Rozpoczynająca się 1 lipca 2011 roku prezydencja w Radzie Unii Europejskiej będzie kulminacją siedmioletniego członkowstwa Polski w UE. 21 lipca rząd zaakceptował wstępną listę priorytetów prezydencji. Na pierwszym miejscu (chyba nie tylko ze względu na kolejność alfabetyczną) znalazł się budżet unijny na lata 2014-2020. Kolejne miejsce zajął flagowy okręt dyplomacji polskiej – stosunki ze wschodem i Partnerstwo Wschodnie. Listę uzupełniają: rynek wewnętrzny, polityka energetyczna, wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony oraz kapitał intelektualny.
Priorytety prezydencji polskiej obejmują ważne tematy, choć trudno nazwać je przełomowymi z punktu widzenia przyszłości Unii.
Nie ma wątpliwości, że dla Polski, która znajduje się pod koniec unijnej listy zamożności, kolejny budżet unijny ma duże znaczenie. Negocjacje nad jego wysokością będą trudne – największe kraje unijne boleśnie odczuły globalny kryzys, a Niemcy jeszcze nie otrząsnęły się z oburzenia na greckie marnotrawstwo. Sprawę utrudni jak zawsze kalendarz wyborczy – w 2012 głosować będą Francuzi, co, jak można się spodziewać, mocno wpłynie na dyskusję o Wspólnej Polityce Rolnej. Nie trudno się domyślić, że Polska również nie będzie w szpicy krajów dążących do zmniejszenia wydatków w tym obszarze.
Kolejne ważna pozycja na liście priorytetów – polityka wschodnia i Partnerstwo Wschodnie. Polska chce wyspecjalizować się w polityce wschodniej, choć nie jest to temat wzbudzający zbyt wiele zainteresowania u naszych zachodnich partnerów. O wiele poważniej traktuje się tam, nie bez racji, południowe granice Wspólnoty, przez które przenikają setki tysięcy ubogich i pozbawionych jakichkolwiek umiejętności imigrantów. Kłopotem jest również to, że póki co Polska wydaje się bardziej zainteresowana wciąganiem do Europy Ukrainy, niż chcą tego sami Ukraińcy. Wydaje się, że dyplomacja polska obmyśliła Partnerstwo jako sposób na ominięcie niezbyt zmotywowanych europejsko elit politycznych i dotarcie bezpośrednio do społeczeństw unijnej „bliskiej zagranicy”.
Prezydencja będzie drugą, po referendum akcesyjnym okazją do wielkiej debaty publicznej o miejscu Polski w Unii Europejskiej. Siedem lat obecności w Unii powinno skłaniać do bardziej ambitnego spojrzenia na naszą obecność w Unii i jej przyszłość. Pora wyjść poza myślenie o dopłatach rolnych i subwencjach, czas na dyskusję o poważniejszych tematach. Czy jak największy budżet wydawany w wielkiej części na rolnictwo jest w naszym długofalowym interesie? Gdzie (jeśli w ogóle) powinny zatrzymać się kolejne rozszerzenia Unii? Jak unifikować politykę makroekonomiczną Europy?
Prezydencja pokaże czy elity polityczne są już na tyle doświadczone, że potrafią sprawnie poruszać się w sieci interesów 27 państw członkowskich. Pokażą również czy administracja jest w stanie unieść przygotowania organizacyjne, a urzędnicy są w stanie sprostać zadaniom na szczeblu europejskim.
Największym jednak zyskiem prezydencji będzie, jeśli europejska debata publiczna w Polsce wzniesie się na wyższy poziom – myślenia o Unii jako podmiocie reprezentującym nas na scenie globalnej, a nie jako instytucji powołanej do wypłacania dotacji. Sześć miesięcy to, co prawda, za mało na dokonanie zmiany w którejkolwiek z polityk unijnych, ale wystarczająco dużo na pokazanie przywództwa politycznego w wymiarze europejskim, a nie jedynie środkowoeuropejskim.
