Może najpierw kilka zdań o subprime’ach, bo czytając o rzeczywistych, a częściej domniemanych, grzechach „chciwych bankierów”, mogli Czytelnicy nie zwrócić uwagi na ten bardzo ważny element amerykańskiego kryzysu. Otóż substandardowe kredyty hipoteczne udzielane były, w wyniku presji tak polityki kolejnych rządów, jak i Kongresu, ludziom, którzy nigdy ich nie powinni dostać.
Banki, ostro „prześwietlane” czy czasem nie dyskryminują czarnych, Latynosów, Indian, i wszelkich możliwych „pokrzywdzonych mniejszości” (w oficjalnym języku urzędowym: disadvantaged minorities), faktycznie pod presją, dla świętego spokoju, udzielały kredytów – głównie, ale nie tylko – mieszkaniowych ludziom znacznie poniżej historycznie wymaganego poziomu stałych dochodów i najczęściej nie wykazujących się zdolnością do oszczędzania (brak tzw. „wkładu własnego”). Ta presja narastała od lat 70., ale jej przyspieszenie nastąpiło po r. 2000. Tak dalece, że – jak to w 2009r. wyliczył prof. Sowell – substandardowe, czy wręcz „śmieciowe” kredyty mieszkaniowe stanowiły w 2006r. 68% wszystkich udzielonych w tymże roku kredytów!
Mało kto o tym myślał i to liczył. Kiedy wymyślono obligacje zabezpieczane strumieniem dochodów ze spłat kredytów mieszkaniowych, był to instrument finansowy wręcz doskonały, tylko w latach 60.-70. ub. wieku. Potem już coraz mniej, ale leniwe – bo mające niemal monopol – agencje ratingowe bez zbadania tego, co piszę dawały im najwyższe (AAA lub AA) ratingi. No i kiedy stopy procentowe poszły w górę, a ceny mieszkań w dół okazało się, że posiadacze tych obligacji zamiast solidnego zabezpieczenia dostali śmieciowe. Amerykańskie banki straciły na kredytach mieszkaniowych ok. b i l i o n a dolarów.
Proszę nie niecierpliwić się, już przechodzę do strefy euro. Otóż kolejne spotkania szefów rządów krajów strefy stworzyły tymczasowy EFSF, a następnie uchwaliły stworzenie od 2013r. ESF: stałego mechanizmu pomocy finansowej krajom strefy będącym w potrzebie. Pieniądze na ten cel w określonej wysokości (która może zostać podniesiona) będą pozyskiwane na międzynarodowych rynkach finansowych w drodze sprzedaży własnych obligacji EFSF/ESF.
Pytam więc: skąd brać się będzie wysoki – jak domniemują jego twórcy – rating tych obligacji? Ano, z uśrednionego ratingu krajów członkowskich Eurostrefy. Tylko, proszę Czytelników, ten rating jest coraz niższy. Ile liczących się – siłą swoich rynków finansowych – krajów strefy euro zostało z niezagrożonym najwyższym ratingiem? Niektórzy odpowiadają, że dwa: Niemcy i Francja.
Ale i ta odpowiedź nie jest do końca prawdziwa, bo Francja ma wysoką relację długu publicznego do PKB i bardzo wysoką relację wydatków publicznych do PKB, co zapowiada niski wzrost gospodarczy. Niski wzrost i wysoki dług zapowiadają konieczność głębokich cięć. W tak surrealistycznie zachowującym się społeczeństwie, jak francuskie, to marzenie ściętej głowy. A więc mamy kolejnego kandydata do obniżki ratingu (co, dodajmy, już zauważają rynki finansowe!).
Czyli, gdyby przyszło do najgorszego, to spłatę obligacji EFSF/ESF gwarantować będzie jedna potęga gospodarcza i kilka solidnych finansowo mniejszych krajów. Czyli mamy znowu sytuację instrumentu finansowego, którego zabezpieczenie jest niezbyt mocne i wiele wskazuje, iż może być stopniowo (a może nawet skokowo) coraz słabsze.
Przy okazji, czytam rozmaite raporty i artykuły w prasie ekspertów z różnych analitycznych instytucji. Pocieszające dla mnie – środkowo-wschodniego Europejczyka – że coraz więcej wśród nich ludzi z tej części Europy. A więc nie ogłupionych i zdemoralizowanych upadającym na naszych oczach „socjalem”. Wróży to nieźle naszym krajom w trudnych czasach (ale o tym kiedy indziej).