Od piętnastu lat, gdy tylko zaczynamy na poważnie myśleć o końcu poprzedniego roku podatkowego, organizacje pożytku publicznego zabiegają o naszą dobroczynność. Ulotki w skrzynkach pocztowych, telefony (bardziej intensywne tam, gdzie jeszcze domownicy zdecydowali się na pozostawienie numeru stacjonarnego), plakaty na mieście, kampanie telewizyjne, radiowe, internetowe. Wszystko po to, by uzyskać wsparcie dla celów szczytnych. By pomagać ludziom (w różnym wieku), zwierzętom, planecie, miastom, społecznościom lokalnym, społeczeństwu obywatelskiemu itd.
Cele statutowe poszczególnych organizacji bywają niczym wzięte z wzajemnie wykluczających się opowieści, ale potraktowane jako całość pozwalają każdemu podatnikowi, nie dokładając nic z własnej kieszeni, choć raz do roku poczuć się lepiej. Bo oto oficjalnie zrobiliśmy coś dobrego: wybraliśmy, najpewniej w zgodzie z własnymi przekonaniami (lub, jak kto woli, zgodnie z podszeptem sumienia) kto i dlaczego zasługuje na nasze wsparcie. 1% dobra w nas, przeliczony na miliony obywateli płacących podatki, to wcale nie tak mało. No i jeszcze postępujemy właściwie, prawo, etycznie. Jest się zatem o co bić. Jest też nad czym myśleć, dokonując – jakby nie było – etycznego właśnie wyboru, szczególnie, gdy na rok 2013 liczba Organizacji Pożytku Publicznego (OPP) w Polsce wynosiła 7654, a przez ostatnie pięć lat tylko wzrosła. Kalejdoskop ofert zaangażowania, karuzela opcji do wyboru, żelazna logika, rosyjska ruletka, a może puzzle, co na koniec ułożą się w słowo „dobry”? Każdy wybiera za siebie (chyba że firmowa księgowa zdecyduje za Was).
W roku 2016 aż 13 milionów spośród nas okazała komuś swoje 1% zaufanie. To aż 49% z uprawnionych do przekazania swojego procenta na cele niosące pożytek innym, a czasami – w krótszej czy dłuższej perspektywie – także nam samym. Organizacje są bowiem różne, a wyboru dokonujemy z szerokiego wachlarza charytatywnych ofert. Wybieramy je jednak coraz częściej. Wystarczy wspomnieć, że w roku 2004, gdy po raz pierwszy mogliśmy – choć funkcjonowało to nieco inaczej niż dzisiaj – podzielić się naszym podatkiem, uczyniło to jedynie 80 tys. osób. Przełożyło się to na nieco ponad 10 milionów złotych, które trafiły do raczkujących jeszcze OPP. Dla porównania, rok 2016 przyniósł im aż 617,5 miliona, z czego około ¼ otrzymał rekordzista przewodzący pożytkowemu peletonowi. Rzecz jasna organizacje bywają różne. Niektóre opływają w datki, częstokroć prowadząc profesjonalne kampanie służące ich pozyskiwaniu, inne zaś ledwo wiążą koniec z końcem, posługując się metodami chałupniczymi, szeptanym marketingiem czy też konkretnymi potrzebami swoich kolejnych (często bezpośrednio znanych darczyńcom) podopiecznych. Część z nich nawet podrzuca nam darmowe programy do rozliczania PIT-ów, z których o wybór obdarowanego troszczyć się już nie musimy, bo bierzemy udział w swoistej wymianie, procent staje się ceną za nasz prawdopodobny podatkowy spokój.
Gdy popatrzymy na statystki, podpowiadają one, iż w wyborze OPP kierujemy się po trosze sercem, a po trosze również podszeptami rozumu. Do pierwszej kategorii statystyki zaliczają pomoc konkretnej osobie (fakt, przez lata dość solidarnie wpłacaliśmy na rehabilitację syna kolegi), spontaniczny odruch (niby przez te ulotki czy odpowiednio dramatyczne momenty wokół tematu?), „odruch serca” (cokolwiek się za nim kryje) czy (tylko czemu mówią tu o sercu) wpływ promocji i reklamy. Strona rozumu wskazuje raczej na znajomość organizacji, przejrzystość jej działań, decyzję podyktowaną profilem działania czy też ukierunkowaniem na to, co nam najbliższe, najbardziej lokalne, a co za tym idzie możliwe do samodzielnego sprawdzenia.
Pytam przyjaciół (w sumie ponad setkę znajomych z mediów społecznościowych, którzy litościwie wybaczyli mi spamowanie) o ich wybór szczęściarza, z którym podzielą się podatkiem. Choć nikt nie mówi o sercu czy rozumie, to ostatecznie do dyktowanych przez nie przesłanek odnosi się kalejdoskop wyborów. Nie pytam w prawdzie komu dają, a raczej próbuję doszukać się ich motywów, albo choć trochę rozpracować etykę, jaką się kierują. Pytam ludzi od prawa do lewa, ateistów i wierzących, artystów, naukowców, pracowników korpo, koleżanki z czasów piaskownicy. Pośród różnorakich motywów („Wsparliśmy organizację zajmująca się ochroną praw kobiet, która straciła na «dobrej zmianie», a atak polityczny na tę organizację jest jednym z powodów naszej decyzji”, „Zawsze dawałem na schronisko, bo kocham zwierzęta, a tam przyda się każdy grosz”, „Wpisałem organizację lata temu, mając poczucie, że datek się nie zmarnuje i tak już zostało”, ale było też „Na Owsiaka, bo szanuję to, co robi. A że na złość PiS-owi to dodatkowy benefit”) czy wyjaśnień kryteriów wyboru („Mała organizacja z dokumentacją sensownej działalności albo mała organizacja, w której jest dziecko, które wspieram”, „Organizacja, której działanie dotyczy najbliższego otoczenia i której działanie mogę ocenić”, „Cele organizacji zbieżne z moimi i poczucie, że fundusze nie zostaną roztrwonione”) – we wszystkich odpowiedziach, a później i rozmowach, dominowało jednak jedno kryterium: zaufanie. Zaufanie, którym obdarzamy tych, którzy poniekąd w naszym imieniu będą o kogoś/coś dbać, nad kimś lub czymś roztaczać opiekę. Zaufanie, o które mówimy, że trudno; które łatwo zawieść; które zwykle chronimy lub zostawiamy na specjalne okazje. Zaufanie, co jest raczej dla bliskich, a nie dla obcych; co zwykle odsłania, naraża, czyni nas podatnym na coś – nie tylko na zranienia. Zaufanie, którym obdarzamy tych, co wydają się sprawdzeni, odpowiedzialni; tych, co niejako w naszym imieniu będą dobrzy.
Czy ów procent podatku faktycznie daje nam poczucie, że jesteśmy lepszymi ludźmi; że oto robimy coś dla innych? Albo inaczej: może stanowi on ładną, obudowaną wątkami etycznych wartości (bo solidarność z innymi, bo patriotyzm lokalny, bo ochrona wartości, bo miłość do czworo- czy dwunożnych bliźnich) i zaangażowania obywatelskiego furtkę, pozwalającą przez chwilę poczuć się dobrze bez konieczności dalszego, bezpośredniego zaangażowania? Czy rzeczywiście ów procent podatku jest miernikiem dobra w nas? I tak, i nie. Niektórym to wystarcza, inni idą dalej, konkretnym celom poświęcając albo większe pieniądze, albo osobiste zaangażowanie. Cele rozumiane jako swoje stają się im bliskie. A może właśnie dzieje się tak poprzez ten podatkowy wybór? 1% dobra w nas, który prędzej czy później ma szansę zaprocentować, przynosząc dalszy zysk. Także i nam, poświęcającym te ułamki sekund, jakich potrzeba na wypełnienie rubryczek nr 137 i 139. Bo może w nich zacznie się w nas to dobro, niezależnie od tego, w jakie jego źródła, odmiany czy postaci wierzymy.