Ministerstwo edukacji chwali się sukcesami jakie odniosło w wyrównywaniu szans dzieci, dzięki przeprowadzeniu w 1999 roku reformie edukacyjnej, która wprowadziła dodatkową obowiązkową placówkę kształcenia jaką jest gimnazjum. I rzeczywiście patrząc na wyniki badań PISA (http://www.ifispan.waw.pl/pliki/pisa_2009.pdf) przed i po reformie jest zdecydowanie lepiej, zróżnicowanie poziomu wiedzy dzieci w wieku 15 lat znacznie spadło. Pytanie tylko czy to, aby realnie coś zmieniło i wpłynęło na przyszłość tych osób, które przed reformą odniosłyby gorsze wyniki? Moim zdaniem absolutnie nic. Natomiast w drastyczny sposób wspomniana reforma wpłynęła na obniżenie poziomu edukacyjnego w liceum i na studiach wyższych. Jak to się stało?
Młody człowiek kończąc gimnazjum wybierze prawdopodobnie ten sam rodzaj szkoły średniej jaki wybrałby po 8 – klasowej podstawówce, z tą różnicą, że wtedy mógł wybrać jeszcze szkołę zawodową, a dziś pozostaje mu: liceum ogólnokształcące, liceum profilowane lub technikum. I choć rzeczywiście stan wiedzy dzieci dłużej, bo aż do końca gimnazjum pozostaje zbliżony, to nie przekłada się to na ich dalsze życie. Różnice, które wychodziły w badaniach PISA przed reformą istnieją nadal, tyle że nie widać ich w wynikach. Badanie przeprowadzone jest przed zróżnicowaniem poziomu kształcenia przy wyborze różnego typu szkół, gdzie istnieje prawdziwa selekcja. Czy zatem PISA nie jest statystycznym, wirtualnym bożkiem?
Co nam jeszcze dało gimnazjum?
Dzięki wprowadzeniu tej placówki, skrócił się czas uczęszczania do liceum, które obecnie zamiast czterech lat trwa trzy. A to ma swoje skutki, ponieważ programy gimnazjum i liceum są źle skorelowane. W trzy lata nawet najlepsi nauczyciele nie są w stanie przekazać tej samej ilości wiedzy jaką kiedyś przekazywali w cztery lata. A takie mają zadanie. Efekt tego jest taki, że na studia idą ludzie coraz gorzej przygotowani. Owocuje to tym, że wykładowcy akademiccy na pierwszym roku muszą uzupełniać braki w wiedzy licealnej, tracąc tym samym czas, który mieli poświęcić na dalsze rozwijanie wiedzy studenta. Nie da się tego ominąć przez co poziom edukacji na studiach również spada, bo trzeba dostosować wykłady do poziomu wiedzy jaki mają młodzi studenci.
Oczywiście założenie reformy, mówiące że wiedza nabywana w liceum jest kontynuacją wiedzy gimnazjalnej było szczytne. Problem w tym, że w praktyce jest to fikcja. Gimnazjum i liceum to dwie placówki, które nie współpracują z sobą w żaden sposób jeśli chodzi o merytoryczne przygotowanie ucznia. Przykładów można podać wiele, ale ponieważ jestem humanistką opisze te ze swojej dziedziny. Nauka historii w gimnazjum zaczyna się od starożytności, a kończy (jeśli wystarczy czasu) na roku 1945 i zakończeniu II wojny. W liceum dla odmiany nauka zaczyna się od starożytności, a kończy dokładnie na tym samym roku. Uczy się w zasadzie dwa razy tego samego (świat po 1945 roku nie istnieje.). Jeśli ma się trochę szczęścia i jako pasjonat wybiera się klasę humanistyczną to jest minimalna szansa, że uda się powiedzieć choć słowo o historii do 1956. Skutek jest taki, że nasze młode pokolenia uczące się w podstawówce, gimnazjum i liceum historii, jeśli w ogóle wie cokolwiek o komunizmie to tylko dzięki życzliwości babć, które lubią opowiadać wnukom o swojej młodości. Kolejnym przykładem jest nasz język ojczysty. Jeśli ma się w gimnazjum dobrą polonistkę, to być może pozna się po kolej epoki literackie, omówi się trochę klasyki i tyle. Dzieł współczesnych polskich pisarzy nie omawia się, bo nie ma czasu i w końcu zdąży się w liceum. A w liceum, kiedy to faktycznie od samego początku uczy się dzieci kolejności epok i ich wzajemnych zależności w trzeciej klasie okazuje się, że już lada chwila matura, a my z literatury współczesnej nic nie zrobiliśmy, a nasi uczniowie nie znają nawet laureatów ostatnich nagród NIKE (a w ogóle kto wie co to za nagroda?).
Czy z przedmiotami ścisłymi jest podobnie, tego nie wiem, domyślam się jedynie, że humanistyka nie jest tu odosobniona. I tak przygotowany młody człowiek idzie na studia. No więc nie oczekujmy od niego, że będzie tak dobry jak jego parę lat starsi koledzy, których reforma nie dotknęła, bo jest to niemożliwe. Nasze szkoły w ogóle nie uczą o świecie współczesnym! Kiedyś egzaminy na studia wymuszały takie przygotowanie. Dziś można wyjść z liceum ze świetnymi ocenami będą tabula rasa w kwestiach współczesnej humanistyki i wiedzy o historii najnowszej. Ten przyszyły student nie z braku chęci czy niższego potencjału intelektualnego umie mniej, a jedynie dlatego, że dostał na naukę tego po prostu mniej czasu.
I na co nam się zdała ta równość szans?
Nie ma zawodówek, więc jeśli po gimnazjum uczeń nie pójdzie do liceum ogólnokształcącego (by potem iść na studia) lub ewentualnie technikum, których też jest coraz mniej, zostaje skazany na liceum profilowane, które ani nie przygotuje go do studiowania ani nie da zawodu. Efekt będzie taki, że prawdopodobnie zasili on grono bezrobotnych bez kwalifikacji zawodowych. Nie oszukujmy się, że wydłużenie chodzenia do tej samej szkoły dzieci o różnym potencjale zmieni ich życie. Nie zmieni i nie tędy droga. Szanse należy wyrównywać w rozsądny sposób, a nie kosztem spodku poziomu wykształcenia wszystkich. Bo spadek poziomu wykształcenia naszych absolwentów to niższa konkurencyjność na rynku pracy. A jakie są tego skutki chyba nie muszę mówić.
