Unia Europejska to wspaniały wynalazek. Pomogła nam dokonać cywilizacyjnego skoku, zbudować instytucje, zmodernizować gospodarkę i otworzyć się na świat. Ale nie ma się co oszukiwać – Unia to twarda gra interesów. Jej rozszerzenie było niezwykle korzystne dla nas, ale także dla „starej” Unii.
Nie zawsze jednak mamy do czynienia z taką zbieżnością – zwłaszcza w percepcji wyborców. W Polsce zawsze straszakiem było „wykupienie ziemi przez Niemców” – zapewne w celu wynarodowienia i wsadzenia Polaków do wozu Drzymały…
By te obawy ograniczyć, pojawiły się długie okresy przejściowe, kiedy to pełnej wolności zakupu ziemi przez cudzoziemców nie było. Okresy przejściowe jednak wygasają i rząd PiS wprowadził takie ograniczenia w obrocie ziemią, które dziś przywiązują do niej rolnika. Właściwie nie może jej sprzedać ani nawet przekazać dzieciom, o ile nie są spełnione wygórowane warunki. Jedynym nabywcą faktycznie pozostaje Kościół albo państwo.
Po drugiej stronie królowała obawa przed Polakami, którzy przyjadą i będą pracować za pół darmo i odbiorą miejscowym pracę. Pomimo dużych korzyści dla społeczności i gospodarki imigracja z Europy Centralnej stała się jednym z głównych powodów brexitu.
„Ochrona” miejsc pracy dla lokalnych wyborców staje się zatem priorytetem polityków. W UE zaczyna przybierać postać hasła „tej samej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu”. W sposób oczywisty to maksyma dość absurdalna, bo nigdy za tę samą pracę w tym samym miejscu tyle samo się nie płaciło. To jakby wymagać, by ceny w dwóch sklepikach osiedlowych na tym samym osiedlu były identyczne – zaprzeczenie konkurencji.
Innym, pokrewnym pojęciem jest „dumping socjalny”, który oznacza konkurowanie niższymi płacami – czyli właściwie na jedyny dostępny krajom rozwijającym się sposób.
„Ochrona” miejsc pracy w starej unii przybiera charakter instytucjonalny i jest szeroko obecna. Na przykład nigdy w pełni nie wdrożono wspólnego rynku usług. Dyrektywa usługowa jest niekompletna i nie w pełni wdrożona, a szkoda, gdyż pozwoliłaby krajom biedniejszym łatwiej konkurować na wspólnym rynku usług, gdzie posiadają przewagę kosztową. Jest tym bardziej niesprawiedliwe, że dyrektywa o swobodnym przepływie towarów działała od bardzo dawna, a opłaca się zwłaszcza dla krajów bogatszych, bo otwiera im bez ograniczeń rynki zbytu krajów biedniejszych.
Ostatnia inicjatywa prezydenta Francji idzie jeszcze dalej w kierunku zmiany dyrektywy o pracownikach delegowanych. Pracownik delegowany z jednego kraju miałby zarabiać i podlegać przepisom prawa pracy jak w kraju docelowym.
Pozory równego traktowania podmiotów kryją jednak dyskryminację, gdyż firma delegująca będzie musiała znać i stosować prawo pracy państwa, do jakiego pracowników deleguje. Zmaganie się z polskim prawem pracy to już spore wyzwanie – dorzucenie sobie legislacji kilku innych krajów jest dla większości firm właściwie niewykonalne. Pozór równości tym samym blokuje dostęp do lokalnego rynku pracy w trybie delegowania.
Dwie wymienione wyżej kwestie to poważne wyzwania dla każdego polskiego rządu, wymagające sprytnych rozgrywek, budowania sojuszy, kompromisów i negocjacji. Tego typu spór z UE byłby niewątpliwie dobrze przyjęty przez większość społeczeństwa – zarówno część eurosceptyczną jak i euroentuzjastyczną. Załatwienie tych kwestii byłoby bowiem korzystne i dla Polski, i w dłuższej perspektywie dla całej Unii.
Niestety nasza pozycja jest systematycznie osłabiana. Po kompromitującym 27-1 w sprawie wyboru Tuska na szefa Rady Europejskiej, w przypadku głosowania o dyrektywie o delegowaniu wynik nie był znacznie lepszy. Nie powiodło się (a może nie podjęto próby?) stworzenie koalicji w tej sprawie.
Grupa Wyszehradzka właściwie nie istnieje – poparcie dla dyrektywy Macron załatwił sobie podczas wcześniejszych wizyt w regionie, kiedy to strategicznie ominął Warszawę i Budapeszt. Czechy i Słowacja coraz wyraźniej wolą współpracować z Austrią w ramach Trójkąta Sławkowskiego niż z uznawanymi za outsiderów Polską i Węgrami.
Mrzonki o międzymorzu rozpadają się na naszych oczach, zanim jeszcze podjęto jakiekolwiek działania w tej kwestii.
Na własne życzenie rozmieniliśmy na drobne naszą bardzo dobrą pozycję w UE zbudowaną w poprzednich latach i doprowadziliśmy się do izolacji. Stawiając całą siłę na walkę o sprawy wizerunkowe okazujemy się bezsilni w kwestiach dotyczących pół miliona Polaków.
Tomasz Kasprowicz – przedsiębiorca. Zajmuje się doradztwem w zakresie informatyzacji przedsiębiorstw. Wspólnik w firmach Gemini oraz Matbud. Adiunkt w Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej. Doktor finansów (Southern Illinois University Carbondale).
Foto: XoMEoX via Foter.com / CC BY