Sytuacja społeczno-polityczna w Polsce budzi głęboki niepokój. Pogłębiający się kryzys w niemal wszystkich dziedzinach życia ujawnia coraz wyraźniej absurdalność dążeń i niekompetencję rządu Zjednoczonej Prawicy. Jedyne co mu się udaje to ciągłe szczucie na opozycję i Unię Europejską oraz dzielenie społeczeństwa na dwa wrogie plemiona. Dyskurs społeczny już dawno przekroczył granice elementarnego rozsądku. Kłamstwa, epitety, fake newsy całkowicie zdominowały debatę publiczną.
Obserwując brutalne, a przy tym infantylne boje polityków, ludzie są coraz bardziej zdezorientowani. Skutek jest taki, że jedni w ogóle tracą chęć myślenia o sprawach publicznych i – zdając się na ślepe zaufanie do swoich idoli – są gotowi zgodzić się z najbardziej bzdurnymi opiniami; inni natomiast w ogóle wycofują się z życia publicznego, zamykając oczy i uszy na polityczne wydarzenia. Ogarniające coraz większą część populacji poczucie lęku przed zimą i drożyzną oraz poczucie bezradności, źle wróży przyszłości naszego kraju, niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory.
Kaczyński, wygłaszając wciąż nowe brednie podczas swoich objazdów po kraju, wyraźnie zmierza do podniesienia poziomu emocji do stanu karykaturalnego. Jak wielu populistycznych polityków, zdaje sobie bowiem sprawę, że w zdecydowanej większości ludzie są bardziej emocjonalni aniżeli racjonalni. Dlatego straszy ich Niemcami, ideologią gender, dyktaturą i upadkiem suwerennej Polski, jeśli wybory wygra opozycja, która jest proniemiecka, a jej elektorat głupi i nieogarnięty. Jak zawsze, Zjednoczona Prawica dąży do uczynienia ze spraw światopoglądowych głównej osi sporu w kampanii wyborczej. Politycy opozycji niestety często podchwytują ten ton, schodząc do poziomu swoich przeciwników, co z debaty publicznej czyni jarmarczną awanturę pełną inwektyw, kłamstw i idiotyzmów.
Można zrozumieć, że do takiej reakcji skłania poczucie bezradności w obliczu wszechwładnej arogancji władzy, ale to najgorsza strategia, jeśli chce się pozyskać nowych zwolenników. Strategia reaktywna, polegająca na odpłacaniu pięknym za nadobne, do niczego dobrego nie prowadzi. W odbiorze społecznym więcej racji zawsze będzie miał ten, który atakuje i pierwszy narzuca temat debaty, a nie ten, który się broni i powiela metody atakującego. Opozycja musi wreszcie przestać tańczyć tak, jak jej PiS zagra. Pierwsze co powinno się zrobić, aby tak było, to zrezygnować z prób emocjonalnego wpływu na ludzi. PiS opanował to narzędzie po mistrzowsku i nie ma sensu kopać się z koniem.
Krzyki w obronie konstytucji i przeciwko niszczeniu praworządności niewiele pomogą w sytuacji, gdy większość ludzi nie interesuje się w swoim codziennym życiu ani konstytucją, ani praworządnością. Trzeba wreszcie zrozumieć, że ludzie mają prawo interesować się tym, czym chcą, a nie tym, czym powinni, zdaniem elit politycznych. Oczywiście, że każdy rozsądny człowiek przyzna, że chciałby żyć w państwie praworządnym. Niestety, już nie każdy może być przekonany dlaczego trójpodział władzy ma być lepszy od jednego ośrodka decyzyjnego. Wszak „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść” – powiada stare ludowe przysłowie. Zaś co do praworządności, to przecież nie kto inny, jak ojciec premiera Morawieckiego publicznie ogłosił, że to naród powinien być ponad prawem, a nie odwrotnie. Sądzę, że wielu zgodziłoby się z tym poglądem. Bo cóż to jest prawo? To przecież tylko zbiór biurokratycznych przepisów. Tymczasem naród reprezentowany przez swojego przywódcę, nie powinien biernie stosować się do tych przepisów, ale dostosowywać je do swoich potrzeb. Stosując takie uproszczenia i odwołując się do banalnych prawd, łatwo można do wszystkiego przekonać ludzi, być może rozsądnych, ale nie wnikających w szczegóły i nieświadomych skutków władzy autorytarnej oraz braku niezawisłości sędziów i prokuratorów.
Aby temu zapobiec, nie wystarczy mówić, że demokracja jest lepsza od dyktatury i odwoływać się do wartości kultury zachodniej. Trzeba posługiwać się konkretnymi przykładami dotyczącymi skutków nieprzestrzegania praworządności. Podając przykłady niesprawiedliwych wyroków sądowych, korupcji, kolesiostwa i nepotyzmu, trzeba je łączyć z systemem sprawiedliwości, w którym brak podziału władzy, a przepisy interpretuje się dowolnie. Niekoniecznie muszą to być przykłady zaczerpnięte z praktyk obecnej władzy, która zawsze stara się wytłumaczyć (albo przemilczeć) swoje niegodziwości, wykorzystując podporządkowanie sobie aparatu ścigania. Dążenie tej władzy do wyeliminowania wolnych mediów świadczy o tym, żeby te niegodziwości nie mogły być ujawniane. Wystarczy więc sięgnąć do przykładów z PRL-u, albo do porównania życia społecznego w dowolnym kraju zachodnim z życiem społecznym w Rosji lub Iranie. Kluczowe jest uświadamianie związku między tymi negatywnymi zjawiskami a istotą systemu władzy. Wielu ludzi tego związku nie dostrzega i zdaje się myśleć podobnie jak lud w carskiej Rosji, że wszystko co złe, to wina bojarów, bo przecież car jest dobry.
W sprawie ataków na Niemcy, a pośrednio na Unię Europejską, nie ma potrzeby protestować. PiS znakomicie kompromituje się sam, biorąc pod uwagę oczywistość korzyści, jakie uzyskujemy z uczestnictwa w Unii. Należy jednak, wbrew propagandzie Zjednoczonej Prawicy, zwracać uwagę, że brak środków z KPO, tak potrzebnych w warunkach inflacji, jest winą polskich władz, a nie zawziętości Komisji Europejskiej. Tu jest właśnie okazja, aby wyśmiać i zdezawuować mit suwerenności, którym zachłystuje się Zjednoczona Prawica. W istocie chodzi bowiem o suwerenność w niszczeniu demokracji i przekształcania Polski w państwo faszystowskie. Dlatego samo narzekanie, że rząd rezygnuje z tak potrzebnych Polsce pieniędzy nie wystarczy. Trzeba przy każdej okazji wyraźnie wskazywać na powody, dla których tak się dzieje. Jest to niezbędne, aby w końcu nastroje społeczne nie zwróciły się przeciwko Unii, na co liczy PiS. Jest zresztą prawdopodobne, że po długich targach PiS zamarkuje kolejne ustępstwa wobec oczekiwań Komisji Europejskiej, aby pozyskać pieniądze i pochwalić się skutecznością. Trzeba mieć nadzieję, że Komisja Europejska i opinia publiczna w Polsce nie dadzą się na to nabrać i żądać będą całkowitego wycofania z deformy sądownictwa przez obecną władzę. Żaden kompromis w tej sprawie nie może wchodzić w rachubę, jeśli chcemy żyć w państwie praworządnym.
Nie ulega wątpliwości, że największe emocje budzą spory światopoglądowe. Ich istota polega na tym, że nigdy nie prowadzą do kompromisu. Światopogląd dotyczy zasadniczych założeń kulturowych i wierzeń, które decydują o poczuciu tożsamości. Nie można więc zakładać, że którakolwiek ze stron sporu będzie skłonna zrezygnować ze swoich wartości. Spory tego typu prowadzą zawsze do zaostrzenia podziałów społecznych, a ich emocjonalna temperatura sprzyja zachowaniom szowinistycznym. Inspirowanie tych sporów zawsze sprzyja cynikom i populistom dbającym o swoje partykularne interesy. Tak właśnie zachowuje się PiS polaryzując polskie społeczeństwo pod hasłem wojny kulturowej.
Tymczasem w państwie demokracji liberalnej światopogląd i wszelkie sympatie ideologiczne są wyłącznie sprawą prywatną obywateli. Państwo nie powinno ani drogą regulacji prawnych, ani poprzez edukację i propagandę narzucać określonych postaw tego rodzaju. Dla liberała jest oczywiste, że zróżnicowanie światopoglądowe i związana z tym różnorodność zachowań i sposobu myślenia ludzi, jest oznaką wolności. Liberał nie widzi żadnego powodu, dla którego inni ludzie powinni myśleć i zachowywać się tak jak on, ani też nie zamierza nikogo naśladować, jeśli to nie odpowiada jego przekonaniom.
Jednak to, co jest oczywiste dla ludzi, dla których najważniejszą wartością jest wolność, zupełnie takie nie jest dla tych, którzy za największą wartość uważają bezpieczeństwo. Mamy więc tu do czynienia z klasycznym rozdarciem w dążeniu do tych wartości, które jest charakterystyczne dla większości społeczeństw. Można również powiedzieć, że jest to odwieczny spór między indywidualizmem a kolektywizmem. Ludzie ceniący przede wszystkim bezpieczeństwo zdecydowanie lepiej się czują w społeczeństwie jednolitym pod względem światopoglądowym, w którym dominuje jeden, powszechnie akceptowany styl życia. Homogeniczna kultura daje poczucie przynależności do wspólnoty, w której jednostka czuje się bezpiecznie. Za to poczucie bezpieczeństwa, jakie daje kolektyw, niektórzy gotowi są zrezygnować ze swojej indywidualnej wolności, podporządkowując się normom obyczajowym w nim panującym. Trudno mieć takie poczucie w kulturze heterogenicznej, gdzie panuje pluralizm wartości i norm społecznych. Nie miejsce tutaj, aby zastanawiać się nad przyczynami, które powodują, że jedni ludzie dążą do wolności, podczas gdy inni do bezpieczeństwa. Wystarczy, że tak jest i że tych drugich jest więcej, zwłaszcza w krajach cywilizacyjnie opóźnionych, do których jeszcze ciągle należy Polska. Ludzie stawiający wyżej bezpieczeństwo aniżeli wolność zawsze będą domagać się homogenizacji obyczajów i penalizacji zachowań odbiegających od przyjętego wzorca, jak aborcja, homoseksualizm czy krytyczny i prześmiewczy stosunek do uczuć i symboli religijnych i patriotycznych.
Kultura społeczna, której istotnym elementem są normy moralne i obyczajowe, kształtuje się oddolnie, w wyniku społecznych interakcji, na które wpływ mają rozmaite czynniki środowiskowe. Pod wpływem zmian, które w tych czynnikach zachodzą, kształtowanie się kultury jest procesem ciągłym, co oznacza naturalną zmienność wzorów kulturowych w czasie. Kultury nie można zadekretować i wprowadzić odgórnie. Władza państwowa nie kształtuje kultury, chociaż może być jednym z czynników kulturotwórczych. Jeśli jednak usiłuje to robić wbrew oczekiwaniom społecznym, napotyka na opór i zazwyczaj nie jest skuteczna.
Demokracji liberalnej, która w rzeczywistości jest dopiero wtedy, gdy towarzyszy jej odpowiednia kultura społeczna, nie da się wprowadzić zanim ta kultura się nie ukształtuje w społeczeństwie. Dla polskich liberałów pocieszająca jest, widoczna w naszym kręgu cywilizacyjnym, tendencja do upowszechniania się wartości liberalnych. Nic nie pomoże wojna kulturowa wszczęta przez Zjednoczoną Prawicę w obronie wartości konserwatywnych. Co więcej, te odgórne naciski na utrzymanie patriarchalnych, klerykalnych i nacjonalistycznych wzorów kultury tym bardziej sprzyjają szybszej inwazji wartości liberalnych w polskim społeczeństwie. Świadczy o tym coraz silniejszy ruch w obronie praw kobiet, osób LGBT+ i wszelkich mniejszości po każdej próbie zaostrzenia przepisów prawa w obronie tradycyjnej kultury. Przykładem niech będzie Ogólnopolski Strajk Kobiet w 2020 roku, po którym poparcie dla PiS-u w sondażach wyraźnie spadło. Paradoksalnie, wszczęcie wojny kulturowej przez PiS nie przysłużyło się konserwatystom.
Jak zatem wyjść spod tego światopoglądowego topora polaryzacji społecznej? PiS nigdy nie zrezygnuje z takiego narzędzia walki politycznej. Dzięki niemu zyskuje bowiem nie tylko zwolenników, ale wręcz wyznawców, czujących się obrońcami polskości. W emocjonalnym ferworze, gdy rozum śpi, można ludziom wmówić wszystko.
Co na to opozycja? Otóż przede wszystkim nie powinna reagować na tę górnolotną, ideologiczną retorykę i skupić się na sprawach pragmatycznych. Tymczasem główną przeszkodą w przyjęciu jednej listy wyborczej opozycji jest nic innego, jak właśnie różnice światopoglądowe dotyczące aborcji i małżeństw homoseksualnych. Nie ma co mydlić oczu ogólnym sformułowaniem o istotnych różnicach programowych. Te różnice dotyczą właśnie tego, a ich wyolbrzymianie świadczy o politycznej ślepocie w sytuacji demontażu demokracji przez Zjednoczoną Prawicę. To z tego powodu PSL nie widzi możliwości, aby znaleźć się na jednej liście z Lewicą. Kosiniak-Kamysz jest przekonany, że elektorat PSL by mu tego nie wybaczył. Otóż sądzę, że elektorat nie wybaczy mu przede wszystkim tego, że będąc w przyszłym rządzie, nie rozwiąże problemów rolnictwa, opieki zdrowotnej czy infrastruktury komunikacyjnej.
Widać zatem wyraźnie, że opozycja nie potrafi wyrwać się z ram narracyjnych narzuconych przez PiS. A przecież wszystkie partie opozycji demokratycznej są zgodne co do podstawowych zasad funkcjonowania państwa. Więc zamiast dąsów i światopoglądowych ultimatów, trzeba różnice światopoglądowe całkowicie wyeliminować z tematyki negocjacji. Trzeba wreszcie zrozumieć, że to nie politycy i władza decydują o wzorach kultury społecznej. Decyduje o tym wiele czynników pozostających poza kontrolą władzy państwowej, które wpływają na kierunek zmian wartości i norm społecznych. Nie ma potrzeby w tej chwili tracić siły w obozie opozycji na spory światopoglądowe. To tylko kwestia czasu, kiedy wzorem państw zachodnich dopuszczalność aborcji i małżeństw homoseksualnych stanie się w Polsce normą. Domaganie się przez Lewicę, aby to się stało natychmiast po zwycięstwie wyborczym opozycji, jest równie nierozsądne, jak upór konserwatystów, aby utrzymać status quo. Obecnie, co potwierdzają wszystkie badania socjologiczne, mamy do czynienia z rosnącą przewagą kultury liberalnej w polskim społeczeństwie, zwłaszcza w młodym pokoleniu. Szkoda, że wielu polityków opozycji zdaje się tego nie dostrzegać.
Więc zamiast strzelistych aktów wierności ideologicznym pryncypiom, byłoby lepiej gdyby liderzy opozycji dyskutowali o sposobie odbudowy systemu wymiaru sprawiedliwości po zniszczeniach dokonanych przez Ziobrę i Dudę, o tym jak walczyć z inflacją, jak szybko przejść na energię odnawialną, jak rozwiązać problemy zapaści polskiego rolnictwa i opieki zdrowotnej, jak odbudować system edukacji, autorytet szkoły i nauczycieli, jak zapewnić wiarygodność mediom publicznym. To są sprawy zasadnicze, na których skutecznym rozwiązaniu zależy wszystkim, bo decydują one o społecznym dobrostanie. Dobrze byłoby, gdyby dotyczące tych spraw pomysły opozycji były publicznie prezentowane, wraz z uzasadnieniem dlaczego mają być one lepsze od rozwiązań i reform wprowadzonych przez PiS. Drogą racjonalnych argumentów i powoływania się na konkretne przykłady można pozyskać więcej zwolenników niż za pomocą światopoglądowych demonstracji, które przekonują już przekonanych. A PiS niech sobie nadal bajdurzy o zagrożeniach ze strony gender, Niemiec, zachodniej kultury i czegokolwiek jeszcze.
Jeśli jednak chce się imponować rozsądkiem, troską o dobro wszystkich obywateli i chęcią pozbycia się szkodnika, jakim jest PiS, to opozycja musi przystąpić do wyborów na jednej wspólnej liście. Trzeba mieć świadomość, że rozbicie na dwie, nie mówiąc o trzech lub czterech listach, znacznie ogranicza szanse pokonania Zjednoczonej Prawicy. Liderzy partii opozycyjnych, którzy nie zgadzają się na jedną wspólną listę, demonstrują nieprzyzwoity, bo antypolski, partykularyzm i zbyt nadęte ego. Jeśli przez nich przegramy najbliższe wybory lub wygramy tylko minimalnie, co nie pozwoli na szybkie wyeliminowanie szkód wyrządzonych przez Zjednoczoną Prawicę, to nigdy nie wolno im będzie tego wybaczyć, eliminując ich raz na zawsze ze sceny politycznej. Polityka to nie zabawa w piaskownicy panowie Zandberg, Hołownia i Kosiniak-Kamysz.