmu rodzi się więc z przemieszczania ludzi, z powstawania „mieszanin” ludzi różnych, nie tylko w sensie multikulturowym, ale także spotykania się ludzi wychowanych w Warszawie z tymi z Kościerzyny. Współistnienie obok siebie różnych backgroundów społecznych tworzy odmienne środowisko i dynamikę życia, aniżeli zwarta homogeniczna społeczność, zamieszkiwana niemal wyłącznie przez ludzi, których dziadkowie już także się tam urodzili. Duże miasta od zawsze były miejscami przyjmującymi ludzi, którzy opuszczają rodzinne strony i wychodzą poza swoje naturalne środowiska. Ludzi zrywających lub luzujących przynajmniej swoje korzenie. Ludzi, dla których perspektywy są ważniejsze niż tożsamość, cel ważniejszy od sentymentu, ekscytacja ryzykiem atrakcyjniejsza od kojącego ciepła. Dlatego właśnie wielkie miasta na całym świecie stają się miejscami otwartymi na liberalizm, zaś ośrodki małe są mu nieufne.
W polskich realiach widać to zresztą nie tylko w kontraście wielkie miasto – mała miejscowość. Polska historia i zmiany naszych granic potoczyły się tak, że po II wojnie światowej znaczne połacie naszego kraju stały się obszarami zdominowanymi przez polską ludność napływową (przesiedloną), wyrwaną z ich naturalnych korzeni, najczęściej oczywiście niedobrowolnie. W nowym otoczeniu musieli budować nowe życie, pośród innych ludzi, często pochodzących z innych regionów. Tam dopiero ostatnio powstają te typowe, wielopokoleniowe relacje i więzy pomiędzy ludźmi zamieszkującymi małe, zwarte społeczności. Dlatego nawet małe miejscowości są tam inne niż w tych częściach świata, gdzie taka wymiana ludności kilkadziesiąt lat temu miejsca nie miała. Druga część Polski, na wschód od Wisły, to z kolei terytorium pieczołowitego pielęgnowania zakorzenienia w miejscu rodzimym od bardzo wielu pokoleń. Efekt znany jest nam wszystkim dobrze. Północno-zachodnia część Polski jest o wiele mniej konserwatywna od części południowo-wschodniej. Siła zakorzenienia mieszkańców pozwala bowiem pierwszą porównać do wielkich miast, zaś drugą do małych miejscowości.
Bariery stare i nowe
W hierarchii wartości, w mentalności i w realiach życia przeciętnego mieszkańca małej miejscowości silniej obecne są postawy i przekonania, które można nazwać barierami dla recepcji idei liberalnych. Część z nich można zaliczyć do barier starych, a więc dobrze rozpoznanych i decydujących o „naturze” życia w małej miejscowości.
- Wspomniana już, jako podstawowe zjawisko odróżniające ośrodki o różnej skali, potrzeba stabilności i przewidywalności życia, niechęć wobec zmian o znacznej dynamice. Osią liberalizmu, jednym z jego filarów, jest idea reformy i zmiany społecznej. Historia liberalizmu i społeczeństw zachodnich ujawnia szeregowy charakter reformy liberalnej, to znaczy, że jedna reforma pociąga za sobą drugą, emancypacja ku równości praw jednej grupy społecznej uaktywnia nadzieje kolejnej. Niemożność dotarcia do finalnego kształtu relacji społecznych jest źródłem niepokoju, zaś mała miejscowość, gdzie grupy łaknące emancypacji są niezwykle nieliczne lub obawiają się ujawnienia antycypując nieprzyjazną reakcję lokalnej opinii publicznej (więc pozostają niedostrzegane w ukryciu, „w podziemiu”), stanowi dla zwolenników stabilizacji swoisty azyl przed bezpośrednim oddziaływaniem liberalnych zmian.
- Zasygnalizowano ponadto, że na trwanie konserwatywnej dominacji w małych miejscowościach wpływ ma pozioma mobilność społeczna, w tym zwłaszcza selekcja ideowa (jest ona ideową oczywiście tylko pośrednio, jako pochodna decyzji o wyborze miejsca zamieszkania w kontekście osobistych celów i planów życiowych) mieszkańców w momencie ukończenia edukacji w szkole średniej – jej kontynuacja w szkole wyższej oznacza opuszczenie rodzinnej miejscowości, a następnie, co najbardziej newralgiczne, następuje ewentualna decyzja o powrocie lub nie do stron rodzinnych po ukończeniu studiów. W tym momencie wywodzący się z małej miejscowości liberałowie nie decydują się najczęściej na powrót, przyczyniając do utrwalenia konserwatywnej dominacji w ich dawnym domu (do „winy” w tym zakresie niniejszym przyznaje się także autor tekstu).
- Oczywiście istotną barierą jest religijność, która w małych miejscowościach jest zasadniczo większa. Brak anonimowości i atomizacji społeczności w małych ośrodkach wywiera presję na ich mieszkańców, aby nie porzucać życia religijnego. Religijność natomiast w sposób oczywisty wchodzi w konflikt z wartościami liberalnymi i stanowi dla nich barierę. Dotyczy to nie tyle samej wiary w Boga (można być liberałem, który z własnego wyboru prywatnie wiedzie konserwatywny tryb życia), co wymiaru narzucania własnych zasad moralnych innym. W mniej licznych, ułatwiających ludziom wzajemną kontrolę życia prywatnego społecznościach w sposób naturalny religijności towarzyszy presja na wybory innych. Ten rodzaj religijności jest więc oczywistym wrogiem liberalnej wizji współżycia społecznego.
- Presja społeczna sprzyja nie tylko podtrzymaniu ekspansywnej religijności, ale także posiada wymiar polityczny. Ludzie pragnący dobrze żyć i realizować swoje ambicje w małej miejscowości muszą dobrze ułożyć się (lub wejść do środka) lokalnego układu władzy i wpływów. Te zaś oczywiście stanowią struktury zasiedziałe (niska dynamika życia w małych ośrodkach najsilniej objawia się w ich realiach politycznych), w których posiadanie konserwatywnych przekonań jest oczywistym „biletem wstępu”. Kto chce zrobić karierę polityczną lub zawodową (najczęściej potrzebna jest do tego przychylność lokalnego układu władzy), ten musi wystrzegać się przypięcia sobie łatki „dziwaka”, czyli przykładowo liberała.
- W końcu barierą dla recepcji idei liberalnych (modernizujących, nowoczesnych, kosmopolitycznych) jest tożsamość wsi lub małego miasteczka, gdy przybiera formę dumy z prowincjonalności i pewnego „wstecznictwa”, w połączeniu z drwiną z centrów życia, z ich elit, „wymysłów” nowoczesności, mód i trendów, ocenianych jako niemądre, niepotrzebne lub niemoralne.
Do barier starych należy oczywiście także potrzeba bezpieczeństwa rozumianego bardziej konkretnie niż tylko ochrona przed wysoką dynamiką społecznych przemian, czyli jako ochrona przed konkretnymi zagrożeniami. Tak zwany „wielki świat” zawsze przynosił różne zagrożenia: przestępczość i przemoc, narkotyki i deprawację młodzieży, obrazoburczą kontrkulturę. Ta bariera daje się jednak traktować obecnie także jako jedna z nowych barier dla recepcji liberalizmu w małych ośrodkach:
- Rośnie bowiem liczba nowych zagrożeń, które przynosi dzisiaj „wielki świat” i od których można izolować się w małym mieście lub na wsi. To zagrożenie terrorystyczne, które jest przecież znacznie większe w Londynie, Nowym Jorku i w Warszawie, aniżeli na prowincji.
- To wyzwanie w postaci życia obok ludzi reprezentujących inne kultury i konieczność adaptacji własnego dnia codziennego do zwyczajów, które przywieźli oni ze sobą. Obawa przed liberalną wizją społeczeństwa, która unika rasowej, religijnej czy etnicznej selekcji nowych członków społeczeństwa, opiera się na strachu przed imigracją, utratą świata z opowieści dziadków, ksenofobii i odrzuceniu multikulturalizmu. Mieszkańcy niektórych małych miejscowości z trudnością tolerują ludność napływową z innego stanu czy regionu, która poza tym jednak ujawnia wszystkie cechy wspólnej z „rdzennymi” sąsiadami przynależności narodowej. Co dopiero mówić o imigracji z innych państw i kontynentów! Mieszkańcy małych ośrodków często prezentują pogląd, iż całość obcej imigracji do kraju winny „brać na siebie” wielkie metropolie, gdzie mieszkają liberalne elity decydujące o polityce otwartych granic. Natomiast małe, „tradycyjne” społeczności małych ośrodków powinny być pozostawione wolne od obecności takich imigrantów. W Polsce obecnie najgłośniejszym przejawem takiego szowinizmu są tzw. strefy wolne od LGBT, które w przemożnej większości powoływane są przez radnych z małych miast i zdominowanych przez tereny wiejskie powiatów oraz gmin. Ale także we wschodnich Niemczech silnie rzuca się w oczy kontrast pomiędzy niezwykle liczną obecnością imigrantów w Berlinie i kilku innych większych miastach a ich niemal zupełnym brakiem w małych ośrodkach stanowiących o charakterze całych połaci terenu pomiędzy wielkomiejskimi „wyspami”. Ten „wybór” imigrantów to pochodna i warunek utrzymania bardzo chwiejnej równowagi społecznej pomiędzy zjawiskami migracji a narastającym szowinizmem prowincji.
- Barierą relatywnie nową jest obawa przed globalizacją i gospodarczymi zjawiskami z niej wynikającymi. Aczkolwiek mają one najczęściej charakter makroekonomiczny, więc wywierają wpływ także na poziom życia w małych ośrodkach (a przypadki uzależnienia lokalnej ekonomiki od jednego dużego zakładu produkcyjnego, który nagle opuszcza takie miejsce, to emblematyczne przykłady ludzkich dramatów związanych z narastaniem powiązań w światowej gospodarce), to jednak wielu ich mieszkańców nadal ufa, że zwarta społeczność małego miasta jest w stanie, dzięki pewnemu przywiązaniu do autarkicznej wizji lokalnej gospodarki i silnemu poczuciu wzajemnej solidarności ludzi (którego brak w silnie konkurencyjnym środowisku wielkomiejskim), zapewnić wszystkim swoim członkom pewne fundamenty materialne. Poluzowany wolny rynek jest w tym układzie postrzegany jako kolejne liberalne zagrożenie dla ładu małego miasteczka.
Mały liberalizm
Czy to oznacza, że liberalizm i liberalni politycy nie mają z reguły czego szukać w małych miastach i na wsi? Oczywiście nie. Po pierwsze, wszędzie, także tam, mieszkają wyborcy o liberalnych poglądach, których głosy mogą zaważyć na wyniku wyborów w skali kraju. Miasteczka posiadają swoje lokalne elity, częściowo różne, ale i częściowo podobne do elit wielkomiejskich. Co więcej, tradycyjne podejście do własnej, lokalnej elity – pielęgnowane więc w efekcie przez ten sam małomiasteczkowy konserwatyzm, który stawia przed ideą liberalną te wszystkie powyższe bariery – jest oparte zwykle na szacunku i sympatii. Nauczyciele lokalnych szkół, oddani swojej misji i zaangażowani w społeczność lekarze, ludzie prowadzący bibliotekę, organizujący drobne życie kulturalne, spotkania z pisarzami, artystami, podróżnikami, urzędnicy promujący region i animujący życie społeczne, młodzi przedsiębiorcy prowadzący małe i średnie firmy i orientujący się na wolnorynkowe, dynamiczne podejście do biznesu, wyśmienici rzemieślnicy posiadający świadomość pozytywnych stron innowacji technologicznych, w końcu mieszkający na miejscu, ale pracujący w pobliskim dużym mieście naukowcy i intelektualiści, często traktowani jako pewne autorytety – wszyscy ci ludzie posiadają niezłą pozycję, aby ostrożnie promować wartości liberalne w małych ośrodkach i pokazywać, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”.
Posiadając taki przyczółek, liberalizm może starać się poszerzyć swój zakres oddziaływania w małych ośrodkach, zwłaszcza w miastach o kalibrze polskich miast powiatowych. Powinien jednak dostosowywać swoją ofertę inaczej niż w boju o przychylność środowisk wielkomiejskich. Przede wszystkim powinien to być liberalizm umiarkowany. Liberalizm obyczajowy powinien wystrzegać się epatowania lewicowym progresywizmem, a skupić się na galwanizowaniu osiągnięć liberalnej ewolucji poglądów społeczności, która następuje z pokolenia na pokolenie spontanicznie, także w Polsce. Łatwiej jest podejmować ideologiczną walkę z ewentualną konserwatywną recydywą (np. nawrotem antysemityzmu lub piętnowania młodych żyjących bez ślubu), aniżeli proaktywnie usiłować zmienić postawy większości lokalnej (np. przekonując ich usilnie do małżeństw osób homoseksualnych lub usuwania krzyży z sal lekcyjnych lokalnej szkoły). Zderzenie z Kościołem będzie co prawda nieuniknione, ale wówczas warto skupić się na krytyce proboszcza (który bierze fortunę za pogrzeb i rozstawia po kątach dyrektora szkoły stosując chamskie metody), a nie na krytyce wiary w Boga i wielowiekowych zwyczajów i rytuałów w postaci procesji czy rorat.
W zakresie ekonomicznego wymiaru liberalizm powinien w małych miastach stawiać na pragmatyzm i miks z socjalliberalnego podejścia (kojącego niektóre obawy przed „wielkim światem”, globalizacją i utratą bezpieczeństwa socjalnego) i z podejścia klasycznie liberalnego, które zyska znaczną popularność w ważnej grupie drobnych przedsiębiorców, kreatywnych i mających dobre predyspozycje do sięgnięcia po sukces na wolnym rynku (np. wychodząc z lokalnym, zapomnianym produktem w nowym, atrakcyjnym opakowaniu, na szersze niż lokalne wody) i którzy poza kwestiami gospodarczymi miewają konserwatywne poglądy. W polskich warunkach, gdzie prawica i konserwatyzm nie są kojarzone z poparciem dla wolnego rynku, pojawia się tutaj ważna nisza, możliwość wstawienia stopy w lekko uchylone drzwi.
Przede wszystkim jednak liberalizm w małych ośrodkach powinien pogodzić się z rolą orientacji mniejszościowej, unikać ujawniania paternalizmu wobec „ciemnego konserwatysty, co się tylko wszystkiego boi”, demonstrować wręcz zrozumienie i szacunek dla dominujących wartości i skupić na wskazywaniu możliwości i propozycji niedużych liberalnych modyfikacji. Ich sukces będzie wpływał na przyszłe postawy społeczności. Kropla będzie drążyć skałę.
Autor zdjęcia: freestocks