Czy istnieją dziś wartości dla których byśmy byli zdolni zaryzykować istnienie naszego miasta i porzucenie wygodnego życia? A może dobie skrajnego indywidualizmu nie ma wartości wykraczających poza nas samych?
Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest od dekady jedną z najbardziej hucznie obchodzonych rocznic. Dla starszych Polaków jest to może swego rodzaju odtrutka po 44 latach propagandy gloryfikującej czyny Armii Ludowej i Armii Czerwonej, umniejszającej przy tym osiągnięcia największej i najbliższej sercom wielu Polaków podziemnej formacji. Nie można jednak w taki sam sposób tłumaczyć wielkiego zainteresowania tą rocznicą wśród ludzi młodych. Młodzież uczestnicząca w rocznicowych powstaniach to nie tylko dzieci z domów endeckich, wychowane w nastrojach ultrapatriotycznych. Tak samo zresztą samo powstanie nie było wyrazem linii programowej któregoś z ośrodków politycznych. Był to zryw którego pragnęła zdecydowana większość warszawskiej ludności. Ludności zmęczonej okupacją hitlerowską, i dostrzegającą nadzieję w nadchodzącej Armii Czerwonej (chociaż nastroje sporej części ludności najlepiej obrazuje pewnie znany wiersz Czerwona zaraza). Nie można o tym zapominać, oceniając wydarzenia sprzed 66 lat.
Osoby dokonujące oceny powstania najczęściej zwracają uwagę na jego skutki. Korzystają przy tym z wiedzy która nie była dostępna Polakom w lipcu czy na początku sierpnia 1944 roku. Ciężko było wówczas przewidzieć reakcję Armii Czerwonej, można było jednak ostrożnie zakładać że przy wyzwalaniu stolicy jednego z alianckich krajów dojdzie, jak dotąd na ziemiach wschodnich, do wspólnej walki, osobną sprawą było wrogie zachowanie Sowietów wobec armii podziemnej po jej zakończeniu. W związku z tym nie przewidywano tak doszczętnych zniszczeń. Nie można też zapominać o zagrożeniu jakie stanowił wówczas Związek Radziecki. Ciężko powiedzieć na ile realna mogła być groźba wchłonięcia Polski jako kolejnej republiki radzieckiej. Wówczas jednak należało liczyć się nawet z najgorszą możliwością, i w tym kontekście należy powstanie rozpatrywać przez pryzmat Akcji Burza. W momencie kiedy w Lublinie powstał PKWN, a Stalin prowadził politykę dążącą do pomniejszenia znaczenia legalnych władz II RP, bardzo ważna była demonstracja siły oddziałów podległych władzom w Londynie. Witanie Sowietów w roli gospodarzy polskich miast, jak również wspólna – w ramach niezależnych struktur – walka z Sowietami przeciwko Niemcom musiałaby się stać politycznym problemem dla stalinowskiej propagandy.
Pozostaje też drugi, indywidualny wymiar Powstania. Był to przejaw silnej wówczas mentalności. Była to mentalność człowieka walczącego, który nie da sobie łatwo odebrać tego co mu najdroższe. Dobrym przykładem takiego człowieka jest Marek Edelman, walczący w powstaniu które sam określił jako skazane na porażkę. Jak sam twierdził, nikt się nie łudził odnośnie możliwości sukcesu walk w getcie – chodziło jedynie o godną śmierć.
Mieszkańcy Warszawy w 1944 roku nie znajdowali się w tak tragicznym położeniu. Nikt ich nie wysyłał na pewną śmierć – a już na pewno nie na śmierć rychłą i obejmującą całą populację. Nie oznacza to jednak że nie było o co walczyć. W 1944 roku ważyły się losy Polski. Było wiele znaków zapytania: czy wrócą dowódcy z Londynu, czy też przyjdą nowi – z Moskwy? Jak będą wyglądać granice przyszłego państwa? Czy będzie to państwo niepodległe? Jaki zakres swobód będzie miał w nim zwykły obywatel?
W 1944 roku z autentycznym utęsknieniem na przyjście Sowietów czekali tylko więźniowie obozów koncentracyjnych czy obozów pracy, dla których każdy los był lepszy. Ci którzy żyli „na wolności” (o ile można tego określenia używać wobec tego okresu) wiedzieli z czym wiąże się ich przyjście. Mogli się obawiać represji, mając w pamięci działania radzieckie po inwazji w 1939 roku. Wielu z nich wolało zginąć w walce z Niemcami niż zostać wywiezionym na Syberię ze względu na ojca-inteligenta z II RP.
Pod tym względem postawa powstańców jest jak najbardziej godna przypomnienia. Mówi bowiem wiele o ludzkiej kondycji moralnej. Nie chodzi mi o żaden moralny kościec narodu, społeczeństwa czy o inne tego typu mistyczne hasła – a zwyczajnie o wybór zwykłego człowieka. Dzisiaj nie stoimy w tak dramatycznej sytuacji, warto jednak pomyśleć nad tym jak byśmy się zachowali na miejscu powstańców. Czy istnieją dziś wartości dla których byśmy byli zdolni zaryzykować istnienie naszego miasta i porzucenie wygodnego życia? A może dobie skrajnego indywidualizmu nie ma wartości wykraczających poza nas samych? Może to komfort życia jest najważniejszą wartością?
Warto się nad takimi rzeczami zastanowić chociażby 1 sierpnia – pamiętając że łatwo jest ferować wyroki ponad 60 lat po jakimś wydarzeniu. Być może Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy i tysiące innych poległych podjęłoby inną decyzję gdyby zobaczyli samych siebie z naszej perspektywy. A może nie?