Kto najgłośniej krzyczy „Bóg z nami”, ten zwykle się myli. Błądzi zagarniając dla siebie pewność, że oto wszelka wartość, że cała siła, moc, sprawstwo są po jego stronie. Że ma niepodważalną jasność. Że, raz sięgnąwszy po rząd dusz, może rościć sobie prawo do dyktowania racji, arbitralnego sądu o życiu i przeznaczeniu innych, o prymacie takich czy innych cnót, o kształcie sprawiedliwości. W innej formie wielu krzyczy, że oto działa „w imię…”, w miejsce wielokropka podstawiając zarówno to, co piękne, wielkie, słusznie dopominające się glorii, co szlachetne i prawdziwe, ale również (niejako z tej drugiej strony) to, co haniebne, zakłamane, godne potępienia, albo najzwyczajniej wytępienia niczym najgorszego rodzaju szkodniki. Kto woła, że działa „w imię…” (sprawy/boga/idei) nie zawsze ma argumenty inne niż siła jego wiary/przekonań z jednej, ale tez przesądów/przeinaczeń czy wyimaginowanych uprzedzeń z drugiej strony. Tu działania „w imię…” jest niczym moneta. Ma dwie strony. Orzeł i reszka. Nie ma tu miejsca na dobre intencje, bo jak dobrze wiem piekło jest nimi brukowane. Moneta owa nie staje na rancie, nie bawi się w grę półcieni i niedopowiedzeń. Mówi jak jest. Wprost. Pytanie jednak na ile wynik takiego rzutu monetą rzeczywiście zależy od nas.
Po swej ciemnej stronie każdego „w imię” mieszkają próżność, pyszałkowatość czy wprost… pycha. Już Pascal pouczał, że „z przyrodzenia oddani jesteśmy we władanie pychy. Przez nią to tkwimy pośród naszych nędz i błędów itd.; tracimy nawet życia z radością, byle o tym mówiono”. Tkwimy zatem, z maniakalnym uporem, w tym, co dawno przeminęło; w wdrukowanych w głowy schematach, w nieprzepracowanych krzywdach, w spłacaniu długu, w odkupywaniu win w fałszywych pozorach wielkości czy nieodmiennej racji. Tkwimy w rodzinach, związkach, pracach; tkwimy przywiązani do miejsc, przedmiotów; tkwimy obrośnięci tym, co stanowi pozór, co jest nie-do-końca-nasze. Przez co samych siebie okradliśmy z prawdy.
I tak trawimy nasze życia. Trwonimy czas. Bo przywiązanie, bo obowiązek, bo… Bo przecież inny wybór z boku mógłby wyglądać na porażkę, na bolesne poddanie się. A co jeśli wiedzie ku pięknu ku lepszemu życiu? Dla wszystkich. Ale wciąż przeceniamy siebie, a „pyszałkowatość – pouczał Diogenes – jak pasterz wiedzie wielu dokąd chce”. Gorzej gdy jest ona, jak z kolei zauważał Tischner „zarzewiem zła bo jest otwarciem na iluzję co do własnej wartości”. To jednak pycha, pchając nas dalej i niepostrzeżenie rozpychając się w naszym świecie, buduje zbrodnicze sojusze. Nie widzi dalej niż czubek nosa, nie dostrzega głębi spraw, jest bezczelna, gna w urojenia o własnej wartości. I nie jest tak, że pyszny jest tylko jeden człowiek. Bywa taka i grupa, co sprawuje władzę, zarówno ta po stronie tronu, jak i ta, co patrzy zza ołtarza. Pyszałkowaty może być też naród, zbyt pewny, że jego wolność sama się obroni…
„W imię…” woła pobożność. Ta dobra, ale i ta błądząca. Gdy – jak zauważa Monteskiusz – „jest wiarą, że jest się bardziej wartościowym od innych”, gdy brak w niej cienia pokory. Bywa pobożnym życzeniem, grozi zawłaszczeniem wiary; lub z drugiej strony – znów ta moneta – bywa dobra wiarą, która w miejsce interesu własnego czy snu potędze, wplata myślenie o służbie, misji, posłannictwie (i te mogą być złudne, gdy zbyt „przesłodzone”). Gdy jest w niej wiara – w nas samych, w idee, w wartości, w drzemiący w każdym z nas potencjał – może łączyć ze sobą szlachetność roztropność, umiar czy czystą sprawiedliwość, która nie odmienia wszystkiego przez interes.
W imię czego zatem? I znów początkowy wielokropek podmieniamy na w imię religii/wiary/obowiązku/wartości/etyki z jednej, ale źle pojętego obowiązku/winy/długu/odkupienia/przywiązania z drugiej strony. Moneta. W imię… miłości do ojczyzny (tylko co ona znaczy, gdy o miłości owej zapewniają wszyscy, od lewa do prawa?). W imię… czyjegoś dobra (jakbyśmy mogli arbitralnie stwierdzić co jest dobre dla drugiego). W imię… obowiązku (tylko co, gdy znaczy on zaprzeczanie sobie, składania na ołtarzu własnego życia, potrzeb czy pragnień). W imię… odkupienia „winy” (ale ile można?) W imię… Byle nie przeciw sobie.
