Temat Białorusi i satrapy Łukaszenki dalej nie schodzi z łam prasy, programów stacji informacyjnych. W krajowych komentarzach oznacza to oczywiście polski punkt widzenia i spojrzenie na to się stało w wieczór wyborczy w Mińsku i dni następne jak na gwałt na demokracji. To dość płytkie spojrzenie, ponieważ na Białorusi demokracji w sensie zachodnim długo jeszcze nie będzie, co więcej – większość Białorusinów jak się wydaje, jej nie chce za bardzo.
Polski minister spraw zagranicznych , Radosław Sikorski została gremialnie skrytykowany, a wręcz wyśmiany za listopadową podróż do Mińska (razem z ministrem niemieckim, Guido Westerwelle). Zarzucono im naiwność i niedostatek znajomości realiów białoruskich, a wręcz zdradę interesów demokratycznej opozycji białoruskiej. To błędna, trywialna ocena. Sikorski pojawił się na Białorusi po to, aby robić politykę, politykę unijną – ale jednocześnie polityką antyrosyjską. I to ostatnie było naiwnością, w dodatku podwójną.
Komentatorzy rzadko biorą pod uwagę to, że postsowiecka Białoruś ma byt państwowy krótki i uważana jest w przez Rosję za swoją strefę wpływów, podobnie jak Gruzja, Mołdowa, czy Ukraina. Kraj tranzytowy surowców, rynek zbytu (obustronny), ludność tak naprawdę rosyjskojęzyczna. Oddanie wpływów na Białorusi przez Rosję byłoby wielką naiwnością. Podwójną w kontekście planowanego zacieśnienia kontaktów Rosji z Unią Europejską i NATO – przy aprobacie Stanów Zjednoczonych. Białoruś jest państwem ważnym dla obu stron – Unii Europejskiej i Rosji. I Łukaszenkę można obalić tylko w porozumieniu z Kremlem…
Aleksandr Łukaszenka to doskonale wie. I wie, że większym zagrożeniem dla niego jest decyzja Władimira Putina o jego obaleniu, niż sankcje Unii Europejskiej. Dlatego w ostatnich latach nawiązał kontakty z Hugo Chavezem, jego bardziej populistycznym i kolorowym odpowiednikiem w Wenezueli, dlatego w Mińsku pojawili się inwestorzy z Chin. Doskonale radzi sobie z opozycją w kraju, która nie ma wyrazistego i jednego przedstawiciela.
Rozruchy i aresztowania po niedzielnych wyborach, brutalna, bezwzględna reakcja sił specjalnych, to był sygnał Łukaszenki w wielu kierunkach. Po pierwsze w stronę Rosji, że łatwo skóry nie sprzeda, po drugie – w stronę wewnętrznej opozycji (ale nie tej demokratycznej, ale wśród „przyjaciół” z resortów siłowych), że jego siła jest dalej znaczna, no i w kierunku Unii Europejskiej, że nie jest ona graczem rozgrywającym w jego kraju. Łukaszenka jest groźny i tak naprawdę nie wiadomo, na ile nieobliczalny. Może to doprowadzić w przyszłości do rozlewu krwi.
Andrzeja Talaga, komentator zagraniczny „Dziennika Gazety Prawnej” sugeruje, że należałoby Łukaszenkę obalić przy pomocy rąk własnych zwolenników. To groźny pomysł. Lepszym rozwiązaniem byłoby zaoferowanie mu wyjazdu i spokojnego życia u boku przyjaciela Chaveza, a może na Kubie, za „ciężko zarobione” pieniądze. Ma on ponoć na kontach nawet 9 mld USD.
Patrzenie na rozwiązanie problemów na Białorusi w kategoriach zaprowadzenia tam porządku demokratycznego jest uzasadnione, ale oczywiście naiwne. Łukaszenkę należy traktować jako dyktatora i problemy z nim rozwiązywać tak, jak się to robi z dyktatorami. To oczywiście nie rozwiązuje wszystkich sprawa, a szczególnie pozycji geopolitycznej Białorusi. Ale można przypuszczać, że będzie ona podobna do tej, w jakiej znajduje się w obecnej chwili Ukraina, pod rządami Janukowycza.
Na koniec polska dygresja; Polska polityka „eksportu demokracji” na Wschód i otaczania Rosji wianuszkiem państw demokratycznych, realizowana przez Lecha Kaczyńskiego, zwana polityką jagiellońską, umarła, zresztą wcześniej, niż sam prezydent. Pogrzebali ją wielcy przyjaciele Kaczyńskiego, Wiktor Juszczenko i Michaił Saakaszwili. Naiwny polski prometeizm zresztą w zderzeniu z realizmem biznesowym Niemców, Rosjan i wreszcie Amerykanów nigdy wielkich szans nie miał…
Azrael